Kielce v.0.8

Kultura
Odkrywam nowe, nieznane lądy

 drukuj stron�
Kultura Rozmowy
Wys�ano dnia 14-11-2007 o godz. 07:00:00 przez sergio 8527

z dyrektor Kieleckiego Centrum Kultury, Magdaleną Kusztal rozmawiała Agnieszka Kozłowska-Piasta.

- Jest Pani dyrektorem największej instytucji kultury w Kielcach. Czy to łatwe zadanie zarządzać tak wielkim budynkiem i sporą grupą ludzi?
- To byłoby łatwe zadanie, gdyby ten budynek był nowoczesny. Budowano go bardzo długo technologie, których użyto, są już dawno przestarzałe. Jak coś się zepsuje, to nawet nie można dokupić części. Ten duży budynek pod względem technicznym rzeczywiście sprawia kłopot. Z drugiej strony, zarządzam budynkiem z dużymi możliwościami, gdzie są dwie, a właściwie trzy sceny, z terenem dookoła, bardzo przydatnym latem. To sprawia wielką radość, bo mam duże pole do działania i mogę robić imprezy, które podobają się mieszkańcom miasta, a nam - organizatorom przynoszą satysfakcję. To są dwie strony medalu.

- KCK "przytula" kilka różnych instytucji: Filharmonię Świętokrzyską, Kielecki Teatr Tańca, Telewizję Polską, których działalność często pozostaje w sprzeczności. Czy łatwo jest żyć pod jednym dachem?
- Czasem to nasze bycie tutaj ze sobą przypomina "Zemstę" Fredry. Murem granicznym jest scena, a my spieramy się, kto ją danego dnia będzie wykorzystywał. Harmonogramy ustalamy z dużym wyprzedzeniem, ale życie jest życiem i czasem musimy wykazywać dużą elastyczność, żeby ktoś się z tej sceny posunął, ktoś ustąpił, ktoś poszedł do sali prób. Czasami iskrzy, ale staramy się to rozwiązywać w sposób jak najmniej drastyczny. Jeżeli pojawiają się konflikty, to najczęściej twórcze. Cieszę się, że telewizja rzadko korzysta ze sceny, praktycznie nigdy. Tego już nie dałoby się chyba pogodzić.. Z tym budynkiem wiąże się paradoks. Jest wielki, ma olbrzymią kubaturę, ale jest pełen przestrzeni nie do wykorzystania. Ciągle odkrywam rzeczy, których się nie spodziewałam, np. podziemia, które sięgają aż do ul. Sienkiewicza z wielkimi zbiornikami wodnymi. Byłam tam tylko raz, to labirynt ścieżek i kanałów, ale kompletnie nie da się ich wykorzystać. Ludziom, którzy chcą wynająć pomieszczenia trudno uwierzyć, że my nie mamy miejsca i jest nam ciasno. To jakiś czarny sen architekta: w tym olbrzymim budynku są setki korytarzy, natomiast pomieszczeń jest mało, a jeśli są to nie do wykorzystania, np. pokój 2x2 m bez okien. Co z nim zrobić? Na garderobę czy magazyn jest za mały, pracownika tam nie posadzę bo się nabawi klaustrofobii, zresztą przepisy mi na to nie pozwalają.

- Sceną się dzielicie, ale co z wymaganiami technicznymi? Filharmonia potrzebuje ciszy, telewizja także, a tuż obok publiczność wychodzi z koncertu czy spektaklu i mocno hałasuje ...
- Ja mam najcięższe zadanie bo administruję całym budynkiem. Ten budynek to istna kakofonia dźwięków. Już się przyzwyczaiłam, że nad moim gabinetem jest sala prób filharmonii i słyszę jak oni grają. Oni się chyba przyzwyczaili, że jak mają próbę, to też słyszą bieganinę po korytarzach. Takie jest to nasze wspólne bytowanie. Czasami zdarzają się śmieszne sytuacje. Filharmonia nagrywa płytę i potrzebna jest cisza absolutna, a tu nagle rusza winda, czy jakaś pani na szpilkach przeszła korytarzem. Na początku byliśmy na to uczuleni, ale z czasem wszyscy się przyzwyczaili. Teraz nie wyobrażam sobie, aby w tym budynku panowała cisza.

- Właściwie nie wiem. Na pewno w jakiś sposób to jest twórcze, bo wysilamy się, żeby pogodzić koncert ze spektaklem teatralnym, spektakl z teatrem tańca, lub z nagraniem telewizyjnym. Myślę, że jak Pani zapyta dyrektorów wszystkich instytucji, to powiedzą, że to jest twórcze. Ale niestety - czasem jest to też dokuczliwe.



