Liroy: Jestem dobrym człowiekiem

Ekscentryk, raper z dużym ego, po prostu Liroy - odpowiada na pytania Jakubowi Wątorowi.



Jak myślisz, jesteś dobrym, czy złym człowiekiem?

Wydaje mi się, że na pewno złym człowiekiem nie jestem. Charakter i wychowanie, jakie wyniosłem z domu, nastawiło mnie, by być dobrym dla ludzi. Wierzę w karmę. Jeżeli coś złego wysyłam w świat, to potem dostanę to samo z powrotem.



Ile miałeś lat, gdy pierwszy raz uciekłeś z domu?

To była druga klasa podstawówki.

I jaki miałeś wtedy pomysł na siebie?

Chciałem uciec z Polski, ale zawsze łapano nas na granicach. Mieliśmy różne pomysły. Raz nawet porwaliśmy barkę na Wiśle. Daleko nie upłynęliśmy, dosłownie sto metrów dalej nas zatrzymano.

Chodziło mi o to, by wyrwać się z tych kieleckich i domowych realiów lat 70-tych. Oczywiście zawsze kochałem i kocham to miasto, ale nie potrafiłem tutaj żyć. Nie potrafiłem się zasymilować, bo byłem dla ludzi dziwakiem. Zresztą to ostatnie nie zmieniło się do dzisiaj.

Zamieniłbyś to dzieciństwo na inny scenariusz?

Na pewno dla mnie, mojej matki i siostry byłoby lepiej, gdybyśmy mieli normalną rodzinę. Chciałbym wiedzieć, jak to jest mieć normalnego starego. Pewnie bym zamienił, ale i tak cieszę się z takiego dzieciństwa, jakie miałem. W życiu czasem trzeba dostać po dupie.

A propos dostawania po dupie - mówi się, że jesteś komercyjny...

Ci, którzy pie**olą cokolwiek o komercji, są śmieszni. To są mali, zawistni ludzie. Takie podejście do życia mają ludzie nieszczęśliwi, którzy nic nie potrafią stworzyć we własnym życiu.

Oczywiście sam, jak każdy raper, mam wielkie ego. Uważam się za zajebistego rapera. Gdybym myślał inaczej, to nie miałoby sensu to, co robię. Codziennie wstaję z łóżka z dużym uśmiechem. I nawet zawistnicy nie są wstanie popsuć mi humoru. Jestem megaszczęśliwy.

Nic nie jest w stanie Cię zaboleć?

Oczywiście jest, ale w sytuacjach kryzysowych raczej wolę działać ze wzmożoną siłą, niż wpadać w depresję. Kilku znajomych w ten sposób wyciągnąłem z ciężkich kłopotów.

Skoro o znajomych – jesteśmy w Kielcach i tutaj również zarzucano Ci zdradę...

Polski standard. Na zachodzie ludzie, którzy odnieśli sukces, to codzienność. Jest ich wielu i społeczeństwo jest do nich przyzwyczajone. U nas na odwrót. Ja do dziś jestem zgniłym jabłkiem w Warszawie i wielu innych miastach. Jestem dla nich trochę takim chłopcem do bicia.

Istnieje takie przekonanie, że Twoja pierwsza płyta – w związku z bezpośrednim językiem - była szokiem dla grzecznego społeczeństwa i dlatego się wybiłeś.

Przede mną było trochę takich zespołów, łącznie z Dr. Hackenbush, którzy byli dużo gorsi ode mnie. I nikt z nich tyle nie osiągnął. Ludzie niepotrzebnie doszukują się problemu. Uwierzcie mi, raz w życiu – jestem naprawdę dobry w tym, co robię. Nie ma się co doszukiwać z mojej strony jakichś specjalnie przemyślanych chwytów w celu wybicia się. Ludzie z Kielc znający mnie od lat wiedzą bardzo dobrze, że od 1982 roku regularnie wydawałem demówki i pracowałem nad sobą. Sukces w 1995 roku był wykładnią ciężkiego zapie**alania przez 13 lat. Nie miałem koneksji. A bluzgi? C**j ludziom do tego. Piszę teksty tak, jak mówię na co dzień, co zresztą widać w tym wywiadzie.



Kiedy zdałeś sobie sprawę z tego sukcesu?

Dotarło to do mnie na trasie koncertowej trwającej od września 1995 roku. Na pierwszy ogień w czasie trasy poszedł Wrocław. Grałem tam trzy koncerty – 1., 3. i 9. września. Dawniej nie mogłem sobie jednego koncertu załatwić, a tu na raz trzy występy w jednym mieście, w tym jeden w Hali Ludowej. Wciąż bałem się, że ludzie nie zapełnią tych miejsc.

Pierwszy koncert wrocławski grałem w klubie. Pod koniec próby generalnej, pod sceną było około tysiąc osób. Podszedłem wtedy do jednego z organizatorów i zapytałem, przed kim gram support? On się zaczął śmiać i mówi, że przecież to jest mój koncert. Pokazał mi jeszcze przez okno, że przed klubem stoi drugie tyle, co w środku.

W październiku, w czasie tej samej trasy, zobaczyłem swoje plakaty i napis na nich: „już ponad 400 000 sprzedanych egzemplarzy”. Zadzwoniłem wtedy z awanturą do ludzi z BMG i zapytałem, czemu okłamują ludzi. Zagroziłem, że w wywiadach nazwę ich frajerami. A oni na to, że przecież już jest prawie 500 000, a tamten plakat jest nieaktualny, z zeszłego tygodnia. Wtedy dopiero dotarło do mnie, że sprzedałem pół miliona płyt.

Zachłysnąłeś się tym?

W trakcie tej trasy dostałem zapalenia płuc. To wszystko było źle zorganizowane, grałem czasem po dwa koncerty dziennie. Wylądowałem w szpitalu i odwołałem dwa występy. Miałem wtedy chwilę na przemyślenie tego wszystkiego. Cieszyłem się tym, co dostałem od życia. Ale nie zwariowałem.

Wyprowadziłem się do Gdyni, zanim osiągnąłem sukces. Będąc tam, nie miałem możliwości i nie chciałem uczestniczyć w „warszawce”. Moje ego i tak było połechtane niejednokrotnie, bez aktywnego życia w showbusinessie. To, że byłem na językach wszystkich świadczyło, że robię coś istotnego, spełniam się. Natomiast powtarzam jeszcze raz – nie odj**ało mi, przyzwyczaiłem się do bycia rozpoznawalnym. Jeśli ktoś chce do mnie podejść na ulicy po autograf, czy zapytać „co słychać”, to śmiało może to zrobić. Osiągnąłem wiele i teraz mogę robić różne wariactwa, spełniać swoje marzenia.

Cały wywiad na: www.homodicit.pl
Zdjęcia: Marcin Boruń - www.marcinborun.com




Data publikacji: 13-07-2009 o godz. 08:58:57, Temat: Muzyka

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,liroy_jestem_dobrym_człowiekiem,11776,html