Hamlet wg Rychcika

Po kilkudziesięciu latach Hamlet ponownie zagościł na scenie kieleckiego teatru. Jaki jest tym razem? Apolityczny, nie-szekspirowski, współczesny, ale nie – nowy, nawiązuje bowiem do interpretacji Krzysztofa Warlikowskiego.



Premiera spektaklu wyreżyserowanego przez Radosława Rychcika miała miejsce 7-go maja 2011 roku. Wielbiciele klasycznego ujęcia sztuki, będą rozczarowani, gdyż nie usłyszą słynnego monologu ani nie zobaczą kostiumów z epoki. Zamiast nich, Rychcik proponuje teatr emocji i nie oszczędzi widza prowokując niemal w każdej scenie. Prawie 2,5 godzinny spektakl (niestety bez żadnej przerwy, która z pewnością nie odebrałaby napięcia, które wciąż budowane jest na nowo) – męczy nawet, gdy się podoba. Ale taki już chyba zarysowuje się styl młodego reżysera, którego kielecka publiczność zna głównie z Samotności pól bawełnianych Bernarda Marie-Koltesa. Głównym zadaniem sztuki podobnie jak poprzedniej, jest najpierw wzbudzanie uczuć, a dopiero później skłanianie do refleksji.

Mroczność spektakli Rychcika przypomina mi trochę twórczość reżysera filmowego Tima Burtona, który także często sięga po postacie nie radzące sobie z otaczającą rzeczywistością i umieszcza je w groteskowej, gotyckiej przestrzeni. Grozę łączy z humorem, podobnie jest na Hamlecie – momentami publiczność jest zażenowana, a chwilami wybucha śmiechem. Świetna scenografia Łukasza Błażejewskiego (np. ściana wypchanych zwierząt, porwana kurtyna), kostium Yoricka, niby Willy Wonka z filmu Charlie i fabryka czekolady, przywołują moje skojarzenia ze słynnym amerykańskim twórcą. Nie sposób nie wspomnieć w tym miejscu o jednej z głównych zalet przedstawienia – elektronicznej muzyce Michała Lisa, która nieprzerwanie towarzyszy sztuce nadając jej odpowiednią wymowę.

Już kolejny raz możemy obserwować efekt wspólnej pracy Rychcika z Tomaszem Nosinskim – odtwórcą głównej roli. Aktor wciela się w postać całym sobą, jego Hamlet to bardziej skrzywdzone dziecko niż mężczyzna. Ma pretensje do wszystkich o popełnione zbrodnie, sam jednak gdy zabija, upaja się mordem. Jak zwykle świetny okazał się Wojciech Niemczyk czyli Laertes, zwłaszcza w scenach kiedy tłumaczy Ofelii (w tej roli Karolina Porcari), że nie powinna spotykać się z ukochanym czy kiedy dowiaduje się o morderstwie ojca. Moją uwagę zwrócili też Mirosław Bieliński, który chyba jako jedyny odegrał swoją rolę w klasyczny sposób i Dagna Dywicka przekonująco wcielająca się w postać Rosencrantza.

Całość to odkurzenie inscenizacji Warlikowskiego (1999 i 2003r.) z Jackiem Poniedziałkiem jako Hamletem. Można znaleźć liczne analogie do tamtego dzieła chociażby pozbawienie sztuki polityki, wyeksponowanie dramatu rodziny, problemy tożsamości seksualnej głównego bohatera, postaci Rosencrantza i Guildensterna odgrywane przez kobiety, które zamiast być przyjaciółmi Hamleta, jak to zamierzył William Shakespeare, są tu dziwkami zaspokajającymi jego potrzeby seksualne.

W sztuce mocno wyrażane są erotyzm i pogmatwane relacje rodzinne. Mało jest tradycji teatru elżbietańskiego, ale trzeba przyznać, że Hamlet wg Rychcika zaskakuje i porusza do głębi. Po takim spektaklu nie łatwo dojść do siebie i szybko wrócić do rzeczywistości (co uznaję za komplement). Pytanie tylko czy współczesnego widza można wzruszyć tylko krzykiem, nagością, erotyzmem i przekleństwami? Czy dla reżysera istnieją jakieś środki wyrazu, po które by nie sięgnął mając na uwadze nie przekraczanie granic estetycznych?

Paulina Drozdowska


Data publikacji: 17-05-2011 o godz. 17:07:23, Temat: Teatr

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,hamlet_wg_rychcika,12861,html