Tour de Gran Canaria

Znów ruszamy w drogę - tym razem przebiegły los rzucił mnie w zupełnie innym kierunku niż podczas ostatnich kilku wyjazdów - wylądowałem na jednej z trzynastu wysp z archipelagu Wysp Kanaryjskich – Gran Canarii.



W każdym bądź razie trafiłem tam. Kiedy czas mi wreszcie na to pozwolił, swoim starym zwyczajem postanowiłem zwiedzić okolicę. W każdym bądź razie trafiłem tam. Kiedy czas mi wreszcie na to pozwolił, swoim starym zwyczajem postanowiłem zwiedzić okolicę.



Nad samym brzegiem oceanu

Na pierwszy ogień poszło miasteczko Maspalomas, w którym się zatrzymałem. Leży ono na południu wyspy nad samym brzegiem oceanu. Znajdują się tu przepiękne piaszczyste, ciągnące się kilometrami plaże i niesamowite wydmy. Leżakowanie w zacisznej zatoczce? Nie ma sprawy. Kitesurfing i wysokie fale? To też żaden problem. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Samo miasto - takie sobie, typowa turystyczna mieścina. Wokół same hotele, centra handlowe i nocne kluby. W ciągu dnia czas płynie leniwie, nocą za to bardzo przyspiesza...

Zechciałem jednak zwiedzić inną Gran Canarię, tę, która leży poza centrami rozrywki i turystyki. Tę, której nie pokazują na folderach. Założony cel postanowiłem osiągnąć za pomocą cudnej urody błękitnego renalut clio z pobliskiej wypożyczalni. Zatankowałem więc do pełna i ruszyłem w drogę. W tym momencie nieoceniona okazała się mapa wyspy, którą otrzymałem kilka dni wcześniej na lotnisku. Mapa ta uznana wówczas została przez wielu za zbędną ulotkę i trafiła, w najlepszym razie, na samo dno torby.
Sama wyspa jest niemal idealnie okrągła. Ma średnicę ok 60 km, a jej najwyższy szczyt liczy blisko 2000 m. Wyspa jest pochodzenia wulkanicznego, co widać wyraźnie za każdym razem, gdy opuszczamy kolejne miasta. Wszędzie bowiem wyrastają charakterystyczne skały. Doliny i wąwozy porośnięte są bujną zieloną roślinnością, im dalej od wybrzeża, tym roślinność robi się rzadsza i bardziej pustynna.



W czasie podróży zauważyłem trzy rzeczy,

które szczególnie mnie zainteresowały. Pierwszą była ogromna liczba wiatraków generujących energię elektryczną. Drugą - dziwne budynki w górach, a trzecią - hektary ziemi przykryte plandekami. Wiatraki - wiadomo - ekologia, pomysł genialny na wyspie, gdzie zawsze wieje znad oceanu. Dziwne budynki to, jak się później dowiedziałem, stacja radiolokacyjna NASA. Potężne anteny satelitarne podziwiać można jednak tylko z daleka. A plandeki to jakby odwrotność naszych szklarni. Naszym rolnikom zależy, żeby rośliny miały słońce i ciepło, tamtejszym, żeby miały cień przed palącym słońcem, bo ciepło jest zawsze. Średnia roczna temperatura na południu wyspy to 22ºC.
W pamięci pozostały tylko dwa

Jadąc wzdłuż wybrzeża, mijałem wiele większych lub mniejszych miasteczek. W pamięci jednak pozostały mi tylko dwa z nich. Pierwszym było Puerto Rico, miasto, które w przedziwny a zarazem piękny sposób jakby obrastało strome zbocza okolicznych gór. Drugim było Puerto Mogan. Malutkie miasteczko portowe, w którym większość domów zlokalizowana jest dosłownie nad brzegiem wody. W głąb miasta wcinają się pojedyncze kanały, imitując Wenecję. Puerto Mogan jest zresztą przez ludzi nazywane właśnie Małą Wenecją. Tam, gdzie nie ma kanałów, między domami, biegną wąskie alejki z milionami kolorowych kwiatów zwisających z balkonów. W porcie natomiast zobaczyć można nieskończoną ilość zarówno małych żaglówek, jak i wielkich, kilkudziesięciometrowych jachtów... no i ten zapach portu. Nie ryb, tylko właśnie portu. W miejscu tym swoją przystań ma również Yelow Submarine, z pokładu której można podziwiać rafę otaczającą wyspę. To miasteczko całkowicie mnie zauroczyło, wracałem więc do niego jeszcze kilkakrotnie w ciągu mojego pobytu na wyspie.



