Mroczne cienie

Tęsknię za Timem Burtonem z „Eda Wooda”, „Edwarda Nożycorękiego” czy wspaniałej „Dużej ryby”. W ostatnich latach obiera kurs na wysmakowane plastycznie, ale merytorycznie co najwyżej poczciwe bajania i czytanki.



Emocjonalny ciężar utopił się gdzieś w granatowej plastelinie (chociaż akurat plastelinowa „Gnijąca panna” była udana). Największy fan Johnny'ego Deppa ma problem zbliżony do późnego Luca Bessona, tj. tworzenie perfekcyjnych pierdół nawet nie ocierających się o skalę talentu autora.

W, opartych na swojego czasu popularnym serialu telewizyjnym, „Mrocznych cieniach” niby wszystko jest po burtonowemu – ssąco-tłoczący wampir Depp paraduje po bezbłędnie przerysowanych plenerach w poszukiwaniu równie bladej ukochanej. Film sprawia jednak wrażenie, jakby reżyserował go jeździec bez głowy, który precyzyjnie wyczuwa każdy pojedynczy element, ale wydaje się ślepawy na całość. A całość pęka niczym skóra Barnabasa pod wpływem światła słonecznego. Dysonans pomiędzy paliwem dowcipu (facet z XVIII budzi się w czasach hipisowskich) a źródłem dramatu (wiedźma uśmierca ukochaną faceta a jego samego zamienia w wampira) sprawia, że widz wychodzi z kina dziwacznie zmieszany. Zupełnie jak po przeczytaniu kończącej się źle bajki albo ciężkiego dramatu o szczęśliwym zakończeniu. Masą wypełniającą tę lukę mieli być świetni aktorzy (z Bonham-Carter i Pfeiffer na czele), ale z winy niezbyt nomen omen krwistego scenariusza ich role pozostają kawałkiem zmarnowanej plasteliny.

Najgorszą rzeczą jaką można powiedzieć o „Mrocznych cieniach”, uwzględniając nawet wszystkie powyższe ukąszenia, jest to, że nie są złe. Tym boleśniej widać wtedy, że odpowiednio naprowadzony materiał bazowy mógłby być samograjem. Ale niestety, jakkolwiek mroczno by to nie zabrzmiało, największym problem w filmie Burtona okazuje się być tym razem sam Burton.

grol


Data publikacji: 17-07-2012 o godz. 09:07:32, Temat: Kino

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,mroczne_cienie,13395,html