Kielce v.0.8

Kultura
Zachwycające muzea Europy

 drukuj stron�
Kultura Świat
Wys�ano dnia 10-06-2008 o godz. 12:00:00 przez sergio 6282

Koniec z zakurzonymi gablotkami i kapciami z filcu! Współczesne muzea to centra nowoczesności, nawet jeśli prezentują sztukę dawną. Nie zorientowany w historii Austrii turysta odwiedzający Wiedeń mógłby pomyśleć, że Sissi była siostrą Mozarta. Cesarzowa o twarzy Romy Schneider dzieli z geniuszem muzyki miejsce na niemal każdej filiżance, czekoladce czy podstawce pod piwo. Może więc warto udać się do jej domu-muzeum, by poznać prawdziwą Sissi?

Muzea coraz częściej stają wizytówką miasta, współczesnym odpowiednikiem katedry. Znany hiszpański krytyk sztuki Angel Gonzales Garcia stwierdził nawet, że Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku ma więcej wspólnego z kościołem niż muzeum. Czasami, jak w przypadku Bilbao, nowa galeria zmienia wizerunek całej aglomeracji. Dawny przemysłowy ośrodek Kraju Basków, do którego nie chciał zajrzeć pies z kulawą nogą, odżyło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kiedy filię Muzeum Guggenheima zaprojektował tam Frank O. Gehry. Metropolie prześcigają się nie tylko w awangardowych budynkach (za którymi zresztą często nie nadążają same kolekcje), ale i w pomysłach na muzeum (w Paryżu powstało właśnie Muzeum Komputera a w Waszyngtonie - Muzeum Newsów). Nową wizytówką Warszawy również miało być Muzeum - Sztuki Nowoczesnej. Dziś nawet zwolennicy zwycięskiego projektu przyznają, że będzie to trudne.

Przed wakacyjnym sezonem stworzyliśmy listę muzeów, wartych naszym zdaniem odwiedzin. Pominęliśmy giganty typu Luwr, Ermitaż czy Prado, które znajdziecie w każdym przewodniku, skupiając się na muzeach mniej znanych, co nie znaczy - mniej ciekawych. Kilka z nich przechodziło ostatnio długoletnie remonty, inne powstały całkiem niedawno, więc jeszcze nie zdołały zadomowić się w świadomości tzw. masowego turysty. Każdy znajdzie wśród nich coś dla siebie - interaktywne centra nauki, tradycyjne galerie obrazów, zbiory etnograficzne i geologiczne, pałace z nie zmienionymi od wieków wnętrzami. Przy wyborze placówek kierowaliśmy się także ich dostępnością. Wybór ograniczyliśmy do Europy, do większości z zaproponowanych przez nas miast latają samoloty tanich linii. Nieprzypadkowo też piszemy aż o 3 muzeach Berlina - to zaledwie 80 km od naszej granicy lub trzy godziny jazdy wygodnym pociągiem z Poznania. A więc - w drogę!

1. AMSTERDAM - NEMO

W centrum Amsterdamu, kilka kroków od dworca kolejowego, wznosi się niezwykły budynek. Przypomina dziób potężnego statku, pokrytego spatynowaną blachą. To idealnie wpisane w otaczający je port centrum nauki Nemo.
Jeśli nie macie za wiele czasu, odpuście sobie pierwsze piętro (no, może po zaliczeniu stanowiska z bańkami mydlanymi). Prawdziwa zabawa zaczyna się bowiem wyżej, gdzie można zbudować miejską sieć energetyczną i gazową, nakręcić swój teledysk lub reklamę albo próbować przejąć kontrolę nad wielką fabryką przetwarzającą kolorowe piłeczki.
Jednym z najciekawszych jest dział „10 faktów”, poświęcony trudnemu okresowi dorastania. Genialna kreskówka szybko i zabawnie pokazuje najważniejsze etapy rozwoju kobiety i mężczyzny. Twórcy wystawy nie unikają drażliwych kwestii: mówią o seksie, chęci popisywania się przed rówieśnikami i o… walce z pryszczami. Tańczącej na ekranie dziewczynie można podawać różne narkotyki i obserwować skutki ich działania. Tuż obok można sprawdzić, czy jesteśmy podatni na sugestie w rodzaju: „na pewno nie odważysz się włożyć tam ręki!”. Eksponaty na temat seksu są dostępne dla młodzieży od 12 roku życia. Chętni dostają w kasie specjalne żetony, którymi uruchomią doświadczenia w kabinach za aksamitnymi kotarami (cóż, dzielnica czerwonych latarni jest naprawdę blisko). Stylistyka dyskusyjna, ale sam pomysł wydaje się naprawdę dobry. W intymnej atmosferze kabiny, wspólnie ze swoim chłopakiem lub dziewczyną (a może z rodzicem?) łatwiej przeprowadzić kilka wirtualnych eksperymentów na temat seksu.
Ale nie samym seksem człowiek żyje i Holendrów zaprzątają też inne zagadnienia. Oczywiście jest wśród nich woda, a dokładniej - energetyczny wodospad. Przy strumieniach płynących z wielkiej metalowej ściany trwają niekończące się zawody, kto ze zwiedzających zbuduje najlepszą elektrownię. Zresztą zabawa w tworzenie i wykorzystywanie prądu to temat jednej z najnowszych wystaw w Nemo.
Co pewien czas animator przeprowadza kilkadziesiąt doświadczeń, z których jedno uruchamia następne: spadająca piłka zapala świecę, która przepala nitkę, co zwalnia cięciwę łuku i wysyła strzałę w kierunku balonika, który pękając… Zresztą - zobaczcie sami. A po zwiedzaniu przepuście kilka euro w tutejszym sklepiku. Oferuje świetne gry i zabawki, które pozwolą wam kontynuować eksperymenty po powrocie do domu.
Adresy: Oosterdok 2; www.e-nemo.nl
Otwarte: wt.-nd. (w ferie oraz VI-VIII codziennie) 10.00-17.00
Bilety: 11,50 euro