Jadąc krętymi serpentynami,

udałem się w głąb wyspy. Co chwilę przystawałem, żeby podziwiać niesamowite górskie wąwozy utworzone przez spływającą tysiące lat temu lawę wulkaniczną. Jeszcze wyżej można było podziwiać malutkie górskie wioski zlokalizowane gdzieś głęboko w dolinach lub na stromych zboczach. Częstym widokiem w tych górskich wąwozach są większe lub mniejsze tamy, gromadzące wodę spływającą z gór. To w końcu wyspa i o słodką wodę nie jest tu wcale tak łatwo. W podróży zatrzymywałem się praktycznie w każdej mijanej górskiej wiosce lub miasteczku. W jednych szukałem typowych dla wyspy dań i przysmaków, w innych omamił mnie cudowny rynek. Jako że cywilizację na wyspę przywieźli Hiszpanie (do tej pory wyspa należy administracyjnie do Hiszpanii), podziwiać tu można typową dla tego kraju architekturę. Kanaryjczycy jednak zmodernizowali ją na swoją nutę. Wynik tych modyfikacji przypadł mi bardzo do gustu. Wszędzie, gdzie się zatrzymywałem byłem przyjmowany niezmiernie ciepło. Mieszkańcy Gran Canarii to bardzo sympatyczni i przyjaźnie nastawieni ludzie. Żyją sobie powoli i można by uznać, że prawie bez zmartwień. Bardzo zabawną a jednocześnie kłopotliwą dla mnie sprawą była sjesta, której z lubością oddawali się napotkani mieszkańcy tej malutkiej wyspy. W czasie sjesty zamykane są nawet urzędy pocztowe i część państwowych. Ludzie ci żyją praktycznie ze słowem „maňana” na ustach. Gdy pytałem ich o Polskę najczęściej słyszałem... Kubica! Wymawiane jednak dwa razy przez „k”. Pierwszym razem musiałem przeprowadzić długą rozmowę zanim zrozumiałem, co jest ta „kubika”.

Gran Canaria nazywana jest często małym kontynentem

Spowodowane jest to tym, że na dwóch stronach wyspy, w tym samym czasie, mamy skrajnie różny klimat. Na południu jest zawsze gorąco i słonecznie, na północy jest mgliście, chłodno i często pada deszcz. Moje zdziwienie sięgnęło zenitu, kiedy podróżowałem na północ przez długi na kilometr, wydrążony w skale tunel. Zostawiłem za sobą piękną słoneczną pogodę, wyjechałem zaś wprost pod ciężkie deszczowe chmury.

Trafiłem do Las Palmas – stolicy wyspy. W mieście tym zamieszkuje 2/3 mieszkańców tego skrawka lądu. Znajdują się tu wszystkie ważne urzędy, lotnisko międzynarodowe oraz port handlowy. Ale to, co najpiękniejsze oczywiście jest w samym środku. Mowa bowiem o starym mieście, gdzie podziwiać można zabytkową architekturę. Większość spośród zabytków to pozostałości z czasów pierwszych podbojów wyspy przez Hiszpanów. Znajduje się tu np. dom Kolumba, w którym przebywał, planując swoje podróże. Według opowieści pomieszkiwał tu w czasie swojej podróży do Indii, która - jak wiemy - skończyła się jednak odkryciem Ameryki.



Wytwórnia rumu

Wyspa ta była częstą przystanią dawnych żeglarzy. Nie udało mi się jednak dowiedzieć, czy było to skutkiem, czy powodem powstania wytwórni rumu. Na wyspie znajduje się bowiem znana od setek lat wytwórnia tegoż właśnie. Wizyta w tym miejscu gwarantuje niezapomniane wrażenia zapachowe i smakowe. Produkowanych jest tu kilkanaście rodzajów tego trunku. W składnicach zobaczyć można kilka tysięcy dębowych beczek, oznaczonych datą zaplombowania i informacją o smaku. Bez trudu znalazłem tu beczki sprzed 40 lat i więcej. Były też beczki z dokładną datą moich urodzin! Rum z Arucas, bo tak nazywa się ta miejscowość, znany jest na całym świecie. Na kilku beczkach dostrzec można było podpisy znanych ludzi, m.in. króla Hiszpanii, Pedro Almodovara czy Luciano Pavarottiego. W znajdującym się na terenie wytwórni sklepiku zakupić można wszystkie produkowane trunki. Można ich również spróbować. Degustacja każdego smaku kończy się dokładnym „znieczuleniem” i raczej uniemożliwia dalszą podróż.

Wyspa zawsze zielona

Kończąc swoją podróż po wyspie, byłem zafascynowany jej pięknem. Zmiany klimatu na dwóch stronach wyspy skutkują niesamowitą różnorodnością roślinności. A zaznaczyć należy, że wyspa jest zawsze zielona. Ludzie, których poznałem na wyspie okazali się tak otwarci i niesamowicie ciepli, że choć byłem tam zaledwie kilka dni, to czułem się naprawdę jak u siebie. Mając w pamięci to, co widziałem i poznałem, mogę śmiało powiedzieć, że to miejsce jest naprawdę skrawkiem raju na ziemi. O ile z każdej podróży wracam z myślą, że chciałbym tam wrócić, o tyle w tym przypadku wrócę tam na pewno!

PS
Dręczyło mnie od dawna to, czy na wyspach kanaryjskich są kanarki. Okazuje się, że owszem są. Jednak nie od nich wyspa wzięła swoją nazwę. Było wręcz odwrotnie. Nazwa wyspy pochodzi ponoć od łacińskiego sowa canis, czyli pies. Ponoć kiedy dotarli tu Hiszpanie, żyła tu pewna rasa dzikich psów i stąd nazwa. W ten oto sposób pięknie śpiewające ptaszki nazwane zostały kanarkami, czyli z psiej wyspy.

Tekst i zdjęcia: djęcia: Karol Kępa


Data publikacji: 29-03-2010 o godz. 17:45:07, Temat: Turystyka i Podróże

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,tour_de_gran_canaria,12232,html