Piotr Restecki: Dla siebie trzeba być katem

Wywiad z Piotrem „Restkiem” Resteckim przeprowadzony on the road przez Sylwię Gawłowską. Zdjęcia: Jakub Kotula.



Sylwia Gawłowska: Jesteś na takim etapie, że dużo się dzieje. Z pewnością było wiele momentów przełomowych w tej drodze...

Piotr Restecki: Była to bardzo długa droga, aby znaleźć się w tym miejscu. Było tego tak wiele, że sam nie wiem, od czego zacząć?

- Od początku?

- Od tego, że moją pierwszą gitarą była trzepaczka, na której udawałem, że gram? (śmiech). Pierwszym przełomowym momentem był wygrany Konkurs Gitarzystów Klasycznych w Chodzieży. Jako osiemnastolatek obejrzałem tam koncert mojego idola – Tommy’ego Emmanuela. Prezentacja tego koncertu nie interesowała nikogo – poza mną. Wtedy zrouzmialem, co i jak chcę grać. Zrozumiałem, że mogę być wolny, że mogę pisać swoje kompozycje jak piosenki. Mogę sam tworzyć harmonię, bas itd., ale tekst należy do odbiorcy. Odbiorca czyta tekst konstruowany przez dźwięki.

- …i tym samym zyskałeś świadomość siebie. To przykład sytuacji, która do tego się przyczyniła. A ludzie? Pedagodzy? Spotkani artyści?

- Pierwszym był Waldek Sałata, który wytłumczyl mi, czym i jak istotny w muzyce jest takt. Potem ważną postacią był Jerzy Pikor – on pokazał mi, w która stronę iść, jak wydobywać dźwiek. Swoją otwartością udowodnił, że nie jest zakompleksiony – nie traktował siebie jako jedynego źródła edukacji ucznia. Pokazał, u kogo jeszcze warto się uczyć. Potem… ludzie ze świata – światowej sławy gitarzyści; no i oczywiście Marek Tercz. Zawdzięczm mu to, że nie jestem taki, jak piętnaście milonów innych gitarzystów. To on zwrócił moją uwagę na indywidualizm gry, na kształtowanie własnego stylu.



- W trakcie tej nauki lepiej być buntownikiem czy lepiej pokornie przytakiwać autorytetom? W końcu pokorne ciele dwie matki ssie…

- Nie zawsze wielcy mają rację. Na przykład Andreas Cegovia – wirtuoz gitary otrzymywał kompozycje młodych muzyków i skreślał je, odrzucał. Po pewnym czasie okazywało się, że był w błędzie i te rzeczy stawały się wielkimi. Sztuka broni się sama.

- Ile razy już planowałeś spalić gitarę i zająć się czymś, co społecznie uchodzi za „dobry zawód”?

- Były takie etapy i momenty. Zwłaszcza, gdy jeździłem jako uczestnik na warsztaty. Zdawałam sobie sprawę z przepaści, z drogi, jaka jeszcze przede mną i to porażało. Kontekst wybitnych muzyków. To mnie też nauczyło, że trzeba być dla siebie katem.

- Czy uważasz, że Kielce stoja za Tobą murem, wspierają Cię?

- Miasto nigdy za mna nie stało, przez co czuję się coraz mniej kielczaninem – bardziej wspiera mnie Wrocław, Poznań czy Warszawa. Stąd odczuwam coraz mniejszą potrzebę grania w Kielcach. Nie czuję się potrzebny tutaj. Pomimo usilnych prób szukania wsparcia we własnym mieście, miałem duże problemy z wydaniem pierwszej płyty i gdyby nie mój przyjaciel z firmy ELNOK, jeszcze długo by się ona nie ukazała.

- A jak oceniasz potencjał artystyczny tego miasta?


- Mamy wielu świetnych muzyków, którzy dopiero po przekroczeniu granic województwa są doceniani i poważani nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Boli mnie to bardzo, że tu nie mają żadnego rynku, by zaistnieć.

- Popularność znaczy przyjemność?

- W popularności wszystko jest przyjemne. Przjmuję wszystkie słowa krytyki i nie-krytyki, jako coś pozytywnego. Całe życie marzyłem o tym, by poczuć odrobinę popularności. Czasem jest to zabawne. Grałem ostatnio we Wrocławiu. Wjeżdżając do miasta, widziałem plakaty z moją twarzą. Miłe i dziwne uczucie. Jak pokazują moje ostatnie koncertowo-wyjazdowe doświadczenia, ludzie mnie znają i rozponają. Niektórzy się troszczą nawet o mnie, prosząc o to, bym się oszczędzał, żeby mnie na długo jeszcze starczyło (śmiech).

