Joanna Kasperek: Teatr pachnie

Z jedną z najbardziej zapracowanych w tym sezonie aktorek kieleckiego Teatru im. Stefana Żeromskiego – o tym, czy czeka na Dziką Różę, dlaczego nie chce, żeby jej dzieci smakowały teatru i dla kogo zrobiłaby coś, czego zazwyczaj nie robi…



W tym sezonie jest Pani chyba bardzo zajęta, gra Pani aż w trzech premierach?

Ten sezon jest wyjątkowy i całe szczęście. Aktor to konglomerat skrajności. Zawsze jest niezadowolony: jak za mało pracy narzeka, że nie ma co robić, że się nudzi i po co w ogóle uprawia ten zawód. Albo jest tak, że nie ma na nic czasu i wtedy zadaje pytanie, czy tak dalej można i w ogóle po co, żeby aż tak! Zwykle nie ma nic pośrodku. Ja zdecydowanie wolę tę drugą wersję. Chcę narzekać, że nie mam na nic czasu.

Ostatnio często pracuje Pani z uznanymi już, choć młodymi reżyserami, jak Pani ocenia tę współpracę?

To fantastyczne. Najbardziej istotnym jest fakt, że oni w ogóle pojawili się w Kielcach. Konkretnie „ci młodzi”, z którymi pracowałam, wnoszą jakąś absolutnie nową energię. Szczawińska, Rubin, Rychcik – jako pokolenie trzydziestolatków, mają zupełnie inne doświadczenia. Jestem niewiele od nich starsza, ale odczuwam przepaść pokoleniową i to jest fascynujące – odkrywcze i poznawcze przede wszystkim w stosunku do mnie samej. Oni są inaczej uformowani, bo dorastali w innych czasach. W innym czasie zostali wychowani i mają coś innego do powiedzenia… coś swojego. W nich odbija się współczesny świat.

Jaki zatem jest ten nowy teatr?


To teatr bardzo rozdarty. Głos pokolenia. Trudno to sprecyzować. W nim jest wiele problemów. Wszyscy mówią jednym głosem, choć w różny sposób. Kod pozostaje ten sam. Ciało, płciowość, seksualność. Nie chcę powiedzieć, że to teatr „skazanych bezwiednie samotników”, którzy stali się nimi za sprawą swoich rodzin, środowisk i czasu historycznego, w którym przyszło im dorastać, ale coś w tym jest… To fascynujący ludzie i bogate osobowości.

Mianem teatru histerycznego określa swoje spektakle Radosław Rychcik, z którym właśnie przygotowuje Pani najnowszą premierę – Niebezpieczne związki Choderlosa de Laclosa.

Uwielbiam pracować z Radkiem i uważam, że jest wybitny. Nigdy nie zabiegam o rolę i udział w konkretnej produkcji. Uważam, że w tym zawiera się klasa aktora i dyscyplina, jakiej się poddaje. Aktor musi być wybrany, a nie zabiegać o ten gest. Przyznam, że z lubością obserwuję wszelkie aktorskie zabiegi i „mechanikę”, jaka im towarzyszy, jeśli chodzi o „pragnienie wzięcia udziału w konkretnej produkcji”. Mam do tego dystans. Radka cenię jako artystę i jestem gotowa do wzięcia udziału w castingu do jego produkcji, czy to są Kielce czy każdy inny teatr.

Proszę opowiedzieć coś o swojej roli. Jak wyglądają przygotowania?

Czekam na ten spektakl. Nie da się opowiedzieć o metodach pracy. Państwo jako odbiorcy nie poczujecie do końca tej atmosfery… tego zapachu. Co elementarne w tym przedsięwzięciu – to konkretna wizja. Reżyser przychodzi i wie, czego chce. Stawia aktorom konkretne zadania i nie ma to nic wspólnego z „przejściem z prawej kulisy w lewą”, bądź „pływaniem po literze tekstu”, co niestety często ma miejsce. Nie jest tak, że wychodzimy na scenę w poczuciu „robienia cacy teatru”, brnąc w chaosie i bylejakości do dnia premiery. To precyzyjna konstrukcja. Powstająca wieża rośnie z każdym dniem. Superrobota.

