Radosław Nowakowski: Po co pytać, po co?

Krystyna i Radosław Nowakowscy założyli właśnie wydawnictwo autorskie Liberatorium - co w nim znajdziemy, dla kogo jest przeznaczone i w ogóle czym jest książka opowiada Radek Nowakowski.



Kurs wolnego czytania, wydawnictwo Liberatorium, seria Liberatura – szykuje pan mnóstwo atrakcji wydawniczych w najbliższym czasie. Ale do kogo konkretnie kieruje pan swe działania?

Być może to duży błąd, ale zupełnie obce jest mi działanie marketingowe…

Obce, czyli nieznane czy niechciane?

Oczywiście niechciane. W zasadzie od zawsze myślałem o wydawnictwie, ale rozbijało się to o sprawy formalne i finansowe. Ostatnio pojawiła się możliwość dotacji i udało nam się to dostać. To był impuls, żeby wreszcie zdecydować się na założenie wydawnictwa. Z drugiej strony, żeby dostać tę dotację, trzeba było napisać biznesplan, a w nim określić target. Dla nas targetem są wszyscy. Nie jesteśmy wielką firmą z aspiracjami, która może określać odbiorcę. My jesteśmy maciupeńcy i nie mamy wielkich możliwości promocyjnych. Poza tym charakter naszego produktu jest kompletnie inny. Tak naprawdę robię rzeczy kompletnie nikomu niepotrzebne.



W takim razie po co to?

To jest właśnie to wspaniałe pytanie, którego staramy się sobie nie zadawać. Równie dobrze można pytać, po co żyjemy. Żyjemy i nic na to nie poradzimy. W nauce omija się pytanie „po co” jako pytanie kompletnie bezsensowne, bo można je mnożyć – po co to, po co tamto. Nie bez powodu zahaczam tu o naukę, bo takie jest też moje podejście do sztuki. Robię coś, bo mam przeczucie, że powinienem to zrobić. Jest w tym trochę z nauki, bo pasja naukowca polega na tym, że on coś odkrywa, ale nie zadaje sobie pytania, co się potem z tym odkryciem stanie.

To dobrze czy źle?

Gdyby każdy zastanawiał się, co z tego wyniknie, to powinniśmy żyć na poziomie Aborygenów australijskich. Oni nie znają pojęcia postępu, bo jest on im kompletnie niepotrzebny. Żyli sobie przez kilkadziesiąt lat, nie rozwijając się cywilizacyjnie. Przy takim typie gospodarki, organizacji społecznej, podziale ziemi i obowiązków, jakie oni mieli, to wystarczało 2-3 godziny dziennie na pracę i zapewnienie sobie bytu. Potem był czas na zabawę – czyż to nie ideał, do którego wszyscy powinni dążyć?

Spójrzmy na strukturę świąt. U nas cieszymy się, gdy trafi się tzw. długi weekend, czyli sobota i niedziela po jakimś święcie. A u nich święta trwają po dwa miesiące. Tyle czasu wymaga wypełnienie wszystkich rytuałów, obrządków i podróży śladami przodka.

To jak w tym kawale, gdzie biały człowiek mówi do Murzyna leżącego i jedzącego banany: co ty tak się lenisz, przecież zamiast jeść, mógłbyś posprzedawać te banany, zainwestować w coś, zarobić i za 10 lat mógłbyś nic nie robić. Na to Murzyn odpowiada: tak, no a co ja teraz robię?



Ale co z książkami?

No, moje książki są wbrew czytelnikowi, wbrew wszystkiemu. Ale takie muszą już być i ja nic na to nie mogę poradzić. Jeśli mam być uczciwy względem siebie i tego, co robię, to muszę je robić takie, jakie są – z całym ryzykiem, że może czasami są kiepskie, niestrawne, hermetyczne itd. Ale po prostu czuję, że mam obowiązek zrobienia je właśnie w ten sposób. Czuję, że to jest dziewiczy teren, który nie został do końca spenetrowany i ktoś tam musi zajrzeć, sięgnąć. Może ktoś, opierając się na mojej pracy, stworzy kiedyś dużo lepsze dzieła.

W sztuce i nauce często bywa tak, że zanim ktoś dokona genialnego odkrycia, to musi być najpierw wykonana olbrzymia praca przez masę ludzi. Dopiero potem ktoś genialny, syntetyczny potrafi zebrać to wszystko, zobaczyć w całości to, czego tamci nie widzą i postawić kropkę nad i. Wszystko ma strukturę piramidy. Na szczycie jest Bach, ale żeby on mógł tam być, to najpierw musiała być cała armia organistów, którzy pitolili na organach w kościołach. I jakie miejsce zajmiesz w tej piramidzie, to już nic nie poradzisz. Czy będziesz podstawą, czy środkiem, czy staniesz na szczycie, to ograniczeń własnego talentu i tak nie przeskoczysz.

Wróćmy do fundamentalnego pytania, ale odwróćmy je. Po co czytelnicy mogą sięgnąć w pana twórczości?