- Czy liczysz się z tym, co inni o Tobie myślą? Te opinie są dla Ciebie ważne?

- Odnoszone sukcesy są powodem do wystawienia danej osobie oskarżeń.

- Masz na myśli nieuzasadnioną zazdrość czy złośliwość?

- Dokładnie. Mam na myśli oskarżenia typu: jemu się udało, a mnie się nie udało. Ludzie złośliwie krytykują, nie znając podłoża sytuacji, którą sam wywalczyłem. Oceniają, nie znając drugiego dna.

- A koledzy gitarzyści – fingerstylowcy, jak oceniali Twój udział w „Must be the music”?

- Pochlebnie. Wspierali mnie w tym. I to Ci naprawdę wielcy – jak np. Jacek Królik, który dzwonił do samego Polsatu, z życzeniami powodzenia dla Resteckiego.

- A jakie cele przed Tobą?


- Mam wiele marzeń, ale nic nie planuję. Moje życie codziennie się zmienia. Nie mogę nic zaplanować – nawet teraz rozmawiamy w niezaplanowanych okolicznościach. Działam bardziej spotntanicznie – mam zamysł i muszę go realizować.

- I tak też pewnie powstają Twoje kompozycje – spontanicznie?

- Tak, zdecydowanie tworzę pod wpływem chwili. Moje kompozycje wychodzą z chaosu.

- A co stanowi bodziec? Inspirację?

- Motywują mnie często pozytywne rzeczy. Wiadomo, że piszę muzykę o tym, czego często mi brakuje, kiedy jestem w drodze, w trasie… miłość, tęsknota itd.

- No tak, ale wbrew etosowi artysty – masz szczęśliwą rodzinę.

- Miles Davies powiedział, że muzyk nie może mieć rodziny i dzieci. Zupełnie się z tym nie zgadzam. W moim przypadku jest to ostoja, która daje bezpieczeństwo. Dzięki temu nie sięgam po różnego rodzaju używki.

- A to jak wiadomo również wpisuje się w stereotyp. Bohema, wiatr, alkohol, podróż, samotność… Czy jest coś, czego żałujesz, że zrobiłeś albo nie zrobiłeś?

- Nie żałuję niczego w życiu, nie lubię wracać do momentów minionych, cały czas idę do przodu. Jestem szczęśliwy z tego, co robię.

- Ponoć najlepsza rada to nie słuchać żadnych rad. Może jednak masz jakąś podpowiedź dla początkujących muzyków?

- Tak – żeby zakochali się w tym, co robią i szukali własnego punktu widzenia muzyki.

- Tomasz Bracichowicz (założyciel zespołu Mafia) powiedział mi ostatnio, że paradoksalnie w dzisiejszych czasach trudniej jest młodym ludziom odnieść sukces. Zgadzasz się z tą opinią?

- Najważniejszą rzeczą jest kochać to, co się robi, a nie myśleć o sukcesie. Większość ludzi, którzy coś usiłują robić, oszukuje własną duszę, samych siebie, starając się tworzyć komercyjne produkty, które są oszustwem i ich kłamstwem.

- A Ty jesteś uczciwy w graniu?

- Gram, to, co chcę. Nie robię ściemy.

- Dziękuję za rozmowę. Jedźmy, jedźmy. Do domu daleko.

- Jedźmy. Taki fach – życie w drodze.





Piotr Restecki
– pochodzący z Kielc gitarzysta, wirtuoz fingerstyle, kompozytor. Uczeń mistrzów takich jak: Paweł Steidl, Thomas Pering, Marco Tamaro. Współpracuje z wieloma artystami sceny polskiej m.in.: z Andrzejem Piasecznym, Markiem Terczem czy Markiem Zygmuntem. Szerszej publiczności dał się poznać m.in. w finale programu muzycznego „Must be the music”. Charyzmatyczny, zdystansowany, o ironicznym poczuciu humoru. Obecnie pracuje nad drugą autorską płytą. O tym, jak żyje Piotr Restecki świadczy sytuacja i okoliczności przeprowadzonego wywiadu. Wcześniejsze ustalenia biorą w łeb – wystarczy jedna nieprzewidziana awaria. Jeden telefon. Szybka decyzja. Podróż z Resteckim do Gdańska autem zastępczym po auto właściwe. 21 godzin jazdy za kółkiem. 21 godzin nieustającej rozmowy.




Data publikacji: 19-09-2011 o godz. 22:03:36, Temat: Muzyka

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,piotr_restecki_dla_siebie_trzeba_być_katem,13040,html