Praga

Miasto o stu wieżach każdego dnia zachwyca nie tylko przybyszów liczących na estetyczny orgazm, ale także tych lubiących przygodę i fanów zwiedzania miasta od kuchni, bez przewodnika.



W stolicy Czech spędziłam niecały tydzień. Spałam w akademiku na Zikovej, piętnaście minut od starówki na piechotę. Akademik ten wybudowany jest na campusie praskiej politechniki, ok. 70 % nocujących w nim to Polacy. Atutami tego miejsca są małe odległości do centrum i bezpośrednia bliskość bankomatów, sklepów i bud z fast-foodami (w których prócz frytek i hamburgerów kupić można m.in. setkę wódki). Jedzenie kupowałam w supermarkecie Billy, by następnie skonsumować je na ogromnym zielonym skwerku – relikcie po okresie komunizmu. W Billym odkryłam tradycyjne czeskie „syry” i bogaty wybór pieczywa. Rogaliki pieczone z francuskiego ciasta nadziewane masą orzechową na słodko i słono, pieczywo w kilkunastu posypkach, słodkie bułki i rożki, bagietki – a wszystkie te wspaniałości kilka razy dziennie wymieniane tak, że kiedy nie weszłabym do marketu – pieczywo było jednakowo chrupkie i ciepłe. Pieczony na tradycyjnym zakwasie chleb słonecznikowy przywiozłam do Polski i po kilku dniach od wypieku nie stracił swojej świeżości i kwaskowego smaku.

A cóż z Pragą? Most Karola, Katedra Św. Wita, starówka… fantastyczne, wiadomo. Obiegłam zaraz pierwszego dnia, a przez dni kolejne – zajęłam się „peryferiami centrum”, na przykład Kampą. Trafić do niej łatwo, wystarczy zejść po schodkach z mostu Karola, by znaleźć się na tym malowniczym półwyspie o powierzchni około hektara, położonym między Wełtawą a stworzoną sztucznie Čertovką, która powstała żeby napędzać 3 koła młyńskie, zasilające młyn Wielki Przeor. Północną część Kampy zajmują najdroższe w mieście hotele, restauracje i domy, na południu znajduje się wypoczynkowy Kampa Park z zabytkowym platanem i Muzeum Kampy. Mnie najbardziej zaciekawiła ściana Johna Lennona, miejsce swobodnej twórczości i graffiti w okresie socjalizmu, która pozostała taka do dziś: pod ścianą byłam w poniedziałek i w czwartek, dwa dni wystarczyły, żeby pojawiło się na niej coś nowego. Mur mieści się obok pizzerii, żeby do niej dojść, trzeba przejść przez jeden z mostków wybudowanych nad kanałem. Na barierce mostu zakochani obejrzeć i zawiesić mogą symbolizującą ich „wieczną miłość” kłódkę, by wrzucając do rzeki kluczyk, ostatecznie uczucie scementować. Kilka lat temu widziałam ten miły zwyczaj na wileńskim Zarzeczu, kultywowany jest również na Ponte Vecchio we Florencji, a w Polsce – we Wrocławiu.

Gdy przespacerujemy się po Kampie, poklepiemy po wyślizganych tyłkach niepokojące rzeźby trzech niemowląt bez twarzy – Cernego i wypoczniemy w cieniu platanów, możemy znowu wejść na Most Karola i przejść na drugą stronę, gdzie nie ma sensu przeciskać się przez do przesady nasycone turystami uliczki, lepiej pójść wzdłuż nadbrzeża Wełtawy, obserwując codzienne życie Prażan, którzy na ławkach ukrytych pod drzewami czytają prasę, grają w szachy, bądź zwyczajnie siedzą i wpatrują się w wodę. Mińmy dwa mosty, by dojść do mostu Czecha (Čechův most), naprzeciwko którego na wzgórzu chybocze się wahadło, wielki praski metronom: w czasach socjalizmu znajdował się tam pomnik Stalina. Pod wahadłem zaskoczy nas widok i to zarówno ten na całe stare miasto, jak i na otoczenie wokół. Miejsce to bowiem okupują skejci i fani street-artu, dlatego na każdym załomku muru podziwiać możemy fantastyczne szablony i graffiti, a przy wahadle - zawieszone stare buty, będące symbolem wolności.

Zwiedzając tą część miasta w weekend zobaczymy starych i młodych na rolkach, Prażan spacerujących z psami, czy leżących wprost na trawie. Widać, że ta strefa przez władze traktowana jest jako „nieturystyczna”: alejki wylane są asfaltem, na trawnikach więcej koniczyny niż trawy, zdarzają się pojedyncze śmieci. Po zwiedzeniu parku możemy wrócić na most i wejść głębiej w uliczki, pierwotnie będące częścią dzielnicy Żydowskiej – nie mają one nic wspólnego z kielecką ulicą Jasną czy Kozią, w mojej opinii to najbogatsza część Pragi z kilkupiętrowymi zdobionymi cudnie kamienicami, w których mieszczą się butiki Prady, Hugo Bossa, sklepy z biżuterią Svarowskiego i drogie restauracje, ze stolikami ustawionymi przy samej ulicy. Klucząc między alejkami odnajdziemy fantastyczny pomnik Kafki autorstwa Cernego, a gdy pójdziemy w dół odchodzącej od niego uliczki, natkniemy się na galerię skandalizującego artysty, gdzie w białych, przypominających pudełka z brystolu pomieszczeniach wystawione zostały jego instalacje, w tym moja ulubiona, przedstawiająca naturalnych rozmiarów skrępowanego sznurem mężczyznę, dryfującego w akwarium wypełnionym mętną wodą.

Podziwiając elewacje budynków, bez problemu dojdziemy do Bramy Prochowej – kierując się w stronę stacji metra Mustek, zwiedzimy „praskie Sienkiewicza”, które od naszej ulicy różni się gabarytami (trzy razy szersze, dłuższe) i charakterem dostępnych tam lokali (zamiast banków - sklepy, kina, restauracje), a skojarzenia z Sienkiewką wzbudza podobna kostka, drzewka i ławki przy dawnym chodniku. Po zakupach, przez starówkę piechotą wrócić można do akademika, żeby spakować się i pójść na kolejną imprezę z nowopoznanymi Polakami. W końcu od tego są wakacje, żeby kogoś poznać i polubić.

Czego nauczyło mnie najpiękniejsze według Kundery miasto na ziemi? Że zasadniczo lepiej jest nie przyznawać się do polskości (chyba że po północy w kasynie). Że świat to miejsce, gdzie stykają się wszystkie rasy, orientacje seksualne, wyznania: i one wszystkie mają prawo na tym świecie być (szczególnie Japonki, bo mają dobry gust). Że zagraniczną podróż dobrze jest sobie zaplanować i nie zapomnieć niczego (np. dowodu osobistego – nie wszyscy respektują jego kserokopię). A przede wszystkim – że najważniejsza jest otwartość na ludzi i uśmiech na twarzy – podróże bez nich są nierealne.

Tekst i zdjęcia: Kinga Matałowska



Data publikacji: 09-09-2009 o godz. 10:26:33, Temat: Turystyka i Podróże

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,praga,11885,html