Mroczny rycerz powstaje

Zadzior i głębia "Dark Knight Rises" absolutnie nie doskakuje do części drugiej, która wciąż pozostaje wybrykiem natury zbiegłym z laboratorium reżysera i zachwycającą anomalią na mapie kina o superbohaterach. Między Banem a prawdą, najnowszy Batman, chapeau bas bezbłędnie zrealizowane filmisko, nawet nie próbuje z nim korespondować. I ta niewypełniona wyrwa po fragmencie DNA poprzednika, drapie, jeśli nawet nie szokuje, w nim najbardziej.




W dwójce nic nie było tak. Poczynając od adresu zameldowania Wayne'a, idąc przez ironiczne pytania o logikę uniwersum Batmana i  kończąc na orzeźwiająco konsternującej postaci złoczyńcy bez celu. "Mroczny rycerz powstaje" nie igra już z granicami gatunkowymi, nie wypadając przy tym z trasy kina akcji. Jedzie prosto, bezpiecznie, większość przystanków jest nam znajoma. Batman znów jest wielowątkowym kinem przygody z „Początku” a nie elektryzującej progresji „Mrocznego rycerza”. Po tym ostatnim dziedziczy jedynie skrawek fabuły,  niepotrzebnie czyniąc "Początek" autorytarnym ojcem trylogii. Odniesień do niego jest tutaj bez liku, z kolei do 4-letniego poprzednika prowadzi tylko jedna, choć niewątpliwie istotna, ścieżka. 

Bruce Wayne (sugestywny Christian Bale) już od 8 lat nie kryje się pod maską swojego alter ego. Wystarczają mu chłodne ściany odbudowanego dworu rodzinnego i oddany lokaj-przyjaciel Alfred (rewelacyjny Michael Caine). Wystarczają, bo Wayne to dziś nihilista jedynie odrobinę mniejszy niż Joker. Spłukany, siwawy, nieogolony i podupadły na zdrowiu musi podpierać się laską, snując w zawstydzającej podomce. Śmierć ukochanej i prokuratora Denta siedzą w nim jak drzazgi, wcale nie goją się wraz z bliznami po setkach mordobić. Batman dla tak zwanej "sprawy" osiem lat temu musiał wziąć na siebie odpowiedzialność za zbrodnie ostatniego i wystawić na lincz ze strony obywateli. Teraz chce wrócić, bo u bram Gotham pojawia się zamaskowany bóg apokalipsy Bane (Tom Hardy) i Selina Kyle (pozytywnie zaskoczenie - Anne Hathaway), która w nadchodzącym chaosie próbowała będzie ugrać coś dla siebie. Wayne chce wrócić także, a może przede wszystkim, dlatego, że nie ma absolutnie niczego do stracenia. Żeby zwyciężyć, będzie musiał powstać ponownie, jak niegdyś po dziecięcej traumie. W straceńczej walce pomogą mu miliarderka Miranda Tate (Marion Cotillard), młody policjant Blake i wreszcie starzy znajomy - Lucius Fox (Morgan Freeman) z komisarzem Gordonem (Gary Oldman).

Fabularnie silnik rozpędza się tam, gdzie zgasł "Mroczny rycerz". Problematycznie jednak dryfuje już wokół zdrapanych zapalników z pierwszego filmu (śmierć rodziców, niespełnienie miłosne, Liga Cieni i unosząca się nad krajobrazem chmurka mistycyzmu). Dlaczego? To zagadka godna Riddlera."Powstaje" czerpiąc z bezpiecznych praw linearnych opowieści (koniec wynika z początku), między wybuchem a wybuchem wydaje się szeptać lewitującemu w upajającym niedosycie widzowi ikoniczne "why so serious?" . To tylko i aż świetny film na podstawie komiksu; realizacyjny majstersztyk, którego lepiej oglądać niż słuchać.

Pół żartem pół Banem można rzucić, że Bruce nie tęskni za ukochaną kobietą, ale za ukochanym klaunem. Jest ciekawy na tyle, na ile pozwala mu przeciwnik.  Najwięcej o sobie dowiadywał się zawsze podczas cyrkowych potyczek i wściekłych tańcach śmierci z Jokerem - bezapelacyjnym świrem numero uno i kukułczym gniazdem Wayne'a, które bezlitośnie demaskowało, jak niewiele go od jego antagonisty różni. Tym razem głównym przeciwnikiem jest Bane - przerażający inteligencją i tężyzną fizyczną przywódca populistycznej grupy terrorystycznej („władza dla ludu”) posiadający, w przeciwieństwie do Jokera, ściśle określone powody, by obrócić Gotham w popiół. I w pierwszej połowie filmu Bane działa. Przeraża jego uzurpatorska siła połączona z dziwnie bezbronnym smutkiem w oczach. Później jednak postać blednie wraz każdym kolejnym wybuchem, by ostatecznie zostać potraktowaną w sposób zupełnie niesatysfakcjonujący. Batman w starciu z Banem pokazuje jedynie niezłomność, która dobrze prezentuje się na orkiestrowanych przebitkach, ale gorzej w dialogach. Nie ma w tym filmie pamiętnej kwestii ani wymiany zdań. Są na szczęście ciarkotwórcze sceny – Gotham ginące w oczach, uliczna bitwa, potrwanie samolotu, śpiew chłopca przeszyty zniekształconym głosem Bane'a, trzask kości podczas pojedynków Batmana i wiele innych. Na tyle, że pod koniec miałem mocne wrażenie ujrzenia o jednego ujęcia za dużo. Niezbyt mrocznego jak na mrocznego rycerza i zbyt jednoznacznego jak na niejednoznacznego Nolana.



Grzegorz Rolecki


Data publikacji: 27-07-2012 o godz. 15:52:37, Temat: Kino

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,mroczny_rycerz_powstaje,13401,html