2. ARMAGH - NAVAN FORT

Słyszeliście kiedyś o Cuchulainnie? Cuchulainn (czyt. Kuchulin) to irlandzki Achilles, największy wojownik „Cyklu Ulsterskiego”, czyli irlandzkiej mitologii. Dziś jego imieniem wycierają sobie gębę obie walczące w Irlandii Północnej strony. Katoliccy zwolennicy przyłączenia do Republiki Irlandii mówią o bohaterze umierającym pod jarzmem wroga (jak w słynnej rzeźbie na Poczcie Głównej w Dublinie), protestanccy lojaliści twierdzą, że już w starożytności Cuchulainn bronił Ulsteru przed resztą Irlandii.
To w Navan Fort, czyli w legendarnym Emain Macha, wielowiekowej siedzibie królów północnej części Irlandii, Cuchulainn po raz pierwszy chwycił za broń. Miał siedem lat, gdy podsłuchał wróżbę druida Cathbada. Według niej, człowiek który tego dnia stanie do walki, będzie żył co prawda krótko, ale jego sława przetrwa po wsze czasy.
Dziś Navan Fort to niewielkie muzeum w błyskotliwy sposób łączące tradycyjną celtycką tradycję z ultranowoczesną technologią. Budynek wkomponowano w pagórek, który przywodzi na myśl kurhan. W środku nie ma zbyt wielu cennych eksponatów, za to hulaj dusza w multimediach. By porównać brzmienia wszystkich języków celtyckich, wystarczy założyć słuchawki. Mitologia irlandzka w audiowizualnej pigułce? Historia Cuchulainna i zakonu Rycerzy Czerwonej Gałęzi – odpowiedników Rycerzy Okrągłego Stołu? Inicjały ręcznie malowanych ksiąg iro-szkockich mnichów? Proszę bardzo – do dyspozycji zwiedzających są ekrany, hologramy, wszystko okraszone wysokiej jakości dźwiękiem. Muzyka Szmaragdowej Wyspy, ale nie skoczne jigi czy reele, grane w pubach, lecz spokojna, kontemplacyjna twórczość bardów na harfę. Całość zamknięta w działach: „Świat Zaginiony”, „Świat Rzeczywisty” i „Inny Świat”.
Emain Macha to spełnienie marzeń o muzeum, gdzie można, a nawet należy, wszystkiego dotknąć. Gratka zwłaszcza dla wszelkiej maści celto-fanów. Właśnie w Emain Macha zaczęła się, według średniowiecznych kronikarzy, historia Irlandii.
Gdyby akurat nie padało, można pospacerować po okolicy – Navan Fort to także udostępnione do zwiedzania pozostałości grodu. Całość cudownie oddalona od cywilizacji, połączona z miastem Armagh trzykilometrową drogą wśród łąk. Istnieje nawet szansa (coraz niklejsza), że bilety do Navan Fort sprzeda nam nie Polak, lecz rodowity Irlandczyk.
Adresy: 81 Killylea Road; www.visitarmagh.com
Otwarte: IV,V,IX - sb. 10.00-17.00, nd. 12.00-17.00; VI-VIII - pn.-sb. 10.00-17.00, nd. od północy-17.00
Bilety: dorośli 5,00 £; dzieci 3,25 £

3. BARCELONA - COSMOCAIXA

Centrum nauki CosmoCaixa słynie z olbrzymiej kolekcji skamieniałości, daleko mu jednak do zestawu różnych kamieni w przykurzonych gablotkach, do czego przyzwyczaiły nas muzea archeologiczne w Polsce. Obok zbiorów znajdują się tu bowiem interaktywne stanowiska pozwalające na własnoręczną rekonstrukcję procesu tworzenia skamielin lub wyjaśniające, jak powstają skały i w jaki sposób podlegają erozji. Nad eksponatami góruje ponad 20-metrowej długości mur geologiczny z przekrojami skał, ukazujący skutki ocieplenia klimatu.
Jednak największą atrakcją CosmoCaixy jest las deszczowy. Zrekonstruowany fragment amazońskiej dżungli tętni życiem ponad 50 gatunków zwierząt. Przechodząc między olbrzymimi basenami, możemy podziwiać tropikalną roślinność, egzotyczne ryby, żółwie, krokodyle, ptaki czy węże. Spotkamy nawet południowoamerykańską kapibarę - największego gryzonia świata. Zwykle trudno ją znaleźć. Zdradza swoje położenie, gdy ma dobry humor. Wydaje bowiem wówczas charakterystyczne, niskie dźwięki. W lesie tropikalnym w CosmoCaixa można także urządzić... przyjęcie urodzinowe czy pokaz mody.
Dopełnieniem kontaktu z naturą są warsztaty „Dotknij, dotknij”. Ich celem jest promowanie szacunku do przyrody, poprzez bezpośrednie zapoznanie się z egzotycznymi mieszkańcami akwariów. Zajęcia z animatorami rozpoczynają się o każdej pełnej godzinie. Można się na nie zapisać w holu wejściowym, w którym zostaniemy też poinformowani o wszystkich warsztatach i pokazach dla dzieci, jak np. zajęcia w planetarium czy spacer po stacji meteorologicznej.
Katalończycy na każdym kroku podkreślają związki nauki z naturą, łącząc je umiejętnie z działaniami artystycznymi. W CosmoCaixa spotkamy inspirującą klasyfikację otaczających nas przedmiotów ze względu na ich kształt. Przekonamy się, co wspólnego mają szczęki rekina z kuchennym lejkiem czy plaster miodu z błoną komórkową. Zobaczymy, jak wielka różnorodność pieczątek może kryć się w biurkach państwowych urzędników albo uruchomimy spektakl zapylenia rośliny w świetle stroboskopowym. A po tych wszystkich atrakcjach nie pozostanie nam nic innego, jak w parku obok znaleźć ławkę i ze wzgórza Tibidabo w oszałamiającej panoramie Barcelony odnaleźć słynne budowle Gaudiego.
Adresy: Teodor Roviralta 47-51; http://obrasocial.lacaixa.es/centros/cosmocaixabcn_es.html
Otwarte: wt.-nd. 10.00 -20.00
Bilety: dorośli 2 euro; dzieci 1,5 euro