Wcieli się Pani w Markizę de Merteuil…

Jest mi trudno mówić o mojej postaci. Jako aktorka nie czuję potrzeby nazywania. Markiza de Merteuil jest władcza, silna, stanowcza, razem z Valomntem (Wojciech Niemczyk) są moderatorami świata, w którym żyją. Ona powstaje we mnie z dnia na dzień.
Jednego dnia jest taka, drugiego dnia jest trochę inna, trzeciego dnia okazuje się, że jest kompletną furiatką, a czwartego dnia, że jest furiatką, która panuje nad tymi emocjami, a piątego i szóstego okazuje się, że nie dość, że panuje, to się jeszcze z nich śmieje.

Ile w Pani jest z tej postaci?

To jest oczywiście pytanie, które zawsze się pojawia. Oddaję jej swoje emocje. To jest jakaś część mnie. Ale czy ja się tak zachowuję na co dzień? Oczywiście, nie. Rządzą mną emocje, jak każdym. My, aktorzy, wolimy trudne zadania. Wolimy się z czymś zmagać. Samo zmaganie jest fascynujące i daje satysfakcję poprzez fakt związany z możliwością przełamywania barier w nas samych. Barier wstydu czy niemocy.

Czy zawód aktora jest egoistyczny? Wykonuje się go dla siebie, czy dla innych?

Im jestem starsza, tym częściej uważam, że jedno i drugie. Okłamałabym Panią, gdybym powiedziała, że uprawiam ten zawód jedynie po to, aby innym dać przyjemność. Ja też lubię się wzruszać na scenie. Lubię korzystać ze swoich emocji i lubię się nimi bawić. To jest po prostu bardzo przyjemne. Powiedziałabym nieprawdę, twierdząc, że nie robię tego również dla siebie samej.

Czy nie ma Pani czasem wrażenia, że zajmuje się czymś, w mniemaniu niektórych, niepoważnym, bez pożytku? Zamiast na przykład leczyć ludzi, Pani wciąż bawi się, jak mała dziewczynka?


Ale to Pani powiedziała, choć oczywiście jest w tym trochę prawdy. Zawsze wiedziałam, że będę aktorką. Jestem absolutnie tego świadoma, że uprawiam zawód wyjątkowy. Niemal na co dzień wymykam się rzeczywistości, realnemu światu. Teatr jest niczym magiczny plac zabaw, w którym można zrobić „wszystko”. Można na jakiś czas zamknąć się w tej przestrzeni, żeby w niej pobyć, nasycić się nią i zamknąć szklane pudełko, aby znów wrócić do codzienności. Dobrze sobie z tym radzę dzięki rodzinie. Co do możliwych sposobów leczenia ludzi – zdania są podzielone.

Jest Pani matką trojga dzieci. Chciałaby Pani, żeby poszły w Pani ślady?


Zdecydowanie nie.

Mogłaby Pani pozbawić je tego wszystkiego, co sama tak bardzo sobie ceni?

Trzeba pamiętać, z czym wiąże się podjęcie takiej drogi. Jest tyle fantastycznych zawodów, które mogą uprawiać. Świat stoi otworem. Niech robią setki innych rzeczy... Do tej pory udawało nam się z mężem przynajmniej nie przenosić teatru do domu. Nie wiem, czy powinnam się do tego przyznać, ale moje dzieci nie widziały jeszcze żadnego spektaklu z moim udziałem. Staram się ich nie zarazić...

Swojego męża poznała Pani na scenie?


Męża poznałam przy okazji pracy w Towarzystwie Wierszalin, w Białymstoku. Spotkaliśmy się na scenie i mieliśmy wspólne marzenie o teatrze. Przechodziliśmy przez różne doświadczenia teatralne. Pracowaliśmy z Piotrkiem Cieplakiem we Współczesnym we Wrocławiu. Były trzy wersje jego przedstawienia Hotel pod Aniołem: wersja Europa, wersja Teatru Współczesnego, potem wersja niezależna w Fabryce Trzciny w Warszawie. Powstał film dokumentalny na podstawie tych doświadczeń. Wie Pani, to jest długa historia… musiałybyśmy się osobno spotkać. Myślę, że z mężem poruszamy się w sferze wspólnych marzeń o teatrze i te marzenia są na wyciągnięcie ręki.