- Jest Pani wielbicielką teatru ...
- ... i opery.
- ... czego dowodem jest przegląd teatralny Forma, który z roku na rok nabiera rozmachu i życzę Pani, aby ta tendencja się utrzymała. Czy warto robić w Kielcach taki przegląd? Czy jest w naszym mieście środowisko ludzi kochających teatr, teatromanów?
- Teatromani i środowisko teatralne jest, choć dość wąskie. Z roku na rok to grono się jednak powiększa . Zatem odpowiedź brzmi: jest warto. Oczywiście, czasem miewam taki wewnętrzny sprzeciw, jak różne agencje pokazują farsy czy komedie o lichej jakości artystycznej, ale wtedy ekonomia bierze górę - zarabiamy na wynajmie sali.

- Z drugiej strony przyjeżdża do nas już od wielu lat wybitny balet Borisa Ejfmana, jesteśmy jednym z niewielu miejsc w Polsce, w którym on regularnie występuje. Stajemy w rzędzie z naprawdę wielkimi ośrodkami kulturalnymi. Bilety na te spektakle są bardzo drogie, a mimo to ludzie przychodzą, widownia jest prawie pełna.
- Zgadza się, tylko ja pokazuję Ejfmana raz. Gdybym miała go pokazać 3 razy, to myślę, że z zapełnieniem widowni mógłby już być problem. To fakt, że publiczność kielecka Ejfmana pokochała i nie ma problemów ze sprzedażą biletów, mam nadzieję, że stopniowo rozkocha się także w innych zespołach i widowiskach.

- W naszej rozmowie ciągle przewijają się dwie rzeczy: sztuka i ekonomia. Czy łatwo jest dbać o poziom artystyczny a jednocześnie zarabiać na kolejnych imprezach?
- Nie, to jest męka i udręka pogodzić te dwie sfery. Ciągle zastanawiam się jak to zrobić i staram się znaleźć dobry klucz. Zazwyczaj widowisko zrobione z rozmachem z bogatą scenografią i gwiazdorską obsadą kosztuje bardzo dużo. Można oczywiście zrobić bilety po 150 zł ale moim zdaniem byłoby to psuciem rynku i żerowaniem na portfelu widza, a przecież nie o to chodzi. KCK jest instytucją miejską, dotowaną, musimy więc ustalać ceny biletów na takim poziomie, aby wszystkich widzów było na nie stać.

- Od kilku lat działa także Scena Letnia.
- Po wakacjach jesteśmy naprawdę zmęczeni. W każdy weekend gramy: bez biletów, w otwartej przestrzeni. Szczerze mówiąc, taki jest mój zamiar, aby ci ludzie, siedzący w ogródku kawiarnianym zobaczyli coś fajnego, a potem podczas sezonu do nas wrócili. W tym roku zauważyłam, że ludzie przynosili sobie kocyki, siadali na murkach, bardzo czekali na kolejne spektakle, koncerty, wieczory. Pamiętam jeden dzień w sierpniu, gdy zrobiliśmy kino pod gwiazdami i pokazaliśmy najlepsze filmy Nurtu. Tego dnia była straszna ulewa, więc przenieśliśmy to na Małą Scenę. Byłam pewna, że nikt nie przyjdzie. Okazało się, że była pełna widownia. To wspaniałe. Nie ma nic gorszego dla organizatorów, dla dyrektorów placówek kulturalnych niż niska albo zerowa frekwencja na imprezie.

- Jest jeszcze jedna smutna "przypadłość" organizatorów. Najczęściej nie mogą obejrzeć tego, co organizują, bo nie mają na to czasu.
- To zdarza mi się coraz częściej. Ja spektakli nie oglądam jak normalny widz. Siedzę na widowni, widzę i słyszę wszystkie potknięcia organizacyjne. Słyszę każde skrzypnięcie fotela, widzę, że zapaliło się za późno światło, że za późno została podniesiona kurtyna etc . Każdy dźwięk, który jest nieprzewidziany w scenariuszu napawa mnie lękiem. Moi znajomi zazdroszczą mi , że mogę obejrzeć tyle fajnych spektakli. Nie wiedzą jakie męki przeżywam podczas każdej imprezy. Czuję ciężar odpowiedzialności za prezentowany spektakl i za widza. Od dwóch sezonów robimy wieczory sylwestrowe. Gdy siedzę na widowni pośród wyszykowanych na zabawę pań, jestem trochę zdołowana. Ja cały dzień nie mogłam przygotować się do Sylwestra, bo pracowałam, doglądałam sceny. Co roku zapowiadam, że sobie odpuszczę i pójdę np. do teatru Żeromskiego. Niech się inni martwią o światła, akustykę, a ja się po prostu będę dobrze bawić.