4. BERLIN - MUZEUM FILMU

Potsdamer Platz to jeden z największych i najruchliwszych placów Berlina, imponujący nowoczesną architekturą (zanim powstała, właśnie tutaj w 1990 roku Roger Waters z Pink Floyd zagrał swój słynny koncert „The Wall”). To tu odbywa się dziś słynne Berlinale i tu również, w stalowo-szklanym budynku należącym do Sony Center mieści się zajmujące kilka pięter Muzeum Filmu.
W jednej z pierwszych sal z ogromnych ekranów przywitają was filmowe gwiazdy, dalsza część to niezwykła wędrówka przez dzieje niemieckiego kina, czyli w ogromnej mierze - kina światowego. Wystarczy wspomnieć parę nazwisk: Robert Wiene, Ernst Lubitsch, Georg Wilhelm Pabst, Wilhelm Murnau czy Fritz Lang - to oni kreowali sztukę filmową u jej początków. W muzeum na własne oczy zobaczycie jedyny zachowany scenariusz „Gabinetu doktora Caligari”, dowiecie się, jak powstawały sceny trickowe do legendarnego „Metropolis” i obejrzycie pomysłową instalację ze scenami katastrof z różnych filmów Langa.
Część ekspozycji poświęcono oczywiście czasom narodowego socjalizmu i kinu propagandowemu i nawet jeśli nie znosicie Leni Riefenstahl, nie omińcie sal jej poświęconych. Tylko tu zobaczycie, jak ustawiała kamery kręcąc na stadionie olimpijskim w Berlinie słynny, nowatorski „Triumf woli”.
Ale największym skarbem berlińskiego muzeum, przy którym bledną inne pamiątki po wielkich kina, jest kolekcja fotografii, listów, strojów, dokumentów, przedmiotów - niemal wszystkiego, co ocalało - po boskiej Marlenie Dietrich. A jest tego niemało, w końcu samych butów gwiazda Hollywood zostawiła czterysta par, tyleż kapeluszy, pięćdziesiąt torebek, kilkanaście tysięcy zdjęć, w tym około tysiąca prywatnych... Na trzystu metrach kwadratowych zobaczycie cząstkę, ale i tak imponującą!, ogromnych zbiorów. Oto walizy, z którymi przeprawiała się przez Atlantyk tuż po premierze „Błękitnego Anioła” (zwróćcie uwagę na walizkę na buty), oto niesamowite białe łabędzie futro, w którym występowała w latach 50., oto listy z wyznaniami miłosnymi i biżuteria. Wystawa przypomina, że wśród adoratorów gwiazdy byli i Ernest Hemingway, i John Wayne, i Douglas Fairbanks Jr., Erich Maria Remarque, Frank Sinatra. Wielbiła ją Edith Piaf. Oto „leopardzi” płaszcz, w którym grała „anioła”, mundur, w którym występowała w „Seven Sinners”, zielona suknia, w której zaszczycała hollywoodzkie przyjęcia. Do tego spinki do mankietów (androgyniczna Marlene uwielbiała męski styl) z jej inicjałami. „Nie jestem aktorką, jestem osobowością” - mawiała o sobie Dietrich i poświęcona jej wystawa tylko potwierdza te słowa. A jeśli należycie do prawdziwych fanów gwiazdy, prosto z Potsdamer Platz udajcie się na malowniczy, niewielki cmentarz Friedenau. Zostawiwszy za sobą zgiełk i blichtr, odnajdźcie jej zaskakująco skromny grób. Marlene Dietrich i bez marmurowych pomników jest nieśmiertelna.
Adresy: Potsdamer Platz; www.filmmuseum-berlin.de
Otwarte: wt.-nd. 10.00-18.00
Bilety: 6 euro

5. BERLIN - MUZEUM ŻYDOWSKIE

W oczekiwaniu na otwarcie w Warszawie Muzeum Historii Żydów Polskich warto odwiedzić podobną placówkę nad Szprewą. To muzeum łatwo przeoczyć - choć jego bryła wyróżnia się wśród nieciekawych bloków lat 70. dzielnicy Kreuzberg, to leży daleko od turystycznych szlaków. Budynek zaprojektował jeden z najsłynniejszych współczesnych architektów – Daniel Libeskind, zwycięzca prestiżowego konkursu na zabudowę miejsca po WTC w Nowym Jorku, a także autor projektu luksusowego apartamentowca w kształcie żagla, który ma stanąć w Warszawie nieopodal Pałacu Kultury.
Wejście do centrum prowadzi przez barokowy pałac Muzeum Berlińskiego. Tym większe przeżywamy zaskoczenie, gdy z XVIII-wiecznego wnętrza schodzimy w mroczne przestrzenie Libeskinda. Historia Niemiec i Żydów zostają w tym miejscu nierozerwalnie zjednoczone. Przed nami trzy ciasne korytarze - Oś Wygnania, Holokaustu i Kontynuacji. Pierwsza z nich kończy się ogrodem, którego surowa forma natychmiast przywodzi na myśl betonowe bloki położonego przy Bramie Brandenburskiej Pomnika Pomordowanych Żydów Europy. Druga znajduje swój koniec w tzw. Wieży Holokaustu – klaustrofobicznej, otoczonej zimnymi betonowymi ścianami przestrzeni, do której dochodzą jedynie ciche odgłosy tętniącego życiem miasta. Oś trzecia wprowadza nas do sal muzealnych, gdzie prezentowana jest historia i kultura niemieckich Żydów. Całość uzupełniają różnorodne projekty artystyczne, z których chyba najbardziej wstrząsający to instalacja Menashe Kandishmana. Jedną z betonowych przestrzeni artysta wypełnił żelaznymi maskami, po których zmuszeni jesteśmy stąpać, wydobywając z setek twarzy metaliczny krzyk rozpaczy.
Nie da się ukryć, że zadziwiająca, śmiała i bogata w znaczenia architektura Libeskinda pozostaje samodzielnym dziełem. Założony na zygzakowatym planie budynek, wyłożony z zewnątrz tytanowo-cynkowymi płytami, staje się dominantą w pejzażu dzielnicy. Oschłe, żelbetowe korytarze łączą puste, milczące sale i przerażające surowością dziedzińce. To sam budynek opowiada nam najtragiczniejszą historię i dominuje nad właściwą kolekcją, która nie wytrzymuje zestawienia ze spektakularną siedzibą, stając się jedynie koniecznym dodatkiem i uzasadnieniem dla powstania tego imponującego betonowego organizmu. Jest to więc może próba wyjścia z trudnej sytuacji, jaką stawia przed Niemcami organizacja muzeum o tej tematyce w Berlinie, mieście, które przed dojściem Hitlera do władzy zamieszkiwało 160 tysięcy Żydów. I choć założeniem kolekcji była ilustracja całości dziejów i kultury Żydów w Niemczech, daje się wyczuć niezręczność i niepewność wobec przedstawiania tragicznego okresu II wojny światowej.
Niestety budynek Libeskinda największe wrażenie robi z... lotu ptaka. Kogo nie stać na wynajęcie samolotu, zawsze może sobie kupić pocztówkę z takim widokiem.
Adresy: Lindenstraße 9-14; www.juedisches-museum-berlin.de
Otwarte: pon. 10.00-22.00, wt.-nd. 10.00-20.00
Bilety: normalne 5 euro; ulgowe 2,5 euro