Razem z mężem prowadziliście też teatr w Domu Pomocy Społecznej…


Zajmowałam się tym na początku, kiedy zamieszkałam w Kielcach. Nie wiem, czy o tym opowiadać. To było tak dawno… Ania Sleźnik wymyśliła sobie – zamarzyła!!!, żeby zrobić TEATR właśnie ze swoimi podopiecznymi. Ja się podjęłam tego zadania, zaryzykowałam. To była supersprawa, świetne doświadczenie, ale i trudna praca. Mój mąż ma wielką ideę. Musi się Pani z nim spotkać, on wszystko wyjaśni…

Brała Pani udział w wielu niezależnych przedsięwzięciach, teraz pracuje w instytucjonalnym teatrze repertuarowym.

Gatunki, których dane mi było doświadczyć i czas oddany teatrowi, procentują w pracy na scenie repertuarowej w klasycznym jej rozumieniu, takiej jaką jest kielecki teatr. Myślę, że zasada dotyczy wszystkich scen bez wyjątku. On sam (teatr kielecki) jest dla mnie również doświadczeniem i nie jest powiedziane, że w przyszłości nie będzie ono kluczowym w mojej drodze. Generalnie, każdy teatr ma swój czas. Aktor musi być ponadczasowy i rozumieć istotę „podjętej drogi”. Zaczęłam pracować w Wierszalinie tuż po studiach. Nastąpiła fuzja siły i doświadczeń wyniesionych ze szkoły teatralnej. Wtedy wydaje się, że do nas świat należy i potrafimy wszystko. To jest fantastyczne. Jest w tym młodość, niewinność... Potem doświadczamy bolesnych stron tego zawodu. Pierwsze sześć lat było czasem fantastycznym z racji różnych podróży, festiwali, nagród. Byliśmy właściwie takim teatrem zamkniętym – grupą, która spotykała się o jednej godzinie i praca trwała właściwie w nieskończoność… praktycznie bez przerwy...

Jeśli chodzi o niezależną działalność… myślę, że dla wielu są to potrzeby trzeciego rzędu. W takim Domu Pomocy są potrzebne pieniądze na wybudowanie stołówki, nowe ławki, nowy telewizor do świetlicy, a nie na teatr. Do tego musimy dojrzeć, ale wierzę, że teatr nie umrze i w Kielcach jest miejsce na nową – profesjonalną scenę, która skupi wokół siebie różne środowiska dotychczas defaworyzowane. To działanie powinno mieć charakter międzynarodowy w punkcie wyjścia i stanowić o micie założycielskim takiego ruchu.

Gdyby Pani miała taką możliwość, przeniosłaby się do Warszawy?

Ja przyjechałam z Warszawy do Kielc. Sprzedałam mieszkanie w Warszawie i po 15 latach wróciłam do swojej „małej ojczyzny”. Pracowałam w Rozmaitościach i Polonii. W życiu przeprowadzałam się już 17 razy i mam nadzieję, że to koniec (chociaż w tym zawodzie nie ma nic na stałe). Nie muszę już przeżywać tak silnych emocji, mogę czerpać przyjemność z „okruchów dobrego teatru” i radość z posiadania rodziny. 90 procent moich kolegów, gdyby mieli taką propozycję, pewnie by się nie zastanawiało. Są jeszcze młodzi i są „w ataku”, a o rodzinie nie ma mowy. Ja to rozumiem i w jakiś sposób cenię. Cicho sekunduję im w dążeniach do realizacji marzeń. Oni podejmują takie próby i chwała im za to. Nie wiedzą jeszcze, że „Warszawa” nie jest wyznacznikiem i kryterium dla uprawiania tego zawodu. Można być wolnym w Kielcach i niewolnikiem w Warszawie. Odwrotnie również. To zależy od tego, z kim się pracuje i jakie są cele. Na prowincji można robić teatr artystyczny bez żadnych kompleksów, ponieważ prowincja jako taka, nie jest pojęciem geograficznym.
Reasumując – przeprowadzki najprawdopodobniej nie będzie.

Rozmawiała: Paulina Drozdowska, zdjęcia: Rafał Nowak


Data publikacji: 19-08-2012 o godz. 10:07:10, Temat: Teatr

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,joanna_kasperek_teatr_pachnie,13419,html