Kielce v.0.8

Muzyka
Szkoła jazzu - "Memorial to Miles 2016"

 drukuj stron�
Muzyka Recenzje Memorial to Miles,Tomasz Stańko,Kielce,Kielce Muzyka
Wys�ano dnia 27-09-2016 o godz. 14:41:07 przez grolecki 15467

Stolik zgaszony czernią satynowego obrusu. Na nim milcząca trąbka, instrument chwilowo niedęty. Waruje przy nim hojnie opuszczona głowa Tomasza Stańki, który wsłuchuje się w fortepian Łukasza Ojdany. Ich z kolei podgląda sam Miles Davis; jeszcze większy niż zwykle, bo dopasowany do rozdzielczości dużej sali KCK-u. To kluczowa scenka 15. festiwalu „Memorial to Miles” - mistrzowie kradną młodość, pretendenci oszukują dojrzałość. Błędne koło piszące historię jazzu.



Music for K

Rodinowską pozę Stańki gdzieś już widziałem. Chyba wiem, gdzie. To był rok 2015; marcowy wieczór na krakowskim Starym Mieście. Pogoda jeszcze niezdecydowana, ucieczka przed dobranocką. Przeciskaliśmy się schnącym po zimie Rynkiem w poszukiwaniu gwaru. Wreszcie przy Floriańskiej 3 wpełzła do ucha znajoma stylistyka. W piwnicy ścisk i trójca święta - sax, bas, drums - pod wodzą siwiutkiego aerofonisty z szelmą w oku.

- No, w końcu załapałeś. - mruknął do młodszego kolegi, który odbębnił właśnie koniec utworu. Słuchając solówek towarzyszy kurczył się w podobnej co Stańko figurze; mezaliansie „pokaż, co potrafisz, smarkaczu” i starego psa cichcem chcącego nauczyć się nowych sztuczek. Przed każdą pauzą prezentował wszystkich instrumentalistów, w tym siebie.

- …A ja się nazywam Janusz Muniak. Do zobaczenia po przerwie.

Jeden z najlepszych polskich jazzmanów i właściciel „Jazz Clubu u Muniaka” zmarł kilka miesięcy później, w styczniu 2016 roku. Z Tomaszem Stańko grał wiele razy. Między innymi w słynnym kwintecie, który na początku lat 70. wystrzelił „Muzyką dla K.” - płytą w hołdzie dla Krzysztofa Komedy.

- Ostatnio zdałem sobie sprawię, że większość moich najbliższych krakowskich przyjaciół już nie żyje - Seifert, Śmietana, Muniak. Wiekowi jesteśmy... - konstatuje w wywiadach Stańko - On bardzo lubił grać z młodymi ludźmi. Wierzę, że będą kontynuować jego szkołę jazzu.





Rue Tronchet

W niedzielę sam był jak Muniak - profesorski, dostojny i oszczędnie kąsający frazą. Nie było go dużo, dał chłopakom grać. Słychać przecież, że współpracownicy rozumieją się jak stare dobre małżeństwo; od 2001 roku tworzą trio RGG. Stańko ma jednak rzadki dar wrastania w zastaną przestrzeń. Udało mu się to doskonale z zespołem Kroke. Wyszło i tym razem, choć nie jest to domena wszystkich mistrzów. Wystarczy przesłuchać wspólnego występu Steviego Wondera i Daft Punk w kawałku „Get Lucky”. Zgrzyt nastąpił, mimo podanego na tacy motywu, wyrwanego wręcz z albumu „Talking Book”. Mała wielkość Stańki tkwi w tym, że trąbka jest dla niego narzędziem dialogu, a nie monologu. Niema wypowiedź to także wypowiedź. Samotne muśnięcia zadane między spacerem Ojdany a szarpnięciem Garbowskiego to rzecz unikalna. Trylogia dźwięków otwierających numer - ton, powtórzenie i pomost do reszty utworu - jest tak polska, tak stęskniona, że wylecieć mogła z mieszkania Chopina przy 5 Rue Tronchet. Niczym kartka papieru alba torba, którą szeleścił Krzysztof Gradziuk. A co, gdy Stańko decydował się opuścić swoją kawiarenkę na rzecz przejmującego solo? Iskry fruwały, oślepiając siedzącego wśród publiczności Dave’a Liebmana - gwiazdy dnia poprzedniego.





