Kielce v.0.8

Teatr
''Piosenki na pokuszenie'' - przypowieść o kobiecie brzydkiej

 drukuj stron�
Teatr Recenzje
Wys�ano dnia 02-02-2006 o godz. 08:00:00 przez pala2 18121

Jedna z mądrości ludu polskiego, replikowana w dziełach wyższego i niższego lotu poleca następujący eksperyment (z góry przepraszam za polityczną niepoprawność)

- wchodzimy do lokalu, siadamy, wybieramy sobie najbrzydszą kobietę na sali, pijemy, a kiedy zaczyna nam się podobać wychodzimy, bo oznacza, że już jesteśmy pijani. Co ma jedno z drugim? Bardzo dużo.

Ta ludowa mądrość towarzyszyła mi cały czas w trakcie premierowego spektaklu na małej scenie naszego teatru. Zacznijmy jednak od przeprosin - już krzyżem leżę w bocznej nawie, kupiłem kilo grochu do klęczenia i dyscyplina nawet jakaś się znalazła - niesłusznie zaskarżyłem, podważyłem, dyskredytowałem dokonania Chrapkiewicza Grzegorza i Galosa Krzysztofa - niechaj mi wybaczą - bo przy Janie Nowarze, to oni są jak Curtius Jonas przy Edzie Wood'sie. Tak sobie myślę, że w duchu chrześcijańskiego przebaczenia o wszystkim już zapomnieli.

A może prościej? "Wielebni" i "Historia honoru..." sytuowały się w rejonach inwencji artystycznej i eksperymentu, któremu blisko do Martwego Morza lub pustyni Negeth, lecz... "Piosenki na pokuszenie" to już rejony Rowu Atlantyckiego. Tyle geografii i jeszcze tylko na pytanie - dlaczego nie ten dołek w okolicach Marianów - odpowiem - możliwości repertuarowe kieleckiej sceny są niewyczerpane, a wszak poziomów i metafor mi zabraknie, a dla każdego kto do teatru naszego pięknego chadza wyraźny jest - i tutaj poważnie całkiem piszę - artystyczny i intelektualny upadek tej sceny. Jej postępująca degrengolada.

W zasadzie można na tym skończyć recenzję z wizyty na "Piosenkach na pokuszenie" (ciekawe kogo? ciekawe czyje?), ale gdy już te 52 złote zostawiłem w kasie, to niechaj mam prawo do zdania osobistego. Bo skąd to pierwotne skojarzenie? Otóż spektakl (umówmy się, że był to spektakl) bliższy był lokalowi gastronomicznemu niż "pokojowi Becketta". Zacznijmy po kolei - scenografia - jeszcze kilka przedstawień w tym otoczeniu rur aluminiowych... a zacznę podejrzewać, że może w ramach oszczędności w sektorze kultury kupiono pomysł na kilka sezonów do przodu metodą przetargu. Ta akcja umieszczona na dworcu - gratuluję, inwencja tak wspaniała, że aż w zębach trzeszczy.

Muzycy - no dobrze, ja wszystko rozumiem, dla pieniędzy zrobić można wiele, ale dlaczego dobrzy skądinąd instrumentaliści firmują swymi nazwiskami artystycznego gniota? To pewnie pozostanie jedną z największych tajemnic tego przedstawienia. Drugą ujawnię w zakończeniu.

Pierwotne miejsce wykonania tych szesnastu utworów, których na (nie-)szczęście wysłuchałem, to kabaret - zadymiona sala podparyskiej dzielnicy, Berlina międzywojennego, warszawskiej Adrii, pełna rozochoconych gości... Przenoszenie formuły do teatru wymaga nie tylko pomysłu, nie tylko reżyserskiego talentu, nie tylko odpowiednich wykonawczyń, ale przede wszystkim ironicznego nawiasu. Te same piosenki doskonale wybrzmiewają na ekranie, w radosnej, zwariowanej atmosferze "Piwnicy pod Baranami". Pomijam, że obydwie aktorki nie potrafią śpiewać - pewnie reżyser chyba na poważnie wziął słynny szlagier Jerzego Stuhra. Znów ten brak ironicznego nawiasu, ale dlaczego był tak okrutny i zmuszał je do procederu, który przekroczył ich możliwości?