Dawno temu zadałem sobie bardzo podstawowe pytanie – jaki jest ten świat. Sztuka jest doskonałym narzędziem do jego poznawania. Gram na bębnach i pytam się, dlaczego gram tak, a nie inaczej? Skąd wzięło się to, że mam preferencje do takich instrumentów, a nie do innych? Dlaczego nie mogę grać tak, jak Afrykańczycy czy Hindusi, tylko gram po swojemu? Gram zupełnie inaczej, bo jestem z innego świata – i nie chodzi tylko o kwestię kultury, języka, ale chodzi o zupełnie inną przestrzeń. Być może w strukturze mojego grania odbija się to, jaka jest struktura świata. Nie przez przypadek słynne kwarki – jedno z podstawowych pojęć fizyki współczesnej – zostało wzięte z „Finnegans Wake” Jamesa Joyce'a. Któryś z fizyków (Murray Gell-Mann – przyp. red.) był tak zagorzałym wielbicielem Joyce'a, że znalazł te kwarki i stwierdził, że to świetna nazwa na cząstki elementarne. Artyści jako ludzie obdarzeni ogromną intuicją pewne rzeczy dostrzegają wcześniej niż naukowcy, tylko posługują się innym językiem do ich wyrażenia.

Wracając do pytania, być może ktoś sięgający po moją książkę też sobie to pytanie postawi, a może nawet znajdzie na nie jakąś odpowiedź. Sztuka nie tylko służy rozrywce. To również wysiłek intelektualny – dowiedzieć się czegoś o sobie, o świecie – to nie takie proste. Sztuka ma różne funkcje, nawet rytualno-religijne. Na przykład w Papui Nowej Gwinei artystą jest ten, kto się rodzi z pępowiną owiniętą wokół szyi, a nie ten, który ma talent. Narodził się w sposób wyjątkowy, więc jest predestynowany do robienia rzeczy wyjątkowych.

Taka predestynacja jest olbrzymim ograniczeniem.

Tak sobie wymyślili i tak mają. Tu się pojawia problem tego, że każdy żyje w klatce własnej kultury, języka, nie zdając sobie z tego sprawy. To wszystko determinuje postrzeganie świata. W latach 30-tych XX wieku przez dwóch lingwistów amerykańskich została sformułowana Hipoteza Sapira-Whorfa. Oni twierdzili, że nie język jest taki, jaki świat, który widzimy. To my widzimy świat w ten sposób, na jaki nam pozwala język. Porównali to do metafory malarzy. Siedzą dwaj malarze na górce i malują ten sam widok. Jeden podpatruje drugiego i ze zdumieniem patrzy, że tamten maluje wszystko na czerwono, a ten na niebiesko. I rzeczywiście, jak zaczynasz się wgłębiać w inne języki – inne, tzn. nie pochodzące z naszego kręgu kulturowego – np. chiński czy tajski, to okazuje się, że sposób kategoryzowania świata potrafi być zupełnie inny niż nasz.

Tego typu pytania pojawiają się w moich książkach. Jeśli ktoś chce się zagłębić w takie niezwykłości, to może taką podróż odbyć.



Jaka była kolejność – najpierw dostrzegł pan to więzienie kulturowe i zaczął w związku z tym podróżować, czy może dopiero po wojażach wywnioskował pan to zamknięcie?

Taka świadomość przyszła później. Całkiem niedawno znalazłem pierwszą książkę, jaką napisałem – jeszcze na studiach, w roku 1976. Wymyśliłem sobie, że zostanie zszyta tak, jak kalendarze. Książka miała być opowieścią, która płynie niczym strumyk rzeki. I okazało się, że lepiej tę płynność można oddać, gdy tekst jest w pionie i kartki odwracamy tak, jak w kalendarzu. Pisałem to na maszynie, na której przesuwało się wałek i lewy margines wyrównywała, a prawy był poszarpany. Nie chciałem, żeby moja rzeczka miała jeden brzeg wyregulowany, a drugi nie. W związku z tym przesuwałem ten wałek tak, żeby lewy brzeg też był szarpany. Wiedziałem jednak już wtedy, że struktura przestrzenna tego dzieła jest niezwykle istotna. Musi wesprzeć całe opowiadanie. To był dobry pomysł, ale wtedy nie potrafiłem odpowiedzieć, dlaczego akurat w ten sposób ją napisałem. Dlaczego łamała konwencje książki kodeksowej. Może wzięło się to stąd, że studiowałem architekturę.

Od początku zaczęło mi się to wszystko układać w sposób naturalny. To nie był wynik spekulacji. Dopiero po ponad 20 latach w Sztokholmie, w Instytucie Polskim, otworzyły mi się klapki w głowie i uświadomiłem sobie, dlaczego moje książki są takie, a nie inne.

