Wyprawa na Elbrus

Na początku sierpnia 2010 miała miejsce ekspedycja na górę Elbrus. Wśród uczestników z całej Polski znalazło się dwóch mieszkańców regionu świętokrzyskiego: Lech Segiet z Kielc oraz Romuald Sadowski z Pierzchnicy. Przypadek sprawił, że znaleźli się w tej samej ekspedycji. Chociaż do podnóża Elbrusu dotarli różnymi środkami transportu, dalszą część drogi pokonywali razem.



Górskie wyprawy mają swoich entuzjastów, szaleńców, niektórzy jadą tylko po to, by wejść na szczyt, zaspokoić własne ambicje. Chęć przygody, starcia z własną słabością jest tak silna, że decydują się na drogę pełną trudu, ale jakże piękną. Góra jest jak kobieta, samo zdobywanie, pokonywanie kolejnych etapów, smakuje najbardziej. Sam cel jest ważny, ale droga do niego to cała esencja wyprawy, zawiera to, co upragnione.

Przejażdżkę pociągiem przez Ukrainę – trwającą 46 godzin – wybrał Lech Segiet. – Było to ciekawe doświadczenie, chociaż bardzo męczące – opowiada. Poza brudem i łapówkarstwem, drodze tej towarzyszyły również chwile miłe, takie jak wymiana poglądów między podróżującymi. Atrakcją na przystankach były „babuszki” sprzedające jedzenie własnej produkcji. To taki miejscowy zwyczaj. Tamtejsi ludzie od lat żyjący w jednym systemie, który nauczył ich tylko jak przeżyć, zatracili już jakiekolwiek poczucie estetyki. Kradzieże są zupełnie normalne, tak samo jak wszelkie oszustwa, nieważne, czy mamy do czynienia z biedotą czy z burżuazją. Ostatnim wspomnieniem cywilizacji przed wyruszeniem na Elbrus, był hotel Meridian w Azau. Za 50 zł można było przespać się w godziwych warunkach, o których już wyżej w schroniskach można było tylko pomarzyć.



Nie tylko to zaskoczyło turystów… kolejka, którą wyjechali na Czegiet była w opłakanym stanie. Miejsce to było pierwszym punktem wysokogórskiej aklimatyzacji, późniejsze etapy to stacja Karabaszi na wysokości 3520 m. Tutaj dopiero zaczęła się cała finezja wyprawy, czyli spanie w tak zwanych beczkach, które kiedyś służyły jako zbiorniki na paliwo lotnicze. W każdej mieściło się po 8 osób. W tym do towarzystwa pojawiły się myszy. Wokół była też góra śmieci. Można pomyśleć, że na tym koniec. Otóż nie. W Prijucie schronisko witało zmęczonych turystów niewyobrażalnym smrodem zepsutego mięsa.

Oto Rosja właśnie, kraj piękna i okrucieństwa zarazem, nieoszczędzająca nikogo. A droga daleka i trudna. Deszcz, grad, choroba wysokościowa i wiele jeszcze innych czynników złożyło się na trudy wyprawy. Nagle okazało się, kto, ile może wytrzymać. „Góry to miejsce dla wytrwałych nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, potrzebna jest ogromna siła walki i parcie na szczyt” – opowiada Leszek Segiet.

Zupełnie obcy sobie ludzie, różniący się wiekiem, statusem społecznym, poglądami stanęli obok siebie. Połączył ich wspólny cel – Elbrus. Lech Segiet wspomina, że im góry wyższe, tym ludzie lepsi. Na każdym kroku dało się zauważyć życzliwość i bezinteresowność dla drugiego człowieka.

Ostatni etap wędrówki załoga pokonała w dwóch grupach, w mrozie i wietrze. Dotarła na tzw. siodło między Małym a Dużym Elbrusem. Po wspięciu się na pionową ścianę cel miał być osiągnięty. Okazało się jednak, że to nie było takie proste. Kilka osób, wycieńczonych długim podejściem, zrezygnowało z dalszej wędrówki. Lech Segiet, jako jeden z pierwszych cieszył się niezwykłym widokiem majestatycznych gór.

Ta góra była nieprzewidywalna jak kobieta. Jej zmienność nie pozwalała na proste zdobycie. Wielu śmiałków próbowało po kilka razy i odpadali często na początku drogi. Góry mają swoje prawa, otwierają swe uroki dla wybrańców. Ich oczyszczająca moc, przestrzeń i wolność rekompensują trudy wspinaczki. Był to rodzaj wyprawy w głąb siebie, gdzie przeszłość została zepchnięta na dalszy plan, a codzienne problemy nie miały tu żadnego znaczenia. Pozostała tylko pozytywna myśl i wiara w to, co najlepsze. Wspinaczka wysokogórska jest niesamowicie wciągająca, jak dalekie podróże, ekstremalne warunki i nowe wyzwania. To wszystko złożyło się na obraz człowieka, o którym Arabowie mówią, że ma „wiatr w podeszwach”.



ELBRUS, Oszhomaho (5643m n.p.m.) – to najwyższy szczyt Kaukazu i najwyższy szczyt Rosji. Położony jest w centralnej części łańcucha Wielkiego Kaukazu, 11 km na północ od głównej grani, która stanowi aktualnie granicę z Gruzją. Góra jest wygasłym stożkiem wulkanicznym zbudowanym głównie z andezytu, posiada dwa wierzchołki (wyższy, zachodni 5643 m n.p.m. i niższy, wschodni 5621 m n.p.m.) stąd jego nazwa oznaczająca „Piersi dziewicy”. Elbrus jest silnie zlodowacony – znajduje się tu ponad 50 lodowców o łącznej powierzchni ok. 144 km2. Nazywany bywa Małą Antarktydą.

Góra jest technicznie łatwa, dlatego też bywa lekceważona. Choć próżno szukać na Elbrusie ścian skalnych, przepaści, eksponowanych podejść, to jednak na turystów wysokogórskich czekają tu inne niebezpieczeństwa. Ponieważ Elbrus „przerasta” okoliczne szczyty prawie o 2 km, charakteryzuje się wyjątkowo zmienną pogodą, bardzo silnymi wiatrami i niskimi temperaturami.

Lech Segiet jest emerytowanym nauczycielem wychowania fizycznego, przewodnikiem PTTK, prezesem reaktywowanego Klubu Górskiego przy Oddziale Świętokrzyskim PTTK, instruktorem samoobrony. Pracuje w Świętokrzyskim Centrum Terapii i Edukacji, między innymi jako pedagog uliczny. Jest on twórcą programów profilaktycznych dla młodzieży. Dwa lata temu razem z Adamem Koczotowskim zdobył Mont Blanc, uczcili w ten sposób stulecie oddziału PTK-PTTK w Kielcach.
Myśli już o kolejnych wyprawach, na Kilimandżaro, w przyszłości może nawet na Mount Everest.

Joanna Klich


Data publikacji: 06-10-2010 o godz. 13:13:47, Temat: Turystyka i Podróże

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,wyprawa_na_elbrus,12579,html