Gdy usłyszałem "Bo we mnie jest sex" z towarzyszeniem tej zabójczej choreografii [no, wprost nie potrafię opisać :( ], dyskretnie popatrzyłem na innych widzów, którym było dość wyraźnie niedobrze (zwłaszcza na miejscach zajmowanych przez prasę). Kiedy śpiewała to Kalina Jędrusik każdy facet stawał prawie na baczność, gdy Krystyna Sienkiewicz pokładał się ze śmiechu. W Kielcach to było bezpłciowe i żałosne... Dlaczego wbrew warunkom usiłowano z rodzimej aktorki uczynić sternbergowską Marlenę Dietrich? Dlaczego młoda kobieta śpiewająca na tej scenie odgrywać musiała za przeproszeniem durną ciumcię? O innych piosenkach z wrodzonej litości nie wspomnę.

Niebezpiecznie ten spektakl zbliża się do przaśnej "biesiady w dwójce", a oddala od kabaretu Republiki Weimarskiej, gdzie jego korzenie. Pomimo fikania nóżkami, turlania po scenie i różnych takich pozornych świnstewek, drapieżności w nim tyle, co kot napłakał. Jest przede wszystkim bezpłciowy brak formy. Duchy Lilly Marlene, Piaf, Becketta, a nawet Henryka Warsa powinny straszyć po nocach każdego, kto zaangażował się w to przedsięwzięcie.

I przyszedł czas na tajemnicę drugą - dlaczego uraczono nas czymś takim? Na wykładach z fizyki bardzo szacowny profesor omawiając zasadę nieoznaczoności zwykł nam mawiać - Panowie, to jest podobno epokowe odkrycie, owiane jednak tak niejednoznaczną tajemnicą, że jego znaczeń nie próbujcie dociekać. To jeszcze nie wasz poziom.

Więc tak - realizowany jest w TEATRZE NASZYM plan jakiś, co najmniej o gnostyckim charakterze, którego zasłon nie jesteśmy w stanie przeniknąć. Ja jestem jednak dobrej myśli - z każdym spektaklem świadomość i wtajemniczenie każdego z widzów będzie wzrastać. Jak sądzę "Ania z Zielonego Wzgórza" (kolejna premiera) wydatnie nam w tym pomoże.


Komentarze

Komentowanie niedozwolone dla anonimowego u�ytkownika, prosze sie zarejestrowa�

Agape 02-02-2006 o godz. 11:22:58
Pilon, cos z tym "niedobrze w miejscach dla prasy nie bardzo". Chyba nas trochÄ™ oszukujesz, bo popatrz, oto fragmenty recenzji:
"Obu aktorek słucha się z zainteresowaniem - zwłaszcza mocny i stanowczy wokal Małgorzaty Andrzejak sprawia, że postać dojrzałej kobiety "po przejściach" w jej wykonaniu jest bardzo przekonująca."

"To dobrze, że w naszym teatrze znalazło się miejsce na "Piosenki na pokuszenie". Atutem jest oryginalna forma tego spektaklu. Liryczny repertuar: "Czy warto kochać", "Sex appeal", "Miłość ci wszystko wybaczy", pewnie bardziej przypadnie do gustu paniom, co nie znaczy, że panowie wyjdą z teatru zawiedzeni. Bo przecież każdy potrzebuje "Odrobinę szczęścia w miłości".

Ktoś tu kłamie... Albo lepiej powiedzieć mija się z prawdą? Ciekawe kto i DLACZEGO?
pilon 02-02-2006 o godz. 21:56:29