- A pamięta Pani jakąś zabawną wpadkę?
- Było ich dużo. O, na przykład ostatnio z dekoracjami do "Siedmiu Pieśni Maryi". Nie było mnie w tedy w KCK. Dzwoni pan, że stoi "pod Centrum" z wielkim tirem i czeka na rozładunek dekoracji. Posłałam tam kierownika sceny. Po pół godzinie dzwoni ten sam pan nieco poirytowany, że nadal stoi i czeka, a dekoracje trzeba montować. Kierownik sceny twierdził, że tira nie ma. Trochę mnie to zdziwiło, jak można nie zauważyć tira. Pan kierowca zadzwonił po raz kolejny i już z awanturą, że sobie go lekceważymy i nie jesteśmy profesjonalni, a kierownik sceny przysięgał, że tira pod KCK nie ma. Obdzwoniliśmy wszystkie instytucje w Kielcach, czy ten tir gdzieś się nie zabłąkał. Znalazł się... pod Nowohuckim Centrum Kultury. Nim dojechał do Kielc, trochę minęło i trzeba było bardzo szybko zająć się dekoracjami, na szczęście zdążyliśmy. Przy ostatnim Off Fashion nie podniosła się kurtyna na czas. Modelki oparły się o konstrukcje metalowe z lampami i trzeba je było poprawiać, a to przecież chwilę trwa. Te minuty ciągnęły się w nieskończoność. Potem się z tego śmiejemy, ale gdy się te wpadki dzieją, wcale nie jest nam do śmiechu.

- KCK organizuje co najmniej 3 duże imprezy: filmową - "Nurt", muzyczną, a dokładniej jazzową - "Memorial to Miles" i teatralną "Formę". Który z nich jest najważniejszy?
- Cyklicznych mamy więcej. Pani wspomniała o tych wielkich, dużych. Robimy też Festiwal Muzyki Organowej i Sakralnej, Festiwal Filmów Niezwykłych, na którym pojawiają się wybitni reżyserzy: Jan Jakub Kolski, Agnieszka Holland czy Tydzień Kultury Języka, Salon Bezsenność. Odbyły się także dwie edycje Off Fashion. Mam swój ulubiony, ale nie zdradzę. Dodam tylko, że nie jest to Memorial to Miles, bo nie jestem fanem muzyki jazzowej i nie znam się na jazzie. Dla mnie jazz to tylko ten tradycyjny, nie nauczyłam się słuchać jazzu współczesnego, nie rozumiem go. Dlatego przy organizacji imprezy muszę polegać na ludziach, którzy mi w tym festiwalu pomagają. Lubię przegląd teatralny, polubiłam Off Fashion. Moda była dla mnie tylko sposobem, aby się przyzwoicie i fajnie ubrać. Teraz widzę, że moda aspiruje do miana dzieła sztuki. Niektóre projekty warto by było pokazywać w galeriach, zresztą tak już się dzieje na świecie. Śledzę trendy w modzie, poznaję nowe projekty krawieckie ze świata. Odkrywam nowe nieznane mi lądy.

- Czy Baza Zbożowa spełnia swoją rolę ośrodka kultury offowej?
- To jest świetny pomysł, który według mnie rozwija się trochę za wolno. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Nie wiem, od czego to zależy, czy od liderów, czy od pieniędzy. Może to są dopiero początki i na efekty musimy jeszcze trochę poczekać. Nie będzie to z całą pewnością druga Fabryka Trzciny, która jest w prywatnych rękach, poszły na to wielkie nakłady finansowe ale od czegoś trzeba zacząć. Małymi kroczkami przystosować nowe przestrzenie, organizować imprezy.

- Czy współdziałanie instytucji, jak przy Off Fashion czy Świecie Kielc jest szansą dla naszego miasta?
-Oczywiście. Wszystko jest możliwe, każdy rodzaj działania. Potrzebny jest pomysł, chęci i dobra wola robienia czegoś wspólnie. Święto Kielc jest tego najlepszym przykładem.