6. BERLIN - CHECKPOINT CHARLIE

Żołnierz nazywa się Jeff Harper i służył w Niemczech Wschodnich w latach 90. Wygląda jak typowy „american boy”: blond czupryna, błękitne spojrzenie, dobrotliwy uśmiech. Przypadkowo wybrane zdjęcie Harpera, umieszczone na wysokim słupie w samym centrum Berlina, z daleka wskazuje drogę do muzeum Checkpoint Charlie. Na rewersie fotografii Amerykanina widnieje wizerunek sowieckiego soldata. Ten nie wygląda już tak dobrodusznie. Jego imienia nie znamy.
Żołnierze amerykańscy i sowieccy pilnowali punktu kontrolnego C (C jak Charlie - stąd nazwa) prawie trzydzieści lat, od 1961 roku, kiedy w ciągu kilku dni i nocy ustawiono mur berliński. Przejście było przeznaczone głównie dla cudzoziemców i dyplomatów – ale oprócz nich skorzystał z niego cały tłum obywateli Berlina Wschodniego, o których żołnierze sowieccy nie mieli pojęcia. Tłum uciekinierów. Właśnie ich historie opowiada muzeum.
Poznamy tu więc Niemców, którzy przedostawali się na stronę zachodnią w specjalnie wypatroszonym trabancie (jak wypatroszonym – można sprawdzić, corpus delicti stoi już w pierwszej sali). Takich, którzy przejeżdżali samochodem zamknięci w dwóch leżących obok siebie walizkach z wyciętymi po bokach dziurami. Poznamy nawet kobietę, która wywiozła z NRD całą gromadkę dzieci schowanych w wózku na zakupy.
Muzeum dokumentuje przemycanie ludzi nie tylko przez Checkpoint Charlie, ale również: pociągami (kobieta ukryta w głośnikach zespołu rockowego), przez podkopy pod murem (wzruszająca historia grupy emerytów, najstarszych uciekinierów z NRD, którzy wykopali tunel na tyle wysoki, aby nie musieć się w nim schylać), ucieczki przez Bałtyk i przez zieloną granicę. S
ą też historie dramatyczne. Na setce fotografii poznajemy tragedię nastolatka Petera Fechtera, który w 1962 roku próbował przebiec punkt kontrolny, ale został postrzelony i upadł na druty kolczaste. Leżał na terytorium Berlina Wschodniego przez ponad godzinę, wykrwawiając się na oczach strażników i mediów. Fechter był jedną z pierwszych ofiar nieudanej ucieczki; muzeum pokazuje też ofiary ostatnie. Czterech młodych ludzi, którzy chcieli przebiec przez posterunek w 1989 roku i których zatrzymały strzały radzieckich żołnierzy. Mur runął wkrótce potem.
Muzeum założył już w 1962 roku Rainer Hildebrandt. Początkowo wystawa mieściła się w jego dwupokojowym mieszkaniu niedaleko punktu kontrolnego C. Przez lata ekspozycja rosła; dziś zajmuje całą kamienicę.
Adresy: Friedrichstrasse 43-45; www.maurermuseum.de
Otwarte: codziennie 9.00-22.00
Bilety: normalny 12,5 euro; ulgowy 7,5 euro

7. BRUGIA - SINT-JANSHISPITAAL/GROENINGEMUSEUM

Historycy sztuki zgodnie twierdzą, że jednym z najcenniejszych dzieł w polskich zbiorach jest „Sąd Ostateczny” Hansa Memlinga z gdańskiego Muzeum Narodowego. Kogo zachwycił ten tryptyk, koniecznie powinien wybrać się do Brugii.
Przez kilka wieków miasto, dzięki handlowi z Anglią i krajami śródziemnomorskimi oraz przynależności do Hanzy, należało do największych i najbogatszych w Europie, stwarzając idealne warunki do rozwoju kultury i sztuki. Dziś brugijskie muzea, choć niewielkie, pękają w szwach od arcydzieł.
Być może najpiękniejszą placówką jest, ulokowane w starym gotyckim kompleksie szpitala św. Jana, muzeum Hansa Memlinga. To właśnie w Brugii Memling tworzył swe zdumiewające precyzją i bogactwem koloru obrazy. Kilka z nich podziwiać możemy w niewielkiej kaplicy, której średniowieczna przestrzeń pozwala spojrzeć na arcydzieła tak, jak oglądali je wierni ponad pół tysiąca lat temu. Tym bardziej, że cztery z wystawionych prac zostały zamówione przez siostry ze szpitala św. Jana, a więc znajdują się obecnie w pierwotnym miejscu przeznaczenia. Kameralna ekspozycja pozwala nam obcować z dziełami najwyższej próby, wniknąć w każdy misternie konstruowany obraz i poddać analizie najdrobniejszych nawet szczegół.
Krótki spacer ciasnymi uliczkami miasta zaprowadzi nas z kolei do Groeninge Museum – głównej siedziby brugijskich zbiorów. Mieści ono wspaniałą kolekcję artystów obszaru dzisiejszej Belgii, ze słynną „Madonną kanonika van der Paele” Jana van Eycka, wspaniałymi obrazami Rogera van der Weyden czy Hieronima Boscha. Całość uzupełniona została pracami późniejszych epok, budując w ten sposób ciekawy dialog między początkami sztuki flamandzkiej a jej schyłkiem, przypominając o dawno minionym okresie prosperity regionu.
Wizyta w obu muzeach pozwala w zaskakujący sposób zestawić dwa zupełnie różne sposoby eksponowania klejnotów dawnej sztuki malarskiej. Po kameralnym, ulokowanym w kontekście zabytkowej architektury Muzeum Memlinga, oglądać możemy prace tej samej szkoły artystycznej w tradycyjnym muzealnym wnętrzu, o równomiernym oświetleniu i schludnych, wręcz sterylnych ścianach. Nie sposób więc uniknąć refleksji nad tym, jak bardzo sposób eksponowania dzieła wpływa na jego odbiór i do jakiego stopnia kwitnące od XIX wieku kolekcjonerstwo, zamykając obrazy dawnych mistrzów w świątyniach sztuki, odarło je z ich niepowtarzalnego kontekstu.
A po wizycie w muzeach zachęcam oczywiście do spaceru wzdłuż kanałów. Opisując różne miasta, często nadużywa się określenia "Wenecja północy", ale Brugia naprawdę na nie zasługuje. Nie jest za to aż tak oblegana przez turystów jak miasto św.Marka.
Adresy:
Memling - Mariastraat 38; www.trabel.com/brugge-m-memling.htm
Groeninge - Dijver 12; www.trabel.com/brugge-m-groeninge.htm
Otwarte: wt.-nd. 9.30-17.00
Bilety: normalne 8 euro; ulgowe 6 euro

