J. z pieca nad Jangcy

„Po dwóch latach po raz drugi wylądowałam w Chinach, drugi raz dostałam stypendium na naukę języka i oto jestem. Starsza, a zarazem bardziej doświadczona i świadoma. Tym razem chłonę, ale stoję trochę obok. Czuję, ale już nie tak intensywnie. Z Wuhanem żyję trochę jak w zaaranżowanym małżeństwie, wcale go nie chciałam, wcale go nie kochałam - ale liczy się efekt, jestem w Chinach.”



Jest to fragment pierwszego wpisu „Zapisków z pieca nad Jangcy” - bloga kielczanki, którą los rzucił na bardzo Daleki Wschód, do Wuhanu - zaśmieconej, gorącej i mało urokliwej dziesięciomilionowej metropolii w Chinach centralnych.

Wpis pierwszy

11 października 2011 roku po raz pierwszy J. usiadła do komputera i przedstawiła się całemu światu jako Polka w wielkim chińskim mieście, które sama pieszczotliwie nazywa „Wuhanowem”. Swój pierwszy wpis podpisała literką „J”. I tak to się zaczęło. Liczba postów systematycznie rośnie, a wraz z nią liczba odwiedzających blog kielczanki. Każdy wpis to kolejna próba uchronienia od zapomnienia tego, co spotyka ją na co dzień w tak bardzo odległych geograficznie jak i kulturalnie Chinach.

- Pomysł pisania bloga przyszedł pewnego popołudnia w pierwszym miesiącu pobytu w Wuhan, gdy zamieszkiwałam jeszcze akademik i byłam z tych i innych powodów nieszczęśliwa, żeby nie powiedzieć zniesmaczona i żeby po raz kolejny nie wylewać swoich żalów mojej biednej współlokatorce, postanowiłam to po prostu napisać. Blog miał początkowo służyć głównie mojej rodzinie i znajomym, ale z czasem czytelników zaczęło przybywać i blog również zaczęłam traktować na poważnie – mówi J. Kolejni znajomi udostępniali wpisy bloga na Facebooku i tak niebawem rozprzestrzenił się poza grono przyjaciół.

Dla większości Polaków Chiny pozostają absolutnym orientem, który kojarzy się przede wszystkim ze znaczkiem MADE IN CHINA. Ale jak pokazują doświadczenia J., Chiny to nie tylko "fabryka świata". Znalazła się tam po raz drugi i po raz drugi zmaga się z chińską rzeczywistością, która dla Polaków jest całkiem abstrakcyjna. Studiuje, uczy się języka, pracuje, podróżuje. I to wszystko opisuje w blogu dołączając przy tym niezwykłe fotografie, dzięki którym poznajemy Chiny po części razem z nią.

- Blog to hobby, forma ekspresji, taki mój ocenzurowany dziennik ubrany w zdjęcia, który za kilka lat będzie wręcz niesamowitą pamiątką z tego roku. Brakuje mi systematyczności, nie raz i weny, ale mam poczucie obowiązku wstawienia kolejnego wpisu, bo ktoś tam w Polsce na niego czeka i to sprawia mi największą przyjemność - zwierza się autorka "Zapisków z pieca nad Jangcy".

Tap Madl po chińsku

Na blogu znajdziemy opisy wielu zabawnych sytuacji, podróży, ale także przygód, które nie zawsze muszą wiązać się z jedzeniem dziwnych stworzeń (choć o tym też poczytamy). Otóż stypendium w Wuhan pozwoliło J. nie tylko spędzić rok w zupełnie innym świecie, ale także spróbować swoich sił w modelingu. Jak to sama określiła, pojawiła się we właściwym miejscu o właściwym czasie, spotykając agenta zagranicznych modelek. Efektem są sesje zdjęciowe dla jednej z chińskich marek odzieżowych i bezcenne wspomnienia z wielu imprez „na salonach Wuhanu”. Sama tak opisuje w blogu swoją modelingową przygodę: „OCZYWIŚCIE, że czuję się wykorzystywana i traktowana jak przedmiot i rypią mnie na kasę jak tylko jest to możliwe, to i tak się opłaca, bo najfajniejszą pamiątką z tego chińskiego epizodu będą zdjęcia.”

Co robi Kielczanka w Chinach? Chyba przede wszystkim nie może się nadziwić. Zaskakuje ją ten wschodni kawałek Ziemi i wszystko w niej krzyczy, by to zdziwienie przekazać dalej. Dzięki jej blogowi, dziwimy się razem z nią. J. opisuje chińskie absurdy, zachowania, stereotypy oraz jakże zdumiewająca dla Europejczyka chińską mentalność.

- Jeśli chce się przetrwać w kraju o zupełnie innej kulturze, takim jak np. Chiny, to trzeba tą kulturę, zachowania, standardy w pełni przyjąć i zaakceptować, w każdym innym przypadku można skończyć w szpitalu psychiatrycznym. Mój stosunek do Chin i Chińczyków przypomina sinusoidę, raz kocham, a raz nienawidzę. Ale mam wrażenie, ze im dłużej tu mieszkam, to coraz mniej jestem w stanie o tym kraju powiedzieć – tłumaczy J.
Pisze też o jedzeniu, podróżowaniu i wszystkim tym, co zaprząta jej głowę. Jest lekko, z humorem, czasem sarkastycznie, jak we wpisie o kulturze chińskiej – o zwyczaju palenia w kinie, pozostawiania tamże po sobie góry śmieci i wychodzeniu przed końcem seansu. Stwierdza wówczas: „Podsumowując, Chińczycy są bardzo kulturalni. Bardzo podoba mi się ich pojmowanie «kultury osobistej», którą mam zamiar w najbliższej przyszłości w pełni zaadoptować”.

Na koniec jeszcze mały cytacik: „zawijam kiecę i wsiadam do pociągu i mam nadzieję, że tym razem nie będę musiała siedzieć obok Chinola obcinającego sobie (siedząc tuż obok mnie) pożółkłe paznokcie, które latały, mówię Wam, latały jak komary w letni wieczór nad rzeką. Z tym smaczkiem, kończę Drogie Dzieci. J.”

Po więcej wesołych opowiastek, ale też całkiem poważnych stwierdzeń prosto z Chin centralnych zapraszam na bloga: www.zpiecanadjangcy.blox.pl

Artykuł powstawał kilka miesięcy temu. Ostatni wpis na blogu zatytułowany jest "Home, sweet home", kiedy to J. żegnała się z "Wuhanowem". Jednak okazuje się, że jej chiński rozdział nie został wcale zamknięty. W listopadzie po raz trzeci wyruszyła na podbój Azji i tym razem wylądowała w Szanghaju. Miejmy nadzieję, że po namowach ze strony jej przyjaciół-fanów "Zapisków z pieca nad Jangcy" blog zostanie prędko reaktywowany.


Aneta Pawłowska


Data publikacji: 21-12-2012 o godz. 12:39:22, Temat: Turystyka i Podróże

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,j_z_pieca_nad_jangcy,13516,html