Ludzi piszących do kieleckiej prasy znam z pięknych i podobnych do nich samych fotek, które na łamach się pojawiają. Mieli na twarzach wyraźnie wypisany niesmak, krzywili się i niektórzy nawet wykonywali gesty jakby usilnie usiłowali coś powstrzymać w gardle (może to były okrzyki zachwytu, a może przekleństwa) - mnie się jednoznacznie skojarzyło. Co widzeli i co opisali to sprawa druga - trudno mi sądzić ich gusta - moim zdaniem albo faktycznie lubią tego rodzaju teatr, co przynajmniej moim zdaniem nie do końca dobrze świadczy o ich upodobaniach, a być może znajomości formy, ale... jeśli natomiast dobrze piszą pomimo przeświadczenia o miałkości przekazu, to z kolei źle świadczy o ich wiarygodności. Nie wiem co gorsze. Ostatecznie jeśli ktoś dobrze się czuje z takim dwójmyśleniem, to nie mnie go osądzać. Każdy z nich ma przecież swojego naczelnego i czytelników.
Prawdopodobnie nasza cokolwiek różna ocena wynika z faktu, że ja akurat za bilety płacę (i to x2), a następnie za refleksje na tych łamach pisane nie pobieram honorarium. A wyrażać swoje opinie w związku z tym mogę sobie swobodnie (jak każdy użytkownik portalu) i każdy widz w Kielcach. Bardzo mi się podoba sytuacja, ze nie muszę liczyć na łaskawe, darmowe bilety dyrekcji teatru.
Na marginesie - gdyby redakcje wysyłały recenzentów za własne pieniądze, wtedy być może pojawiłoby się u nich większe wyczucie treści i formy.
Czy już wyjaśniłem? Czy zostałem rozgrzeszony?
pilon 02-02-2006 o godz. 22:16:49
I - bo właśnie zapomniałem napisać - niech ktoś się odezwie, kto się nie zgadza (ze mną oczywiście), bo mam takie nieodparte wrażenie, że o teatrze dyskutują tylko 3 osoby.
Agape 03-02-2006 o godz. 15:08:15
Oczywiście, że jesteś rozgrzeszony. Tak tylko zapytałam, dlaczego tak się dzieje. Przyznam się szczerze, że bardziej ufam Twoim sądom, a nie opiniom codziennych gazet. Honorariów nie ma na Wiciach, ale są zaproszenia. Często warte więcej, niż honorarium za tekst i to musisz przyznać..
A co do trzech osób dyskutujących, no cóż... nie traćmy nadziei, że będzie ich więcej. Ale jak ta trójka przestanie dyskutować, to prawdopodobnie szanse na więcej wypowiedzi zdecydowanie się zmniejszą. Słuchaj, a może my jesteśmy jakimiś DonKiszotami? Wszyscy już dawno zasłonę milczenia na nasz teatr spuścili, a my siejemy zamęt, ferment, czy jakby to nie nazwać?
Agape 03-02-2006 o godz. 15:15:51
I nie gadaj, że to bez sensu, bo trzy osoby tylko dyskutują. Twoja recenzja jest na razie jednym z najczęściej czytanych tekstów w miesiącu lutym na Wiciach. Może nie dyskutują, ale czytają, a na początek to wystarczy.
pilon 03-02-2006 o godz. 18:09:41
Z zaproszeniami przyznaję, jak najbardziej - tylko jak pamiętam z zaprzeszłych czasów, gdy jeszcze istniał Klub Dziennikarza (gdzie czasem wpuszczano profanów) - to wielu żurnalistów zamiast zaproszenia wolało gotóweczkę zamienianą natychmiast w napoje wysokoprocentowe. A prywatnie to rzeczy straszne mówią - przejdź się kiedyś na premierę w antrakcie albo po przedstawieniu i "postrzyż" uszami. Ja tak dość często robię i nader pouczające doświadczenie.
Co do liczby - faktycznie lepiej trójca niż nic - a może kiedyś się to rozmnoży.
Agape 03-02-2006 o godz. 20:51:16
Strzygłam uszami już nie raz. Rzeczywiście, ciekawe rzeczy... Choc nie wiem, czy ostatnio zauwazyłeś, ale ton niektórych wypowiedzi o teatrze zdecydowanie się ostatnio zmienił, tzn. pojawiają się rzeczy, które się niektórym nie podobają. Nie jest tego jeszcze dużo, ale zawsze... Dziś w "Przekładańcu" pojawiły się negatywne opinie dotyczące jubileuszu i Pintera. Mówili dziennikarze z gazety na "E" (ostrzej) i na "S" (słabiej). A jeden aktor to nawet powiedział, że zaczął w naszym teatrze pracować, bo się zauroczył "Rewizorem" i że to było wyjątkowe, najlepsze przedsięwzięcie...
pilon 06-02-2006 o godz. 22:42:10
Obejrzałem - faktycznie, do dziś jestem zszokowany, że coś takiego zostało powiedziane - między wierszami, zdań kilka, jakaś mała szpileczka - ale widać, że kropla zaczęła drążyć skałę.
Error connecting to mysql