My former boss

„Nikt, może poza «Birdem». Kiedy go słyszałem, odechciewało mi się przychodzić do pracy” - szeptał Miles Davis, poproszony przez Marcusa Millera o wymienienie muzyków, którzy go onieśmielali. Wielu współczesnych improwizatorów może powiedzieć to samo o Dave Liebmanie. Nowojorczyk to nie tylko wielki muzyk wielkich muzyków - Davisa, Corea’i, Jonesa - ale znakomity pedagog; organizator warsztatów, autor setek artykułów i twórca International Association of Schools of Jazz. Odcienie jego belferskiej natury można było dostrzec podczas sobotniego koncertu New Light - kwartetu grającemu w hołdzie Elvinowi Jonesowi. Dave z szacunkiem dla kieleckiej publiczności zapowiadał każdy utwór i krótko opisywał historię jego powstania. Wiedział też, gdzie się znajduje, dlatego na koniec uszył znakomite adaptacje „All Blues” Milesa „My former boss” Davisa oraz „Indie” Johna Coltrane’a - do tego stopnia gęste, że Adam Nussbaum zgubił pałeczkę.

Siedzącego obok operatora saksofonu tenorowego, Adama Niewooda, Liebman traktował po kumpelsku. Ten wciągał go w dęte bójki - a to na brazylijskiej faweli („Sambra” autorstwa kontrabasisty Gene’a Perli), a to na plaży Hermosa w Kalifornii („Small One”). Dave grał z pasją dziecka. Tego samego, chorego na polio brzdąca, co z wypiekami na twarzy oglądał Coltrane’a w nowojorskim klubie „Birdland”. Samouka, którego Miles Davis lata później zapyta „jak ty to wszystko robisz, z tak chorą nogą?”. Wreszcie partnera dla muzyków takich, jak Adam Niewood - syna świetnego saksofonisty Gerry’ego Niewooda, zmarłego tragicznie podczas katastrofy lotniczej w 2009 roku. Adam przechadzał się po scenie KCK-u i zastygał co chwila przed porterem Milesa. O czym myślał? Może o wielkiej sile, czasem fatalnej; łączącej ludzi z muzyką większą od nich samych.

- Nigdy wcześniej nie dostałem na koncercie kwiatów ani nie spotkałem fanów, którzy prosili o autograf na zdjęciu wydrukowanym z Internetu. - napisze później na swoim Facebooku - Kielecka publiczność jest świetna!





Niewiniątko i huragan

Wspaniale przekomarzały się również saksofony Adama Pierończyka i Henryka Miśkiewicza z sekstetu Marka Napiórkowskiego prezentującego płytę „Up”. Dżentelmeński pojedynek został zwieńczony uściśnięciem dłoni. Stojący na uboczu sprawca zamieszania z miną niewiniątka - jakby przyszedł tylko popilnować wzmacniaczy - wygrywał akordy bezlitosne dla adeptów wiosłowania; nawet te skryte pod pościelą „Szkiców piórkiem”. W holu KCK-u spotkałem młodego gitarzystę, który zachwycał się felietonami swojego mentora. Marek bowiem także jest nauczycielem - organizuje warsztaty gitarowe i wokalne z udziałem Doroty Miśkiewicz.

Krzysztof Herdzin zagrał po aranżersku. Każdy jego kontakt fizyczny z fortepianem był misternie zaplanowanym spotkaniem z orleańskim huraganem. Po zakończonej sekwencji dłonie w dostojnym geście oddalały się od klawiatury, by czuwać na kolejny kąsek. Herdzin tym samym rysował w kontraście do Łukasza Ojdany, który dom jednorodzinny eksmitował do kamienicy; u niego każdy dźwięk był odseparowanym grymasem pogody lub żalu, skazanym na własną powagę albo błahość. Wciskał klawisz i dawał mu się wygadać na pustej klatce schodowej.

Biskup Piotrowski

Jazz w Świętokrzyskiem buduje Henryk Gembalski, który w tym roku otworzył „Memorial…” wraz ze swoim kwartetem Henrix Violinsky. On sam i członkowie zespołu to także aktywni pedagogowie. Piotr Biskupski albo - jak ochrzcił go prowadzący Leszek Ślusarski - Biskup Piotrowski to bębniarz m.in. Włodzimierza Nahornego oraz nauczyciel w Akademiach Muzycznych Łodzi i Bydgoszczy. Andrzej Chochół? Wysokiej sprawności gitarzysta i organizator Zaduszek Jazzowych w Ostrowcu Świętokrzyskim. Bohater tytułowy? Wybitny skrzypek jazzowy, Akademia Muzyczna w Katowicach i Łodzi. W zestawie mięsisty, 6-strunowy bas Andrzeja Ruska i kolejny duch festiwalu - tym razem nieodżałowanego Michała Zduniaka.