Opisałem to w formie wykładu, który nazwałem „Traktatem kartkograficznym”. Piszę w nim o tym, co można jeszcze z książki wycisnąć, ile w niej tkwi jeszcze potencjału. Bo przecież wydawało się, że kodeksowy format książki jest wyeksploatowany do granic możliwości. Można jeszcze wiele rzeczy wymyślić, tylko wymaga to pewnej świadomości, że książka to nie tylko tekst. To mnóstwo elementów, których można użyć. To wszystko wymaga innego patrzenia na książkę, ale i na cały świat. Książka jest w pewnym sensie modelem całego świata. Trzeba myśleć o książce w sposób całościowy. Jeśli dowiesz się, jaka jest książka, to być może uchylisz rąbka tajemnicy na temat tego, jaki jest świat.

I te opisane, umalowane, ręcznie oprawione księgi będą dostępne w wydawnictwie...

Zrobienie jednego takiego egzemplarza zajmowało mi w sumie kilka dni. W związku z tym musiał on kosztować kilkaset złotych, więc nikt go nie kupował. Zdarzały się kupna z bibliotek, ale im przecież wystarczy jeden egzemplarz w zbiorach specjalnych. A mnie nie chodzi o to, by to trafiało do kolekcjonerów, tylko żeby mogli to przeczytać ludzie. Kiedy ceny idą w dół, pojawiają się nabywcy. Zauważyłem to przy „Ulicy Sienkiewicza w Kielcach”. Kiedy dostaliśmy dotację, kupiliśmy lepsze maszyny i czas produkcji książki diametralnie spadł. Dzięki temu spadną i ceny.

Chcemy przybliżyć czytelnikowi ideę myślenia o książki, która może być też pięknym przedmiotem. Chcemy też oswoić czytelnika z tym, że hipertekstowa książka to nie jest coś hermetycznego, czego nie da się przeczytać – bo tak wielu myśli. A te książki się sprzedają. Na przykład „Ulica Sienkiewicza…” była bestsellerem.

Mimo swojej nietypowości…

Kiedyś w prasie napisano, że jest to monografia ulicy Sienkiewicza – że niby rysuję każdy dom i opowiadam jego dzieje. A to nieprawda. Pierwotnie miała być druga strona, na których miałem opisać, co się dzieje w tych domach. Bo ulicą idzie sobie Australijczyk, a z drugiej strony jest kompletnie inny świat, dzieje się zupełnie co innego, przechodniem nikt się nie interesuje.

Książka opowiada o mężczyźnie – Australijczyku polskiego pochodzenia – który jedzie pociągiem z Warszawy do Krakowa i przez pomyłkę wysiada w Kielcach. Ma cztery godziny do następnego pociągu, więc idzie na spacer przez ulicę Sienkiewicza. Ale to nie jest książka o „Sienkiewce”, tylko o tym, co się dzieje w głowie człowieka, który idzie po raz pierwszy tą ulicą i czyta ją, bo jest ona jednym wielkim zdaniem. Ulica istnieje fizycznie w tej książce, bo została narysowana – po rozłożeniu stwarza jej pomniejszony model. Dzięki temu samej ulicy nie muszę już opisywać, bo ona jest na rysunkach. Mogę się skoncentrować na myślach bohatera i jak to się ma do tego, co widzi. Wszystko się tu ze sobą łączy – rysunki budynków zlewają się z tekstem. Jak poznajemy świat, to chcemy go opisać. Ale wpadamy w pułapkę, bo traktujemy opis jako coś realnego. Jesteśmy w cywilizacji słowa i pisma. A przecież rzeczywistości trzeba dotknąć, nie wystarczy przeczytać opis. Opis to szerokie pojęcie – można opisywać dźwiękiem, obrazem, słowem. Ale każdemu z tych opisów czegoś brakuje. Stąd formy moich książek – z rysunkami, słowem, tworzeniem figur z papieru.

Książki inne niż wszystkie...

Jedna linijka z mojej książki staje się początkiem następnej. Cała powieść hipertekstowa o Emeryku jest wynikiem innej książki. Tak samo jest w świecie, że jedna rzecz łączy się z następną i następną przez asocjacja i inne rzeczy. W życiu wszystko jest jednym gigantycznym hipertekstem. Internet można nazwać modelem świata.

Książka to nie tylko sam tekst. To także oprawa graficzna, rysunki, okładka i masa innych rzeczy. One wszystkie powinny współgrać. Książka jest jak świat – składa się z mnóstwa elementów. I ja takie właśnie książki staram się tworzyć.


Radosław Nowakowski – pisarz, podróżnik, tłumacz i muzyk zespołu Osjan. Jego książki charakteryzują się współgraniem tekstu, obrazu i formatu. Zwykle pisze je w trzech językach: polskim, angielskim i esperanto. W każdym numerze Magazynu Wici.Info publikuje kolejną część swojego projektu „Liberlandia”. Więcej o jego książkach i sposobie ich nabycia można dowiedzieć się na stronie www.liberatorium.com

Rozmawiał Jakub Wątor | www.homodicit.pl Zdjęcia - Wiktor Franko | www.wiktorfranko.com


Data publikacji: 15-01-2010 o godz. 15:17:35, Temat: Literatura

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,radosław_nowakowski_po_co_pytać_po_co,12101,html