Cezary Żak: Wszystko jeszcze przede mną

Z aktorem Cezarym Żakiem rozmawia Jakub Wątor.



Widzowie podziwiają pana za to, że pomimo pańskiej tuszy, udało się panu zrobić karierę. Jak duży był to problem?

Cezary Żak: To nie był problem, wręcz przeciwnie. Po skończeniu przeze mnie szkoły teatralnej, było duże zapotrzebowanie na aktorów charakterystycznych. Kojarzyli się oni z aktorami otyłymi. Uważam jednak, że jest to zabobon teatralny. Cztery lata temu schudłem 30 kilo i niby straciłem te warunki, ale od tego momentu zacząłem grać więcej ciekawszych ról.

To jest stereotyp nie zawsze mający odbicie w rzeczywistości. Mówi się, że jeśli aktor jest charakterystyczny, postawny, łatwo zauważalny, to gra więcej i lepiej. Jest to nieprawda. Czasami to się zdarza, ale osobiście doświadczyłem i jednej i drugiej strony medalu. Grałem, będąc charakterystycznym i gram teraz, po schudnięciu 30 kilo.

Charakterystyczność nie jest warunkiem do tego, by osiągnąć coś w tym zawodzie.

Rozmawiając z Michałem Bajorem, narzekał on na swą charakterystyczność. Wspominał nawet, że miał kiedyś o to żal do filmowców...

Michał Bajor jest charakterystyczny pod względem fizycznym, ale nieco w drugą stronę w porównaniu ze mną. Natomiast jakby tak rozpatrywać, o co mamy żal do filmowców, producentów, dyrektorów teatrów, to lista byłaby długa. Nie warto tego roztrząsać. Trzeba brać to, co los zsyła i myśleć, czy warto to robić, czy odpowiada to naszym warunkom, talentowi itd.

Czyli generalnie jest pan pogodzony z tym, że jesteśmy więźniami własnej fizyczności?

Tak, ponieważ nie mam na to wpływu.

Czy aktor może być uczciwy?

Mogę mówić o uczciwości w wykonywaniu zawodu. Spotykam się czasem wśród kolegów z opinią, że dzisiaj jest gorsza publiczność. Ja zawsze winę zwalam na siebie, jak to mówi moja córka. I siebie obwiniam za to, że publiczność gorzej reaguje. To ja gorzej gram, a nie oni są słabsi od wczorajszych widzów, którzy byli głośniejsi czy dłużej bili brawa.

Za każdym razem daję z siebie wszystko i to jest według mnie uczciwość zawodowa. Grałem kiedyś z Krystyną Jandą w spektaklu „Maria Callas”, gdzie tytułowa bohaterka mówi, że publiczność nie przychodzi do teatru po to, by oglądać nasze starania. Ona przychodzi, żeby zobaczyć, jak dajemy z siebie wszystko. To dotyczy zarówno teatru, jak i filmu, estrady, reklamy czy radia. Nie wyobrażam sobie, żeby jakąś dziedzinę sztuki traktować po macoszemu.

Odnośnie do takiego traktowania – w środowisku aktorskim coś jest bardziej cenione, a coś mniej? Jakie jest kryterium? Pana bardziej ceniono za sukces w „Miodowych latach” czy za któryś ze spektakli?

Mnie właśnie mniej ceniono za to, że zagrałem w sitcomie, który odniósł sukces w Polsce. Ciągle żyjemy w kraju, w którym aktor postrzegany jest jako gorszy, jeśli zagra w takim serialu. Dlatego, że uległ komercji.

Nikt nie zwraca uwagi na to, że komedia jest jedną z najtrudniejszych dziedzin sztuki aktorskiej. Ale tak jest chyba na całym świecie. Czytałem kiedyś artykuł o aktorach komediowych w Stanach Zjednoczonych i oni też są niedoceniani. Publiczność traktuje ich jako takich, którym wszystko łatwo przychodzi i nic ich to nie kosztuje. Ludzie nie rozumieją, że o wiele trudniej jest rozśmieszyć widza, niż go wzruszyć.

Pańskie pięć minut dopiero przed panem...

Trzymam pana za słowo. Moja serialowa popularność trwa już od 10 lat i dziękuję losowi, że tak się stało. Staram się to podtrzymywać. Popularność zresztą jest wpisana w nasz zawód, bo przecież istniejemy dla publiczności. Dzięki niej żyjemy. Bez publiczności w ogóle nie ma aktora.

A czy nie miał pan tego problemu, że utożsamiano pana tylko z jedną rolą?

Bywały, ale bardzo rzadkie przypadki utożsamiania mnie z Karolem Krawczykiem z „Miodowych lat”. Ja jednak grałem różne role, w tym bardzo dużo w teatrze i to nawet podczas kręcenia tego serialu. Ludzie znali mnie z mojego prywatnego imienia i nazwiska.

Moim zawodowym zwycięstwem jest to, że sam też nie utożsamiałem się z tymi postaciami. Tak rozumiem uprawianie aktorstwa, że te postacie to jest mój wymysł, wytwór mojej wyobraźni. Nie po to studiowałem cztery lata, żeby grać siebie. Mam nadzieję, że nie jestem taki jak Karol Krawczyk, czy moi bohaterowie z „Rancza”. To są ludzie wymyśleni przeze mnie.

Co jest magicznego w serialach pokazujących zwykłą rzeczywistość?

I „Ranczo”, i „Miodowe lata” pisali świetni scenarzyści, były tam znakomite dialogi. Aktor wkłada jeszcze swój talent w taki materiał i zawsze wychodzi coś dobrego. Sukces jest zapewniony, jeśli reżyser komedii nie wpycha aktora w uliczkę szmirzenia, która jest bardzo łatwą uliczką do grania pod publiczkę.

Jest jakaś rola, o której pan marzy?

Chciałbym przede wszystkim uciekać powoli od komedii. Trochę mi się to znudziło po tylu latach. Chciałbym spróbować czegoś w poważniejszym repertuarze, stąd mój zachwyt nad scenariuszem „Tajemnicy twierdzy szyfrów” sprzed 2 lat. To są takie bardzo egoistyczne i zawodowe marzenia. Natomiast nie mam konkretnej roli. Na przykład, że chcę zagrać Hamleta czy Otella.

Ale chyba jeszcze jest za wcześnie w pana przypadku, by patrzeć z żalem w przeszłość?

W ogóle nie lubię patrzeć w przeszłość. Nigdy mnie nie interesowało to, co już zrobiłem, czy popełniłem w swoim życiu zawodowym i osobistym jakieś błędy. Staram się skupiać na tym, co będzie jutro, za tydzień czy za miesiąc. Faktem jest, że im jestem starszy, tym perspektywa przyszłości jest coraz krótsza. Ciągle jednak patrzę do przodu. Kiedy zacznę patrzeć w przeszłość, to znaczy, że będę bardzo stary.

Cały wywiad dostępny jest na stronie: www.homodicit.pl


Data publikacji: 29-12-2008 o godz. 13:03:50, Temat: Kino

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,cezary_Żak_wszystko_jeszcze_przede_mną,11160,html