Memorial to Miles. Reminiscencje

Za nami kolejna odsłona festiwalu jazzowego Memorial to Miles. Czas podsumować to wydarzenie zapiskami z notatnika redaktora Roleckiego.



23.IX.2012

Patricia Barber tradycyjnie grała boso, ale wydaje mi się, że to Lars Danielsson był prawdziwie wolnym duchem drugiego wieczoru "Memorial to Miles 2012". Wciśnięty w opinającą marynarkę własnego talentu kompozycyjnego, uwalniał się z niej dzięki talentowi wykonawcy. W pewnych momentach całość klasycyzowała się jego ulubionym Bachem, żeby za chwilę zdmuchnąć to wrażenie zaskakująco krwistym bluesem Johna Pariccelli ("Party on the planet"). Świetnie zabrzmiało też "Orange Market", pokryte odciskami palców nieobecnego wczoraj ormiańskiego pianisty Tigrana Hamasyana (współautora "Liberetto"). I ten zawsze w kontrze kontrabas, jak obrażona na słońce stal; nie nagrzewa się i nie ziębi, ale czuć jego dotyk jak żaden inny. Gdyby kontrabas Danielssona był pędzlem to grałby puentylizm, gdyby pędzel był kontrabasem Danielssona, to zostałby rozszarpany. Zawsze w punkt. Ze świetnym zespołem. Nawet chłód za drzwiami oddychał wczoraj introdukcją do "Suffering". (grol)

25.IX.2012

Doręczam spóźnione postscriptum do niedzielnego koncertu Gaby Kulki i projektu "The Saintbox" - multimedialnego multikulti wygranego pieśnią folkową, jazzową i religijną (niepotrzebne zakryć palcem wskazującym) oraz wyśpiewanego łaciną, niemieckim, francuskim i angielskim (brakujące przemilczeć).

Wieżą Babel dla tych słowników języków obcych mają być wizualizacje rozrysowane przez Macieja Szupicę, autora teledysków do piosenek m.in. Pink Freud i Kukiza. Siebie i pozostałą trójkę muzyków przystroił w, modną w sezonie życia wiecznego, biel - czasem martyrologiczną, czasem oczyszczającą, ale kroczącą zawsze pod ramię z brzmieniem utworu. Elektrokwartet sądoostateczny objawia słowo na czterech piedestałach; każdy muzyk jest otoczony kamerkami, które pozwalają pogadać z widzem jak przez Skype. I nie piszemy tu o klasycznym telebimie, ale, wplecionej w opowieści graficzne, monochromatycznej transmisji live z ruchów twarzy, kontrabasowego gryfu czy stanowiska perkusyjnego. Artystyczne pretensje kipią więc z gara i bulgoczą na długo przed rozpoczęciem sakramentu, jak mleko u Belzebuba, procent trzy przecinek zero.

W połowie koncert, w połowie happening. Zespół stoi za szybą, widz patrzy. Jakby nie był już wystarczająco zmaltretowany kieleckimi galeriami. Ładne, ale drogie. Kupować czy nie? I gdzie jest kibel? Kibla nie ma, jest sztuka wzrostu ponadprzeciętnego, sztuka samoobsługowa, auto-sztuka. Słyszymy koncert, a na ekranie za koncertem widzimy wypalające się na bieżąco DVD z koncertu - przedłużenie i interpretację Twoich wrażeń, Kulkę przez bibułkę. Oglądamy muzyka, muzykę muzyka i wyobrażenie o sobie muzyka. To źle czy dobrze? Gdzie patrzeć? Bić już brawo czy jeszcze nie? Nie mówią. Milczą przecież; hałasują a milczą. To ani widowisko noir ani kameralny jazz. Zatem co? "To już koniec" - pożegnalnie oświadczył lekko zdezorientowanej publiczności Olo Walicki, kontrabasista i współautor "The Saintbox".

Czymś, co uwalnia odrobinę pary z tego kociołka, jest muzyka utalentowanych ludzi - Walickiego i Kulki. Zaśpiewała przecież świetnie, zagrali też dobrze. "Saintbox" broni się i na płycie studyjnej i na festiwalowym koncercie. Eksperymenty brzmieniowe potrafią zaangażować nawet więcej zmysłów niż dopalacze na ekranie. I żeby nie było - uwielbiam Geralda Scarfe'a. (grol)




Data publikacji: 26-09-2012 o godz. 19:02:38, Temat: Muzyka

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,memorial_to_miles_reminiscencje,13456,html