8. KOPENHAGA - EXPERIMENTARIUM

Centrum Nauki Experimentarium znalazło swą siedzibę w dawnych halach browaru Tuborg. Jego specjalnością nie są jednak eksperymenty związane z piwem. Proponowane przez Experimentarium są nie mniej przyjemne, za to z pewnością o wiele bardziej pouczające. Spróbujcie na przykład pojeździć hulajnogą, która skręca w przeciwną stronę, niż sugeruje ruch kierownicą. Albo wyprodukować siłą mięśni tyle prądu, by uruchomić radio. Wiele eksponatów dotyczy właśnie tego, co najbardziej nas interesuje - czyli nas samych. Można zbadać swoją skórę pod mikroskopem, obejrzeć własne ciepło, podziwiać szkielet kolarza w ruchu czy poszukać wśród zwiedzających swego genetycznego bliźniaka. Do działu poświęconego siłom natury zachęcają z kolei gejzery, trzęsienie ziemi i możliwość walki z wiatrem o zmieniającej się sile.
Duńczycy przygotowali także mnóstwo atrakcji dla przedszkolaków. Na wielkim, zabawowym placu budowy mali inżynierowie wkładają kaski i uczą się obsługiwać dźwig oraz wspólnie wznosić konstrukcje z lekkich cegieł. Jeśli im się znudzi, to wiele zabawy dostarczy maluchom wędrówka po świecie luster, kalejdoskopów, do których można wejść, i soczewek stawiających na głowie. Dzieci będą też zachwycone labiryntem wodnym, złożonym z połączonych kanałów i basenów. Można w nich pompować wodę na setki sposobów, piętrzyć ją i budować śluzy. Zabawa po pachy (dosłownie), więc jeśli idziecie do Experimentarium z dzieckiem - lepiej weźcie ciuchy na zmianę…
Co pewien czas w wyznaczonym miejscu centrum słychać syrenę i miga alarmowy „kogut”. To znak, że za chwilę zacznie się tam pokaz. Z zaplecza wyjeżdża wózek wyładowany aparaturą i odczynnikami, przy pomocy których przewodnik prezentuje ciekawe eksperymenty fizyczne i chemiczne.
Mocną stroną kopenhaskiego centrum są wystawy czasowe. W Experimentarium można było obejrzeć m.in. świetną wystawę o mózgu, o niewidocznych żyjątkach wokół nas, a obecnie czynna jest ekspozycja o zwierzętach żyjących w ekstremalnych warunkach i o wyzwaniach czekających na kierowców. Myślisz, że jeśli nie zapniesz pasów, to podczas wypadku utrzymasz się na fotelu ściskając kierownicę? A jak z prowadzeniem auta, gdy wszystko wokół usiłuje rozproszyć twą uwagę? Nie ryzykując życia, możesz to sprawdzić w Experimentarium.
Adresy: Tuborg Havnevej 7; www.experimentarium.dk
Otwarte: pon., śr., czw., pt. 9.30-17.00, wt. 9.30-21.00, sb., nd. 11.00-17.00
Bilety: dorośli 135 DKK; dzieci 90 DKK

9. KRAKÓW - PAŁAC BISKUPA ERAZMA CIOŁKA

Hasło „muzeum XXI wieku” automatycznie przywodzi na myśl wielkie, przeszklone przestrzenie, awangardową bryłę, ultranowoczesność. A ja, trochę na przekór, najbardziej lubię muzea niewielkie, trochę zagracone, dające bliski kontakt z dziełem. Kilka miesięcy temu, w gotycko-renesansowym pałacu u stóp Wawelu, otwarto muzeum właśnie trochę w tym stylu. Pokazywana tam sztuka dawnej Rzeczypospolitej nie miała wcześniej szczęścia: tułała się bezdomna, czasem pokazywana, częściej ukryta w magazynach. A przecież to prawdziwe arcydzieła – kto nie słyszał o Madonnie z Krużlowej, o Ogrójcu Wita Stwosza, Poliptyku Augustiańskim czy Retabulum Jana Jałmużnika? XV i XVI wiek to jeden z najświetniejszych okresów polskiej sztuki. Wieloskrzydłowe ołtarze zaskakują artystyczną klasą, mistrzostwem warsztatu i stylu. Przedstawione na nich historie można oglądać godzinami; rozszyfrowując imiona świętych, podziwiając kolejne cuda i apokryfy.
Prawdziwą rewelacją jest jednak jeden z najstarszych zbiorów ikon w Europie, nigdy dotąd w całości nie pokazywany! Kolekcja ma swoją specyfikę: XV- i XVI-wieczne ikony z rejonu Karpat - słynne trzy Sądy Ostateczne o niesamowitej, zagadkowej ikonografii, cenny zbiór Mandylionów – wizerunków Chrystusa. Układ eksponatów nie jest chronologiczny, punktem wyjścia stała się tematyka ikon - ich miejsce i rola w ikonostasie. Jest sala maryjna, jest też poświęcona „ikonom świątecznym”, czyli „prazdnikom”. Wystawa jest dostępna także dla niewtajemniczonych - wszystko tłumaczą obszerne podpisy.
Oprócz ikon podziwiać możemy także inne dzieła cerkiewnej sztuki liturgicznej: krzyże, sztandary, relikwiarze, „płaszczenice”. Jest cały ikonostas z Lipowca na Kijowszczyźnie, są charakterystyczne, metalowe ikony staroobrzędowców, przenośne „ikony podróżne”, ikony bałkańskie i malowane na szkle ikony huculskie. W siedmiu niewielkich salach pomieszczono ponad dwieście obiektów!
Właściwie ta przestrzeń jest niewdzięczna wystawienniczo – ciemno i ciasno. Ale z niedogodności uczyniono atut. Przyćmione światło punktowo wydobywa ikony z półmroku, zaślepione okna przysłonięto skrzydłami „carskich wrót” - pięknymi przykładami cerkiewnej snycerki. Słychać śpiew liturgiczny prawosławnego chóru Oktoich. Dramatem sztuki sakralnej pokazywanej w muzeach jest jej wykorzenienie. Stworzona do świętej przestrzeni i modlitwy, w sterylnych, muzealnych wnętrzach czuje się intruzem, ogołocona, pozbawiona tajemnicy. W obu galeriach Pałacu Ciołka udało się uniknąć tego wrażenia i stworzyć klimat skupienia, nastrój świątyni. Te obrazy czują się tu u siebie.
Adresy: ul. Kanonicza 17; www.muzeum.krakow.pl
Otwarte: wt.-sb. 10.00–18.00, nd. 10.00-16.00
Bilety: normalny 12 zł; ulgowy 6 zł

