Wanda Chotomska: Jestem bardziej do tańca…

O kilku mężczyznach, kilku wierszach i o tym, co można mówić dzieciom, rozmawiała z Wanda Chotomską - Magdą Kołodziej.



Pani jest kobietą bardziej do tańca czy do różańca?

– Ja jestem bardziej do tańca, z całą pewnością.

Julian Tuwim dzieciom kojarzy się z „Lokomotywą”. Tymczasem pisał również poezję poważną, niegrzeczną, czasem nawet bardzo wulgarną. Czy Pani skrywa jakąś tajemnicę przed dziećmi?

– Nie zgadzam się z Panią. To nie była, moim zdaniem, poezja wulgarna. Pisał piękne wiersze miłosne, erotyki. Czasami używał kolokwializmów lub słów uważanych przez niektórych za nieprzyzwoite, ale – wie pani – my się czasem tak bawimy. Piszemy sobie, śladem pani Szymborskiej, takie „lepiejki”. Na przykład Kern w czasie swojego jubileuszu dostał rogaliki-„kernaliki” faszerowane wierszykami, wcześniej przygotowane w bibliotece na Koszykowej. I tam było na przykład: „Lepiej wbić kaktusa własnej sempiternie [dawniej, żartobliwie zadek, tyłek – przyp. red. ] niż się nie zakochać we wspaniałym Kernie”. Piszemy różne rzeczy i one nie zawsze są skromne.

Pani zapewne wstydziłaby się wydać wiersz podobny do „Wiersza, w którym autor grzecznie, ale stanowczo uprasza liczne zastępy bliźnich, aby go w dupę pocałowały” autorstwa Juliana Tuwima…

– Tuwim był za swoje pisanie atakowany zarówno przez antysemitów, jak i przez Żydów. Ten wiersz to jego dramatyczna odpowiedź jednym i drugim. Może gdybym czuła taką potrzebę, to mogłabym napisać podobny wiersz… Jak najbardziej, byłabym w stanie. Ale powiem Pani, że ja nie przeklinam. Czasem mi się zdarzy „kurna”.

Jest taka dziewczynka, która brała udział w słupskim konkursie na wiersze i opowiadania. Ma czternaście lat, jest niewidoma. Rewelacja, jak ona pisze! Ja się jeszcze nigdy nie spotkałam z taką świadomością warsztatu, z taką umiejętnością pisania. Jednocześnie jest bardzo dowcipna, oczytana obłędnie! Ja taka nie byłam. Dla mnie najwyższym stopniem uznania jest powiedzenie „kurna, dlaczego ja tego nie napisałam?!”

Pani koledzy ze „Świata Młodych” mówili, że jest Pani prawdziwą damą, jakich brakuje w dzisiejszym świecie. Urzeczony tym Papcio Chmiel przyznał się nawet do platonicznego uczucia żywionego do Pani. Czy damie wypadałoby napisać erotyki, zdarzyło się Pani kiedyś?

– Też jakoś nie miałam potrzeby. Ja nie tworzyłam w ogóle miłosnych listów i miłosnej poezji. No, chyba że w czasach szkolnych, ale to było coś innego. Napisałam wtedy sonet do jednego z kolegów, który uważał się za literata wielkiego, wspaniałego. To było czysto satyryczne i tylko trochę erotyczne. Ale nie znalazły się tam rzeczy ogólnie uznane za nieprzyzwoite. Nie, można wszystko wyrazić, tylko trzeba wiedzieć jak. Erotyki pisały takie damy, jak na przykład Safona, Jasnorzewska-Pawlikowska i całe zastępy innych.

Skoro zahaczyłyśmy już o znajomości z dawnych lat, przypominam sobie, że Pani kolegą był też Miron Białoszewski. Poznaliście się w „Świecie Młodych”…

– Tak, Miron był uroczym człowiekiem. Niezwykle sympatycznym, niezwykle ciepłym, bardzo koleżeńskim. Mnie wylali z tej redakcji…

Panią?! Dlaczego?