W błędzie byli spóźnialscy myślący, że będzie to przewidywalny występ klasyków; Pink Floyd w erze punku i profesorska laudacja do odhaczenia w harmonogramie. Gembalski piłował iście szatańsko, przerywając kolejne wycinanki orientalnym akapitem. Czuły agresor Biskupski to, na spółkę z Nussbaumem, perkusista festiwalu. Gitarzyści okazali się natomiast projektantami jazz-rockowego wnętrza kwartetu, który równie dobrze mógłby odegrać „Bitches Brew” albo, jeszcze lepiej, „In Memory of Elizabeth Reed” Allmanów.





Serce to jest muzyk

Do Stanów nie musi wybierać się Lime Tree Quartet pod wodzą świetnego gitarzysty Wojtka Lipińskiego. Najbardziej bowiem porusza w polskim repertuarze - odegranym na gitarze klasycznej motywie z telewizyjnej „Lalki” i śpiewanym przez Aleksandrę Lipińską „Nie mów nic” z „Noża w wodzie”. Angielskie wycieczki już nie miały takiej siły rażenia - zapowietrzony scat uderzał o kant refrenów typu „(Get Your Kicks on) Route 66” Bobby’ego Troupa. Stąd bezwstydna prośba muzycznego uczniaka - więcej polszczyzny, pani Aleksandro! Zbyt mało jej, a przecież „Moje serce to jest muzyk” Bemowej unosi pani jak nikt. Pochwalić należy też udane unisona i spacer po gryfie Lipińskiego, którego intro do „Kowboja” pachnie wspólną kawą z Sade.





Nabuchodonozor

Na horyzoncie występu Lime Tree straszył potężny zestaw perkusyjny Cezarego Konrada - członka kwartetu Łukasza Pawlika. Przed oczyma duszy mojej ukazały się upiorne, nastoletnie chwile z Dream Theater na Winampie. Bałem się, że w klimacie dużej sceny KCK-u ten Nabuchodonozor stłamsi melodyjną, lecz pełną niuansów propozycję Pawlika. Do pewnego momentu obawy okazały się słusznawe; sekcja olimpijska Pańta-Konrad usztywniała piano/saks Główczewskiego i Pawlika. Ich grzmotobaty zmusiły lidera do pantomimy dedykowanej realizatorowi dźwięku. Później było już lepiej; fale wzbierały w odpowiednich proporcjach. Wszak Pawlik Relations to niezwykle utalentowana kompania pianistów, którzy zaskoczą nas jeszcze niejedną propozycją. Łukasz wspomniał, że udział w nagraniu „Lonely Journey” mają Kielce i studio United Records mieszczące się przy Ściegiennego. W stolicy świętokrzyskiego urodził się Włodek Pawlik - ojciec Łukasza i jeszcze jedna, ważna dla festiwalu profesura.

Nauczyciele

„No tak, oni wszyscy się znają - albo już ze sobą grali albo za chwilę zagrają” - pomyślałem z rozbawieniem. Dobry nepotyzm jest jazzowi potrzebny; kumpelstwo, koneksje, nauczyciele i uczniowie tworzyli go od zawsze. W mediach rangę młodego jazzmana - to też zabawne - określa ranga starych jazzmanów, z którymi grał. Nie to, co skomponował. Ważne, że jammował na jednej scenie z Herbie Hancockiem. Żeby wybudować pomnik, najpierw trzeba popilnować cudzego. To kolejna, cenna lekcja wyniesiona z memoriału.

W niedzielę nadszedł czas pożegnania ze szklanym czołem Leszka Ślusarskiego. Prowadzący bowiem zawsze wyłania się zza kurtyny z okularem zarzuconym na płat czołowy. I patrzy w podłogę, jakby próbował odrysować na niej geometrię tego wszystkiego, co się tutaj dzieje; twierdzenie Milesa uprawnione do puenty. Ale to niemożliwe. Prawdziwy nauczyciel - taki, jak pan Leszek - również potrafi przyznać się do porażki. Jazzu nie da zamknąć się w słowach. On potęgą jest i basta!



Grzegorz Rolecki
fot. Rafał Nowak

Memorial to Miles 2016


...

  Album Memorial to Miles 2016


Komentarze

Error connecting to mysql