10. LONDYN - AMORA

Zaczyna się niewinnie - od wachlarza afrodyzjaków i pocałunków. Tych ostatnich jest 10 i tworzą swoisty ranking, w którym na pierwszym miejscu jest oczywiście francuski pocałunek (naukowy opis z infografiką wyjaśni, dlaczego). „Sensorium” to pierwszy etap wyprawy po Amorze, która reklamuje się jako „Tate Modern nowoczesnej sztuki kochania”. - Nie jesteśmy nudnym muzeum seksu z kolekcją eksponatów, ale pierwszym na świecie interaktywnym seksualnym parkiem rozrywki - podkreśla właściciel i pomysłodawca Johan Rizki, który wspólnie z seksuologami z całego świata pracował nad projektem przez ponad 3 lata. W efekcie powstało coś w rodzaju stron poradnikowych magazynu „Cosmopolitan” w praktyce. W 10 salach wszystko - celowo - kojarzy się z seksem.
Jeśli chcesz nauczyć się striptizu, podchodzisz do „lustra” z ozdobnymi złotymi ramami, klikasz, czy jesteś kobietą czy mężczyzną i już po chwili na ekranie profesjonaliści instruują cię, jak zgłębić sztukę seksownego rozbierania się. Gdy chcesz nauczyć się oddziaływać na zmysły w bardziej bezpośredni sposób, na fantomach kobiety i mężczyzny poznasz mapę stref erogennych. Wystarczy, że dotkniesz miejsc, które uważasz za stymulujące seksualnie, a czerwona lampka, która w tym miejscu zapali się lub nie, powie ci, czy masz rację, a załączona instrukcja wyjaśni dlaczego tak jest. Inne modele nauczą cię z kolei, gdzie znaleźć punkt G i wyjaśnią, że jego odpowiednik znaleźć można także u mężczyzny, co z dokładnością do 1-2 centymetrów wskaże oczywiście czerwona lampka.
W innych salach twórcy muzeum doradzą nam, jak urozmaicić nasze życie w łóżku. „Amora Sutra” prezentuje kilkadziesiąt pozycji seksualnych (tu jednak nie ma miejsca na ćwiczenia dla odwiedzających). Obok, w „Sexplorium”, oglądamy filmy z propozycjami konkretnych technik, do wykorzystania nie tylko w łóżku (właściciel zapewnia, że aktorzy nie pracują na co dzień w przemyśle porno, ale są wykwalifikowanymi terapeutami), wszystko oczywiście z wyjaśnieniami z punktu widzenia biologii, psychologii i seksuologii. Znajdziemy tu też przegląd najnowszych gadżetów erotycznych (niżej podpisanej nie zawsze starczało wyobraźni, żeby domyśleć się, do czego służą), część z nich możemy zresztą kupić w sklepiku z pamiątkami. Największym hitem jest „Amorgasm”, czyli tunel wiodący przez cztery etapy orgazmu, z których każdy jest dokładnie objaśniony i zilustrowany zdjęciami twarzy kilkudziesięciu osób, które właśnie doświadczają poszczególnych jego stadiów. Tunel jest, za przeproszeniem, szczytowym osiągnięciem projektantów Amory. Podłoga drży, filmiki zrealizowane w konwencji teledysku są wyjątkowo sugestywne, a dźwięki takie, że odebranie podczas zwiedzania telefonu od żony oznaczałoby murowany rozwód.
Jeśli nie wystarczają ci filmy instruktażowe, fantomy i interaktywne kursy komputerowe, możesz poćwiczyć mniej wirtualnie. Kilka razy w tygodniu Amora oferuje kilkugodzinne warsztaty, między innymi z uwodzenia, całowania, masażu czy seksu oralnego. Non stop otwarty jest za to bar, w którym drinki skomponowane są prawie wyłącznie z afrodyzjaków. Ale tłumów przy stolikach nie ma. Może dlatego, że nie ma też, mimo wielokrotnych próśb odwiedzających, pokoi do wynajęcia. Większość ludzi - jak zapewnia właściciel - po zwiedzeniu Amory jak najszybciej chce znaleźć się w jakimś bardziej intymnym miejscu.
Adresy: 13 Coventry Street; www.amoralondon.com
Otwarte: pon.-czw. 13.00-24.00, pt.-sb. 12.00-24.00, nd. 12.00-22.30
Bilety: normalne 12 £; studenci 9 £

