Do Re Mi Fa SOFA Si Do

Przed ich koncertem z sali DŚT w Kielcach trzeba było usunąć wszystkie krzesła. Kto tam bywa, wie, że to rzadkość. Nieczęsto też zdarza się, że od nadmiaru ludzi w pomieszczeniu trudno oddychać i zmieniać miejsce. Ostatecznie nic jednak nie stanęło na przeszkodzie rytmicznemu przytupywaniu nogą czy podskokom. Ze sprawcami całego tego zamieszania – toruńską formacją SOFA – rozmawiała Magdalena Wach.



To Wasz drugi koncert w Kielcach. Jak odbieracie publiczność?

Są dwa rodzaje publiczności. Taka, która słucha i taka, której muzyka przeszkadza w rozmowie. Oba te typy są oczywiście zależne w dużej mierze od tego, co się dzieje na scenie, aczkolwiek miejsce też odgrywa niebagatelną rolę. Mamy wrażenie, że w Kielcach wszystko zawsze jest na swoim miejscu. Sala koncertowa, którą zaraz po wejściu nazwaliśmy „dużym pokojem” stwarza atmosferę dość intymną, domową, a ta bardzo sprzyja kontaktowi między zespołem i słuchaczami. Było bardzo dobrze.

Tuż po wydaniu DoReMiFaSofa w którymś z wywiadów powiedzieliście, że uczycie się ogrywać piosenki na koncertach. Czy teraz czujecie, że „osiedliście” z tymi kawałkami?

Praca w studio stwarza nieskończone możliwości kreowania dźwięku i brzmienia, które później trzeba odtworzyć na koncertach. Stąd się właśnie bierze to „ogrywanie” piosenek. Często jest tak, że wersja studyjna bardzo różni się od wersji koncertowej. To samo w sobie jest bardzo ciekawe, bo nadaje muzyce więcej przestrzeni, koloru. DoReMi jest już bardzo ograna i nie nastręcza zbyt wielu kłopotów. Do tego stopnia już się do niej przyzwyczailiśmy, że już zdążyliśmy pozmieniać niektóre aranże. Gramy też parę przedpremierowych utworów z trzeciej, nadchodzącej płyty.



Macie jakąś swoją ulubioną piosenkę, w której czujecie się najlepiej?


Ulubionych piosenek jest tyle, ilu ludzi w zespole. Te upodobania zmieniają się w czasie i nigdy nie mają stałego charakteru.

Odbywacie jesienną trasę, ale macie za sobą już koncerty promujące drugi album. Czy któryś z nich zapadł Wam jakoś w pamięć?

Cała zeszłojesienna trasa była doskonała. Dobrze zorganizowana i wypełniona życzliwymi nam ludźmi. Najlepsze koncerty to bezsprzecznie Warszawa Hard Rock Cafe, gdzie frekwencja pobiła na głowę nasze oczekiwania; Rzeszów w doskonałym klubie LIVE, nasz ukochany Tarnów i piękny, majestatyczny Wiedeń.



Klipy – jak czujecie się przed kamerami?

Bardzo dobrze. Nie ma z tym problemu, o ile reżyser wie, co zamierza. Do tych kwestii podchodzimy bardzo starannie, więc z reguły nie ma zaskoczeń. Problem jest w tym, że istnieje coraz mniej miejsc, w których chcą te teledyski nadawać. Poza Internetem, oczywiście.

W jakim kierunku zmierza Wasza nowa produkcja? Czy będzie jeszcze bardziej „manystylezowa”?

O tak, robimy z dużym zawzięciem to, co umiemy najlepiej. Mieszamy style, żeby stworzyć coś świeżego. Tym razem sięgamy zaskakująco głęboko. Dotarliśmy aż do techno i punk rocka.

Na ostatniej płycie gościnnie wystąpili O.S.T.R., Jamal, Frenchman, Zgas i Frank McComb. Kogo przewidujecie na następnym krążku?

Nigdy – no, może poza Frankiem McCombem – nie jest tak, że z góry zastanawiamy się, kogo chcemy zaprosić do współpracy. Najpierw powstaje muzyka i jeżeli ona zrodzi taki pomysł czy potrzebę skorzystania z talentu kogoś z zewnątrz, to wtedy zapraszamy go do współpracy. To naturalny proces.

Panda – Postać Anonsująca Nadejście Drugiego Albumu. Co zatem będzie logo trzeciego albumu?

Tego nie wie nikt. Takie sprawy rozstrzygamy z reguły po tym, gdy cały album jest gotowy.
Wtedy zbieramy pomysły, zastanawiamy się, jak graficznie oddać charakter muzyki zawartej na płycie itd. To są bardzo ważne sprawy i podchodzimy do nich z dużym spokojem i zastanowieniem. Być może Panda się jeszcze w przyszłości gdzieś pojawi.



Co według Was trzeba zrobić, żeby w Polsce sprzedać dobrą muzykę? Jak przy tym nie popaść w tzw. komercję?


Być konsekwentnym i nie ulegać namowom, że trzeba teraz zrobić to i to, żeby być sławnym. Nie ma takiej recepty poza pracą i talentem. Ludzie wyczuwają każde oszustwo bardzo szybko. Należy robić to, co podpowiada wewnętrzne przekonanie, gust i rozum i nigdy nie iść na skróty. Tyle.

W tym momencie zajmujecie chyba pierwsze miejsce wśród zespołów soulowo-hiphopowo-r'n'b. Czujecie, że wyznaczacie jakieś trendy w polskiej muzyce?

Ten gatunek został w Polsce zarżnięty, zanim się na dobre narodził. My też jesteśmy już dość daleko od tego, co robiliśmy na Many Stylez. To naturalny proces, chęć uniezależnienia się od kliszy, sztampy, prowincjonalności. Nie wiemy, czy wyznaczamy trendy. Nie wiemy, co to znaczy w Polsce. Tu trendy się wyznacza odgórnie, bez konsultacji ze słuchaczami. Jedzie się na festiwal i się go wygrywa zgodnie z umową marketingową. Później jest się gwiazdą w sowicie opłacanej stacji radiowej. Znamy to dobrze, bo wiele się naoglądaliśmy. Prawdziwe trendy wyznaczają ludzie wykupujący na pniu bilety na swoich ulubionych artystów – nie uzurpatorów.

Poza Sofą współpracujecie z wieloma innymi muzykami. Kasia w zeszłym roku została mamą. Jak radzicie sobie z codziennymi obowiązkami pozamuzycznymi?

Każdy z nas robi dużo więcej, niż by się wydawało. Chłopcy grają w kilku zespołach, Tomek współpracuje z Foxem, Kasia ze Smolikiem, a do tego w zeszłym roku została mamą. Wiesz, jak się robi to, co się lubi, to w ogóle nie ma takich dylematów. Nasze życie jest tak związane z muzyką, że tych pozamuzycznych obowiązków jest w zasadzie niewiele. A mała Zosia jeździ z nami na koncerty i też jest git, bo najszybciej zasypia przy Keep On Shakin'.

Słowo do kielczan.

Dzięki za koncert w dużym pokoju!

Rozmawiała Magdalena Wach, zdjęcia: Bartek Bogucki


Data publikacji: 29-04-2011 o godz. 11:00:36, Temat: Muzyka

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,do_re_mi_fa_sofa_si_do,12834,html