Niedźwiedz w koronie

Stolica świętokrzyskiego przynajmniej raz w roku przyozdabia swoją herbową koroną leniwego niedźwiedzia. Jedyna różnica polega na tym, że miś zapada w sen zimowy, a kieleckie życie kulturalne - letni.



Strona internetowa urzędu miasta z ręką na sercu regionu zapewnia, że Kielce przez cztery pory roku odgrywają rolę „ważnego ośrodka, w którym przez cały rok odbywają się imprezy przyciągające tysiące ludzi…”. To jednak prawda tylko w połowie, albo jak kto woli – trzech czwartych.

„What’s going on” – pytał dokładnie 40 lat temu pewien czarnoskóry artysta. Znaczy - co się dzieje? I co się działo będzie? Niewiele. Przeprowadźmy indukcję od szczegółu do ogółu. Pewnego wiosennego wieczoru nieopóźnionym już pociągiem, wróciłem do CK z Warmii i Mazur. Z przytoczoną przed chwilą piosenką w uszach, wszedłem na sienkiewiczowski deptak, rozglądając się nerwowo. Co się działo? Dział się epilog „W Pustyni i w puszczy”. Ulica wyglądała jak opuszczony plan filmowy – atrapa miasteczka na dzikim zachodzie. Gdzieniegdzie przechadzały się jedynie cienie duchów Bożego Narodzenia, podświetlane co chwila sznurem latarni i świateł przejeżdżających dyliżansów MPK. Życie w centrum zwyczajnie umarło. Co się stało? Ostatnie niedobitki kukieł niby ciągle trzymały się brzegów Silnicy, ale zimno przecież nie było. Mimo tego, po wyjściu z pociągu poczułem, że w o wiele żwawszym Olsztynie kupiłem bilet studencki do Plutona Głównego, najchłodniejszej planety Układu Słonecznego. Rozrysowałeś ten krajobraz? Teraz pomnóż go przez lipiec i sierpień, by podzielić je potem przez dwa. Otrzymasz wtedy średnią kulturalną Kielc sezonu urlopowego.

Miasto ostatnie poważniejsze tchnienie przed wakacjami wydaje Świętem Kielc i „Festiwalem Tańca”. Później przestawia zegar na czas niedźwiedzi, którego lwią część zajmują czarna dziura, biała plama i zasadnicza przerwa w życiorysie. Kultura wyjeżdża nad Bałtyk. Jak na złość, biorąc wolne dokładnie wtedy, kiedy jej odbiorcy. Dowody? Skoro zaczęliśmy od misia, to misiem kontynuujmy. Teatr Lalki i Aktora „Kubuś” na samym dole zakładki „repertuar” żegna nas srogą „lipcowo-sierpniową przerwą urlopową”. Kalendarium Teatru Żeromskiego przy Plutonie Głównym również ucina się na 24. czerwca. Naprawdę potrzeba pieśni na miarę tej Jarząbka, żeby któryś z nich uraczył nas choćby jednym snem nocy letniej? Dysonans w liczbie teatrów kieleckiego Dawida (cztery) w porównaniu do oczywistych Goliatów, Warszawy czy Krakowa, tym bardziej powinien skłonić okolicznych monopolistów do puszczenia oka w kierunku widza.

Wie o tym Wojewódzki Dom Kultury, który w związku z dystrybucyjnym sezonem ogórkowym, oferuje mu „Wakacyjne Podróże Filmowe” – repetytorium z tego, co dawniej i dziś zdarzyło się na srebrnym ekranie. Zapomina jednak o jednym. Gdy piekielny gorąc topi asfalt nawet na Plutonie Głównym, to kinoman woli jechać nad zalew i tam obejrzeć swój film na DVD. Historia pokazuje, że Polacy po prostu nie przepadają za chodzeniem do kina w wakacje. No, chyba że skomponuje im się afrodyzjak w postaci letniego przeglądu filmowego. I nie mówimy tu o bajeczce rodem z „Kubusia” - natychmiastowym rzucaniu się na molocha w rodzaju wrocławskiej „Ery Nowych Horyzontów” albo „Dwóch brzegów” z Kazimierza Dolnego. Na początek ucieszyłbym się jak dziecko z odpowiednika plenerowego „Kina na Trawie”, które już po raz trzeci serwuje Radom. Science-fiction? Miejmy nadzieję, że przyszły news na wici.info.

Dla odmiany, jednym z niewielu rodzynków, a właściwie nutek, wygrzebanych w placku artystów jest coroczny Festiwal Harcerski. A poza tym? Poza tym uliczni grajkowie na Plutonie Głównym. I poza tym organizujemy tandeciarskie darmowe imprezy dla mas, zamiast imprez takich, jak świetny festiwal reggae w malutkiej Ostródzie na Mazurach.

W tym roku warto tak naprawdę wybrać się poza Kielce - na globalny kolaż dźwiękowy „Dookoła Wody” w Sandomierzu i międzynarodowe święto muzyki poważnej Buska-Zdroju. Sercu regionu przydałby się za to przeszczep dobrej wakacyjnej imprezy muzycznej, przyszłej mekki polskich megalomanów, która poskutkowałaby równym i mocnym pulsem, nawet w czasie rozleniwiającego lata. Zupełnie jak niegdyś niezbyt urokliwe Tychy za sprawą imprezy im. Ryśka Riedla czy teraźniejszy Artur Rojek i jego mysłowicka alternatywa. Warto poszukać podobnych indywidualności w Kielcach. Wbrew pozorom, może będą pod ręką prędzej, niż wyszczerbiony symbol scyzoryka.

Zanim ktokolwiek spróbuje wyryć nim swoje inicjały na moich plecach, niech najpierw przeczyta o tym, co się w w wakacyjnych Kielcach ma szansę udać. Cykl spotkań z dziećmi ramach „Wakacyjnych spotkań ze sztuką”, liczne warsztaty fotograficzne i wreszcie Pikniki Artystyczne Fundacji Wici to całkiem niezły argument na to, że kultura nie musi być z okazji, ale PRZY okazji. Kultura celebrująca kulturę dla samej kultury to wszak często bufonada; oficjalny zlot pawi i niedźwiedzi. Za to kultura mająca swoje epicentrum w pozornym nic – rozmowie, uśmiechu, sjeście i wspólnym słuchaniu muzyki ma szansę mieć później o wiele trwalsze gałęzie. W równym stopniu kształci nas codzienność, jak i impreza w kalendarzu. Dlatego, jeśli Kielce w 2030 roku zgodnie z wizją Donalda Tuska mają stać się „metropolią”, to zarówno odbiorcy, jak i nadawcy muszą się o wiele mocniej postarać.

Na koniec a propos metropolii. Kiedy pierwszy raz pojechałem do Londynu i zobaczyłem tam spontaniczny festyn muzyczny w parku, mini-koncert przypadkowych ludzi w przerwie na lunch, odruchowo wybrałem numer na policję. Teraz, po latach, mam nadzieję zobaczyć coś podobnego na Plutonie Głównym w Kielcach. Nigdzie nie będę dzwonił. Zacznę tańczyć z niedźwiedziem.


Grzegorz Rolecki


Data publikacji: 14-07-2011 o godz. 09:36:39, Temat: Kielce

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,niedźwiedz_w_koronie,12957,html