– Och, proszę pani, z różnych miejsc mnie wylewali… Nawet z lekcji religii. A jeśli chodzi o redakcję, to sprawa była polityczna – czasy były straszne. Stalinowskie. Gdybym w podaniu o przyjęcie na studia napisała, że mój ojciec miał przed wojną prywatne przedsiębiorstwo – nie zostałabym przyjęta jako „element niepożądany”. Tak samo było w redakcji, więc w ankietach personalnych pisałam – w rubryce pochodzenie – inteligencja pracująca. Moi koledzy, którzy łowili ryby z ojcem, proponowali, żebym nie wpisywała „inteligencja pracująca”, tylko „córka rybaka”. Pewnego razu sprawa się rypnęła albo rypła, jak naród mówi. Niestety, ktoś „zjadliwy” doniósł, że ojciec był kapitalistą! A w takiej gazecie jak „Świat Młodych” nie mogła pracować taka osoba! Miałam wtedy małe dziecko, mieszkałam u mojej teściowej. Zwolnili mnie z etatu, miałam zakaz pisania i zarabiania. I wtedy pomógł mi Miron. Przywoził z redakcji, nielegalnie, listy od czytelników, na które odpisywałam, a on brał to na siebie. Brał honorarium i natychmiast mi je oddawał... Bardzo mi pomagał, w wielu sytuacjach. Uroczy… Czasami przynosił mi kwiatki i zostawiał je na przykład na klamce od mojego mieszkania. Ilekroć widziałam „kwiateczek”, wiedziałam, że to sprawka Mirona. Często byłam jednym z jego „pierwszych słuchaczy”. Jako pierwsza, na pewno, poznałam „Pamiętnik z powstania warszawskiego”. On to bardzo długo pisał, bardzo zmieniał. Nie wiem, co się stało z innymi wersjami, niż ta wydana ostatecznie.



Jak wybuchła wojna, miała Pani dziesięć lat. Czy Pani opowiada swojej wnuczce okres okupacji, czy tylko pokazuje swoje radosne wiersze? Pamięta Pani wojnę?

– Oczywiście, że pamiętam. Dokładnie wszystko pamiętam. Ale nie ma takiej potrzeby, żebym im opowiadała szczegóły. Żyłam wtedy między dwiema babciami, jak między dwoma biegunami. Jedna szalona z niezwykłymi pomysłami i nadzwyczajną fantazją, a druga bardzo spokojna ewangeliczka, dzięki której poznałam gotyk, bo do końca życia modliła się po niemiecku. Głównie o tym mówię swoim dzieciom.

A z wnuczką i prawnuczką mam dobre kontakty. Z innymi ludźmi raczej też. Chociaż na pewno są osoby, które mówią, że jestem zołzą. Nie taję, że bywam.

Dla jakich osób?

– Wie pani, jeżeli ktoś postępuje bardzo nieetycznie, kłamie bezczelnie. Jest parę osób, z którymi przestałam rozmawiać. W świecie literatury nie zauważam niektórych osobistości.

Mówi Pani o…

– Nie podam nazwisk.

W takim razie wróćmy do wojny. Proszę się przyznać, czy pisanie wierszy dla dzieci jest ucieczką od smutnych wspomnień z czasów okupacji?

– W żadnym wypadku. To jest po prostu splot okoliczności, przypadek, że tak się zdarzyło. Mało kto wie, że Miron Białoszewski też tworzył wiersze dla dzieci. Był czas, że pisaliśmy je nawet razem, sygnując podpisem „Wanda Miron”. Jak byłam „na dziennikarce” zaproponowano mi pracę w nowopowstałym „Świecie Młodych”, w którym od razu zaczęłam pisać teksty dedykowane młodzieży. Potem poproszono mnie, żebym stworzyła coś dla najmłodszych. I zrobiłam tak, oczywista rzecz. Między innymi pisałam piosenki, ale nie tylko dla dzieciaków – także dla dorosłych. Z tych popularniejszych można wymienić na przykład „Zabrałaś mi lato”. Po pewnym czasie stwierdziłam, że tworzenie dla ludzi dojrzałych to nie było to, czego szukałam. Ja wszystko, co myślę, mogę swobodnie powiedzieć w wierszach dla dzieci. Więc zostałam przy tego rodzaju twórczości, tym bardziej, że zauważył mnie Jan Brzechwa, przypadkowo zresztą. On był pierwszym recenzentem mojego tomiku. Również cudowny człowiek, tak samo, jak Miron. Do mnie, do nikomu nie znanej autorki napisał, że udało mu się połączyć przyjemności czytelnika z obowiązkami recenzenta. Dopiero po jakimś czasie poznałam go osobiście. Świetnie wychowany pan.

A wracając do wojny…

– Ja nie napisałam żadnej książki o wojnie. I nie napiszę. To jest mój celowy wybór. Jeżeli ja widzę, że dzieci się wciąga w zabawy w powstanie warszawskie, to jestem przeciw. Nie można oswajać z pewnymi rzeczami! Absolutnie nie można.