11. LONDYN - CHURCHILL MUSEUM & CABINET WAR ROOMS

Interaktywne muzeum poświęcone jednemu z bardziej znanych Brytyjczyków na szczęście nie jest kolejną hagiograficzną, tradycyjną prezentacją. To w pełni nowoczesna ekspozycja, wykorzystująca zdobycze technologiczne.
Blisko 1000 m 2 powierzchni podzielono na 5 sekcji, każda poświęcona innemu rozdziałowi życia. Poza osobistymi przedmiotami, pochodzącymi głównie z prywatnych kolekcji (np. grzechotka małego Winstona czy listy miłosne do żony Klementyny), możemy posłuchać przemówień i spróbować wyłapać słynne bon moty byłego premiera. Centralnym punktem wystawy jest tzw. Lifeline - 15-metrowy, interaktywny stół, na którym za pomocą dotknięcia można prześledzić żywot Churchilla dzień po dniu. Wirtualną podróż gwarantuje nam imponująca dokumentacja: 1000 fotografii i 1500 dokumentów. Wybierając konkretną datę, odkrywamy nie tylko szczegóły z życia bohatera muzeum, ale również najważniejsze światowe wydarzenia. Niektóre z nich prezentowane są za pomocą efektów specjalnych. Na przykład naciśnięcie 6 sierpnia 1945 roku (dzień zrzucenia bomby atomowej na Hiroszimę) wywołuje huk i sprawia, że cały stół świeci na biało.
Dodatkową atrakcją dla zwiedzających jest wojenna kwatera. W maju 1940 nowo wybrany premier, spodziewając się ataków Luftwaffe na Londyn, zarządził zorganizowanie wojennej siedziby dla rządu i sztabu. Po ponad 60 latach od zakończenia wojny do tych podziemnych gabinetów wpuszczono trochę światła i turystów. Możemy zwiedzić dziewięć pomieszczeń; część z nich, jak pokój sztabowy, są w stanie niezmienionym od sierpnia 1945 roku, kiedy to kwatera zakończyła swoją historyczną misję. Na wielkoformatowych mapach możemy tu prześledzić przebieg działań wojennych - od Atlantyku, przez Bliski Wschód aż po amerykańskie desanty na Pacyfiku. Dalej zwiedzamy salę gabinetową, gdzie siedząc u szczytu długiego dębowego stołu premier odbywał spotkania z ministrami lub Komitetem Obrony, nierzadko trwające do godzin porannych. Churchill znany był z tego, że późno udawał się na spoczynek, wolał jednak sypiać na Downing Street 10. Jeśli jego doradcom udało się wyperswadować mu podróż po wciąż zagrożonym Londynie, korzystał z sypialni, ulokowanej tuż za pokojem sztabowym. O 8.30 dzień zaczynał od cygara w łóżku, tu też czytał poranną prasę. Wśród prywatnej części siedziby znajdziemy jadalnię, gdzie z żoną jadał lunch, koniecznie z szampanem. Kolejne pomieszczenie to pokój, w którym znajdowało się centrum telekomunikacji; to stąd nawiązywał bezpośrednie transatlantyckie połączenie z prezydentem Roosveltem.
"Historia będzie łaskawa dla mnie" - mawiał Churchill i choć pierwsze powojenne wybory przegrał, obecnie większość rodaków wspomina go dobrze. W 2002 roku, w plebiscycie BBC na Wielkich Brytyjczyków zajął pierwsze miejsce.
Adresy: King Charles Street; cwr.iwm.org.uk
Otwarte: codziennie 9.30-18.00
Bilety: normalne 12 £; ulgowe 9,5 £

12. LUBEKA - BUDDENROOKHAUS

Dla Niemiec miasta są ważne, dlatego przed Hitlerem zwane były Republiką Weimarską, po nim - Bońską, choć chyba powinny nosić miano Republiki Lubeckiej. Miasto nad rzeką Trave zachowało bowiem to, co w u naszych zachodnich sąsiadów najlepsze - mieszczańską solidność, kupiecką oszczędność i, jak to port, otwartość na świat. Tu mają swe domy: najbardziej znany reżyser powojennych Niemiec Werner Herzog i pisarz-noblista Gunter Grass. Najważniejszy zabytek miasta - Brama Holsztyńska - przez wiele lat zdobił 50-markowy banknot. Lecz sercem Lubeki wciąż pozostaje Dom Buddenbrooków. Nazwa jest myląca - jest to de facto dom rodziny Mannów, jednak dzięki plastyczności opisów zawartych w pierwszej wielkiej powieści Tomasza Manna wielu turystów wciąż wierzy, że to na Mengstarsse powróciła Tonia po nieudanym małżeństwie z Grunlickem, że to tu urodził się i zmarł ostatni Buddenbrook - Hanno.
Od ulicy dom wygląda bardzo okazale - schodkowa fasada to połączenie oszczędnej odmiany baroku i dyskretnego bogactwa. Jednak po przekroczeniu progu pierwsze wrażenie nie jest zbyt korzystne - odbudowany front skrywa ultranowoczesny budynek. Kamienica miała nieszczęście znaleźć się w tej części miasta, która w marcu 1942 roku legła w gruzach pod bombami aliantów. Twórcy muzeum starali się jednak choćby w części odtworzyć klimat domu mieszczańskiego pierwszej połowy XX wieku. Przechodząc między pokojami, ma się wrażenie, że za chwilę spotka się Gerdę i Toma Buddebrooków na popołudniowej herbatce. I tylko czasami białe pokrowce na meblach sugerują, że rodzina wyjechała na wakacje. Widok z okien na ładny plac budzi pewien niepokój. Widzimy co prawda grupki młodzieży na rowerach i motorach, ale słyszymy rżenie koni i stukot powozów o bruk. Czyżby aż tak bardzo zadziałała atmosfera muzeum? Nie, to przy oknach zainstalowano dyskretne głośniki, z których płyną dźwięki „z epoki”.
Wielbiciele twórczości Mannów nie powinni też przegapić innych atrakcji związanych z tą rodziną: Muzeum Teatru Lalkowego (największa na świecie kolekcja lalek!) i Teatru Marionetek przy ulicy Kolk 16. Mały Tomasz i Henryk chodzili do tego teatru i sami urządzali w domu marionetkowe przedstawienia. Aż dziw, że skończyli jako prozaicy a nie ludzie teatru...
Lubeka wygląda na mapie, jakby leżała na końcu świata. Nic bardziej mylnego! Z Hamburga jeżdżą tu co godzinę podmiejskie pociągi, a w samym mieście jest lotnisko tanich linii.
Adresy: Mengstraße 4; www.buddenbrookhaus.de
Otwarte: pon.-sb. 10.00-18.00
Bilety: normalny 5 euro; ulgowy 2 euro

