Kilka mil za Londynem

Kiedy typowy podróżnik jedzie do Anglii, jego pierwszym celem jest stolica – Londyn. Owszem, jest imponujący. Ale...



Ale niepowtarzalną angielską atmosferę psują napierające zewsząd tłumy turystów. Żeby znaleźć tam prawdziwego Anglika trzeba się naprawdę mocno namęczyć. Ja zanim zobaczyłam Big Bena zatrzymałam się w Gravesend – pięćdziesięciotysięcznym miasteczku oddalonym o godzinę drogi na wschód od centrum Londynu. Szybko spostrzegłam, że mam pod nosem prawdziwą perełkę, która zachwyciła mnie dużo bardziej niż sam cel mojej podróży.

Miasto Pocahontas

Gravesend to wiekowa malownicza miejscowość w hrabstwie Kent, która powstała prawdopodobnie w 1086 roku. Nazwa miasta została przyznana w 1100 roku i jest dwojako tłumaczona – jako kompilacja wyrazów „graves” i „end” – tam, gdzie kończą się groby (w związku z chowaniem zmarłych Londyńczyków na zarazę w XVII w.) lub jako „grave” i „send” – wysłany do grobu. Ta druga wersja często błędnie łączona jest z faktem, że w mieście pochowana została indiańska księżniczka Pocahontas, a właściwie Rebecca Rolfe, gdyż takie nazwisko przyjęła po ślubie z angielskim plantatorem tytoniu. Mało kto zdaje sobie sprawę, że Pocahontas jest postacią historyczną, a nie tylko „disnejowską fikcją”. Była ona pierwszą Indianką, która nawróciła się na chrześcijaństwo i prawdopodobnie, dlatego jej pomnik można dziś oglądać na placu przy St. George Church w centrum Gravesend.

Miejsce dla Sikhów

Wielokulturowość w Anglii jest naturalnie porządkiem dziennym. Sklepy, w których można kupić polski alkohol czy majonez nikogo już nie dziwią (zaskoczyć może jedynie fakt, że na przykład w jednym z nich sprzedaje Turek, który nie ma pojęcia, co smak tych produktów oznacza dla Polaka na obczyźnie). Za to zastanawiająca była dla mnie ogromna liczba Hindusów na ulicach Gravesend. Wszystko nagle stało się jasne, gdy pewnego dnia odkryłam na mapie obiekt o nazwie „Guru Nanak Darbar Gurdwara”, który okazał się imponującą świątynią hinduską. Jest ona jedną z największych świątyń Sikhów – religii hinduskiej opierającej się na tezach Guru Nanaka – założyciela Sikhizmu. Jej budowa kosztowała przeszło 12 milionów funtów. Miejsce to robi na potencjalnym katoliku niemałe wrażenie i jest zdecydowanie warte odwiedzenia. Społeczność Sikhów jest tu zatem liczniejsza, niż w innych rejonach, co wydaje się być już zrozumiałe. Widoczne jest to przede wszystkim, gdy nad Gravesend wyjdzie słońce – wówczas popołudniami można spotkać grupki odzianych w turbany Hindusów w podeszłym wieku, wysiadujących na ławkach w centrum i prowadzących głośno zacięte dyskusje.

U brzegu Tamizy

To miasto najbardziej zachwyca nad Tamizą. Czas staje tu w miejscu, godzinami można obserwować przepływające promy i zawisające w powietrzu mewy. Koryto rzeki jest tu o wiele szersze niż w samym Londynie. Robi ona zatem dużo większe wrażenie, a zabytkowe molo nazwane imieniem „Pier” i tradycyjne angielskie puby ulokowane zaraz przy nim jeszcze bardziej je potęgują. Wspomniany Pier jest najstarszym angielskim żeliwnym molo, pochodzi z 1834 roku, a całkiem niedawno został odnowiony. W tym momencie mieści się na nim urocza bardzo spokojna restauracja, w której można napić się popołudniu tradycyjnej earl grey i z bliska podziwiać dryfujące po Tamizie statki.

W Gravesend nie zrobi się oszałamiających zakupów, nie zobaczy się Siedmiu Cudów Świata ani raczej nie spotka się na ulicy królowej brytyjskiej czy międzynarodowej gwiazdy estrady. Za to można tu znaleźć coś, czego brakuje w wielkich metropoliach – szczerej angielskiej atmosfery. Aż chce się strzelić przysłowiową „five o’clock tea” a wieczorem skoczyć do pubu na guinessa. No a ja następnym razem, jak zawitam na Wyspy, zacznę swoją podróż od tej „uroczej mieściny”, bo jeszcze zapewne wiele jest w niej ukrytych skarbów do odkrycia, o których jeszcze nie mam bladego pojęcia…

Aneta Pawłowska


Data publikacji: 26-07-2012 o godz. 13:32:21, Temat: Turystyka i Podróże

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,kilka_mil_za_londynem,13400,html