Gdy wybuchło powstanie, to ja – która wyrosłam w pokoleniu wychowanym na Piłsudskim, Legionach i na tym, że „dla Ojczyzny jest najeleganciej zginąć” – podczas ostrzału stałam w oknie i uważałam, że będzie bardzo elegancko, jak mnie trafią i będę ranna. Nie trafili mnie, a dzisiaj myślę sobie, że to był idiotyzm. Wychowywanie ludzi w poczuciu, że oni są winni coś ojczyźnie i najlepiej, żeby życie złożyli na jej stosie, jest kretynizmem. Kasprowicz, żaden mój ulubiony autor, napisał kiedyś: „Rzadko na moich wargach, niech dziś to warga ma wyzna, jawi się krwią przepojony, najdroższy wyraz: Ojczyzna”. Na te wszystkie rzeczy, które dzieją się „na wysokie C”, ja się nie zgadzam, na litość boską! Ja jestem na niższy rejestr, na „c” jak codzienność. Nie wyraziłam zgody na pewną moją publikację dla Muzeum Powstania Warszawskiego. Przyszli do mnie ludzie z ich telewizji i poprosili, żebym nagrała wypowiedź o wojnie i powstaniu. Powiedziałam o wojnie, a o powstaniu już nie. Nawet jakbym pozwoliła zarejestrować to, co myślę, to oni by tego nie pokazywali. Więc po co to robić? Oni są nastawieni, żeby powstanie warszawskie czcić. Oczywiście, że trzeba mówić o trudnej historii, pamiętać o ludziach, którzy zginęli. Ale również należy kierunkować młodych na to, że to nie była gra. Nie zabawa. Jeśli podczas zabawy po jednej stronie są Niemcy, a po drugiej „My, Polacy”, to zaczyna się rodzić nienawiść. Nie bawmy się w niszczenie, bawmy się, że razem coś budujemy.

Panią kiedyś zraniło dziecko?

– Nie, nie ma takiej możliwości. Kiedyś byłam umówiona na spotkanie z „dziećmi po wyrokach”. Uważam, że to było jedno z najlepsze spotkań. Kiedy zobaczył mnie dyrektor zakładu poprawczego, chciał wszystko odwołać w trosce o moje bezpieczeństwo. Ale udało mi się nawiązać kontakt z chłopakami, zaczęłam nawet rapować. Rozmawiałam z nimi o hip-hopie, o muzyce i tańcach, które ich kręcą. I okazało się, że słowem dużo można zrobić. I poczuciem humoru. Proszę posłuchać o innej sytuacji. W tramwaju, którym jechałam, na miejscu dla inwalidów siedział mięśniak. W pewnym momencie weszła mizerniutka dziewuszka z dużym brzuchem, w zaawansowanej ciąży. Widziałam, że szła tak ledwo, ledwo. Ten natomiast siedzi rozwalony, w ogóle się nie rusza. Ja mówię „Proszę Pana, to jest miejsce dla inwalidy”. On do mnie, plączącym się językiem: „Ja jestem inwalida”. Odparłam mu „Tak! Ja wiem nawet, czego Panu brakuje! Panu brakuje tego, co mają poważni, normalni i przyzwoici mężczyźni!”

Pani, oczywiście, chodziło o kark…

– Oczywiście, oczywiście, naturalnie, o kark! A wie pani, że on wysiadł na pierwszym lepszym przystanku, a ciężarna mogła usiąść?

W końcu jest Pani autorytetem. Szczególnie dla dzieci. Dobrze się Pani z tym czuje?

– Autorytetem?! Ja nie pozuję na takie rzeczy, na litość boską. Ja im tylko czasami coś podpowiadam. Że nie najfajniejsze jest markowe ubranie, marka samochodu i willa z basenem, tylko to, co mają w głowie i w sercu. Mnie się też często pytają, czy mam willę z basenem. Nie mam. Różnych rzeczy nie mam. Ale nie muszę tego mieć, bo sama jestem swoją marką, bo moje nazwisko jest marką. „Róbcie wszystko, żebyście coś w życiu osiągnęli i żebyście byli marką. Wy, Wasze nazwiska” – mówię dzieciakom na spotkaniach.

-----------------------
Wanda Chotomska to jedna z najbardziej znanych poetek tworzących wiersze dla dzieci i młodzieży. Dwa lata temu obchodziła pięćdziesięciolecie swojej działalności literackiej. Pracowała m.in. z Mironem Białoszewskim, stworzyła popularny cykl programów telewizyjnych dedykowanych najmłodszym Jacek i Agatka oraz napisała około 200 książek.

Rozmawiała Magda Kołodziej


Data publikacji: 21-06-2011 o godz. 15:02:13, Temat: Literatura

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,wanda_chotomska_jestem_bardziej_do_tańcai8230,12908,html