- Co jest największą siłą KCK?
- Ludzie, zespół, którzy czasami pracuje po 12-14 godzin. Stawiamy sobie wyzwania od krawcowej, ślusarza, po dyrekcję. Każdą instytucję, każde przedsięwzięcie tworzą ludzie. Cieszę się, że teraz pracuję w KCK, bo to miejsce ma większe możliwości od wielu innych instytucji kultury. Stworzyliśmy Galerię Winda, Scenę za stalową kurtyną, Scenę Letnią, mamy kawiarenkę Antrakt, odkrywamy nowe przestrzenie, nowe możliwości. Oczywiście w dużej zbiorowości pracowników zdarzają się spięcia. Pracujemy na żywym organizmie, bo sztuka jest żywym organizmem. W każdym momencie wszystko może się zdarzyć. To wymaga wielkiej koncentracji, wysiłku, zaangażowania. Gdyby tego nie było, to nie zrobilibyśmy nic. Akustyk może zaspać, oświetleniowiec może nie włączyć świateł, a pani sprzątaczka nie otworzyć garderoby.

- Czy łatwo to skoordynować?
- Ja już długo pracuję w kulturze, choć w KCK dopiero 3,5 roku. Jest mi prościej to robić, niż tym którzy dopiero w kulturze zaczynają pracować. Tego można się nauczyć i warto, bo daje olbrzymią satysfakcję. Pracując w kulturze poznajemy ludzi. Czasami nawiązują się znajomości, przyjaźnie i to jest niesamowity kop, który daje siłę do pracy i do tego, aby jutro z wielką ochota przyjść do pracy.

- A jaka jest największa słabość KCK?
- Lichy sprzęt oświetleniowy i elektroakustyczny. W tym roku złożyliśmy wnioski do ministerstwa, piszemy też wniosek unijny. Dysponujemy sprzętem przestarzałym, trochę jak za króla Ćwieczka. Technika idzie do przodu, i czujemy, że mamy trochę do nadrobienia. To wiąże się jednak z dużymi pieniędzmi, a tego już nie przeskoczymy. Słabością KCK, ale w sumie całej kultury, jest także brak sponsorów. Wszystkim instytucjom potrzebny jest dobry mecenat, niestety sponsorzy niechętnie inwestują w kulturę. Nam udało się zdobyć kilku, ale większość dużych firm proponuje nam takie kwoty, które nieco nas konfundują.

- Gdyby miała Pani wszystko: sprzęt, ludzi, pieniądze, to jaką imprezę chciałaby Pani zrobić?
- Jestem absolutnym fanem opery, chyba nawet bardziej niż teatru. Chciałabym robić teatr muzyczny, opery i własne produkcje. Na zasadach impresaryjnych, chciałabym pokazać najsłynniejsze opery świata. To są gigantyczne przedsięwzięcia: jest chór, balet, orkiestra, to kosztuje bardzo dużo pieniędzy. Imponuje mi to, co robi pani Ewa Michnik, dyrektor Opery Wrocławskiej: superwidowiska, spektakle na Odrze, połączenie wszystkich form teatru. Bardzo chciałabym zrobić coś takiego. Mamy absolwentów szkół artystycznych, którzy pracują w Łodzi, Warszawie. Duże ośrodki dają szansę na większy prestiż i większe zarobki, dlatego Ci ludzie decydują się na wyjazd.

- A Legnica? Miasto o złej sławie, kiepskich warunkach może poszczycić się najlepszym teatrem w Polsce.
- Rzeczywiście, chcieć to móc. Ci aktorzy nie grają w reklamach, sitcomach, dubbingu (przynajmniej ja tego nie widziałam). Sądzę, że zostają w Legnicy z olbrzymiej miłości do teatru, do sztuki. Mniejsze ośrodki, poza Warszawą, są skazane na trudniejszą drogę. Mały musi starać się bardziej, ale warto się starać.

- Jak Pani spędza czas wolny?
- Chyba wszystkich rozczaruję. Nie jestem typem imprezowiczki. Gdy mam wolne siedzę w domu nadrabiam zaległości lekturowe głównie stosy zaległych gazet i tygodników. Nawet nie chcę się spotykać ze znajomymi, bo jestem zbyt zmęczona . Spędzam też czas z synem, choć on dorasta i mama nieco go chyba nudzi.

- Jak to się stało, że zaczęła pani pracować w kulturze?
- Mój dom był przepełniony kulturą. Tata był aktorem w teatrze Żeromskiego, mama w Kubusiu, dziadek pracował w wytwórni filmów w Łodzi. Atmosfera domu nie pozwoliła wybrać innej drogi. Zdawałam na reżyserię, ale bez powodzenia. Dziś wiem, ze miałam za małą wiedzę, wtedy uznawałam to za niesprawiedliwe. Zostałam menedżerem kultury i sprawia mi to dużą radość.

Dziękuję za rozmowę.


foto: Marcin Boruń


Komentarze

Error connecting to mysql