13. LUKSEMBURG - MUDAM

Ostatnio Luksemburg częściej niż miłośnicy sztuki odwiedzają urzędnicy niemieckiej skarbówki. Niesłusznie - prawdziwe skarby kryją się nie w sejfach banków, ale w
Le Musee d'Art Moderne.
Istniejące zaledwie od dwóch lat, mieści się w dawnym Forcie Thungen, który był ważnym elementem obronnym miasta i bardziej niż inne budynki jest symbolem trzech wieków militarnej historii Wielkiego Księstwa. Od proklamacji neutralności w 1867 roku fortyfikacja straciła swoje znaczenie i funkcje. Władzom prężnie rozwijającego się miasta zależało na podniesieniu znaczenia kulturalnego w Europie. Wydatek rzędu 90 milionów euro nie stanowił dla „banku Europy” żadnego problemu.
Do realizacji przedsięwzięcia nieprzypadkowo wybrano Chińczyka Ieoh Ming Pei. Jego wcześniejsze projekty muzealne to m.in.: zachodnie skrzydło Museum of Fine Arts w Bostonie, przebudowa paryskiego Luwru czy rozbudowa Niemieckiego Muzeum Historycznego w Berlinie. W przypadku siedziby Mudam najważniejszym aspektem było historyczne położenie i próba połączenia przeszłości z teraźniejszością i przyszłością. Budynek spełnia kryteria nowego typu muzeum, ma być przyjazny dla zwiedzających, ułatwiać swobodne poruszanie się po 6000 m 2 przestrzeni wystawowej. W pierwszym roku działalności Mudam odwiedziło 115 tysięcy ludzi, co jest chyba europejskim rekordem - całkowita populacja Księstwa to niecałe 500 tysięcy!
Kolekcja koncentruje się na sztuce najnowszej, powstałej po 1970 roku. Należy spodziewać się prowokacyjnych instalacji, „niepościelonych łóżek”, prac z użyciem „wydzielin i formalin”, designu, supernowoczesnych monitorów z prezentacjami video. Dla miłośników ostatnich dokonań artystycznych lista zgromadzonych nazwisk powinna być wystarczająco atrakcyjna. Z artystów znanych polskiej publiczności warto wymienić: Nan Goldin, Pipilotti Rist, Thomasa Ruffa, Thomasa Hirschhorna, Shirin Neshat czy Cindy Sherman.
W Mudamie nie liczy się ilość (obecnie w stałej kolekcji znajduje się jedynie około 250 prac), ale jakość. Czy powstające obecnie w Warszawie Muzeum Sztuki Nowoczesnej pójdzie tą drogą? Oby.
Adresy: Park Drai Eechelen 3; www.mudam.lu
Otwarte: śr. 11.00-20.00, czw.-pon. 11.00-18.00
Bilety: normalny 5 euro; ulgowy 3 euro

14. PALMA DE MALLORCA - FUNDACJA PILAR I JOANA MIRO

- Marzyłem o przestrzeni tak wielkiej, żeby rozmiary pracowni nie dyktowały mi rozmiarów płótna – mawiał Joan Miro. Wymiary niektórych jego obrazów nie pozostawiają wątpliwości: marzenie spełniło się. Pracownia, a raczej wielka hala, której południową ścianę zajmują ogromne podłużne okna, leży na Majorce powszechnie kojarzonej z leżakami, dyskotekami i masową turystyką. Dla muzeum, które mieści się w pracowni Miro i przylegającym do niej budynku Fundacji Joana i Pilar Miro, warto jednak na parę godzin zejść z plaży.
Dlaczego Palma? Choć Miro urodził się w Barcelonie, to właśnie Palma zawsze dawała mu szczęście i spokój. Stąd pochodziła jego matka; jako chłopiec Joan spędzał wakacje w domu dziadków rysując pierwsze pejzaże. Gdy miał 11 lat, w Palmie urodziła się - o czym oczywiście nie miał pojęcia - Pilar Juncosa, jego przyszła żona. Pobrali się 25 lat później, też w Palmie. Potem mieszkali w Hiszpanii i Francji, ale gdy hitlerowcy w 1941 roku wkroczyli do Paryża, państwo Miro schronili się – w Palmie. I mieszkali tu aż do śmierci.
Pracownię, którą wymarzył sobie Miro, zaprojektował jego przyjaciel i uczeń Le Corbusiera Josep-Lluís Sert. Została ukończona w 1960 roku za pieniądze z Fundacji Guggenheima. To tu powstały najważniejsze (i największe) płótna Miro. Dziś wnętrze – jak to w muzeach typu „dom artysty” – ma sprawiać wrażenie, że mistrz zaraz wróci. Czeka bujany fotel, sztalugi, pędzle i szczotki malarskie. Porozkładano też kamienie pomalowane na ulubione kolory Joana: jaskrawożółty, czerwony, granatowy, czarny.
Pracownia to nie wszystko. Miro nie mógł znieść myśli, że po jego śmierci ktoś kupi jego ukochany dom i pracownię, aby zbudować na ich miejscu hotel. Dlatego w 1981 roku, dwa lata przed śmiercią przepisał wszystko Fundacji Pilar i Joana Miro, która finansuje warsztaty w Palmie dla młodych artystów oraz działalność pracowni i galerii obrazów Miro. Aby zrealizować kolejne marzenie Joana, Pilar zorganizowała po śmierci artysty aukcję jego obrazów i gwaszy. Za uzyskane pieniądze powierzyła pracę nad projektem gmachu fundacji Rafaelowi Moneo. Ten stworzył dzieło wyjątkowe, które wraz z muzeum i ogrodem jest jak wielkie dzieło sztuki.
Adresy: C. Joan de Saridakis 29; miro.palmademallorca.es
Otwarte: latem wt.-sb. 10.00-19.00; zimą wt.-sb. 10.00-18.00; nd. i święta 10.00-15.00
Bilety: normalny 5 euro; ulgowy 2,80 euro




Komentarze

Error connecting to mysql