Sugar Man

Obraz ten to opowieść o poszukiwaniach kogoś, kto wybrał drogę do własnej wewnętrznej wolności. To zarazem ciekawie zbudowana dokumentalna interpretacja ścieżki życiowej charyzmatycznego muzyka porównywanego chętnie do Boba Dylana.



Ideały istnieją. Najlepiej, kiedy ideał nie wie, że nim został. A zostać nim może choćby mało popularny piosenkarz z lat siedemdziesiątych o latynoskiej urodzie.
Obraz ten to opowieść o poszukiwaniach kogoś, kto wybrał drogę do własnej wewnętrznej wolności. To zarazem ciekawie zbudowana dokumentalna interpretacja ścieżki życiowej charyzmatycznego muzyka porównywanego chętnie do Boba Dylana.
Ktoś zwraca uwagę na niezwykle popularny w RPA, a nieznany w USA album muzyczny Sugar Mana pt. „Cold Fact”. Ktoś inny postanawia zabawić się w detektywa, żeby zdobyć informacje o soliście. Właściwie kluczowymi postaciami filmu są dwaj dziennikarze, których celem jest odkrycie nieznanych faktów na temat piosenkarza.
Widz dowiaduje się najpierw o tajemniczym mężczyźnie z gitarą, by stopniowo w filmie wyłowić kolejne perełki wiadomości na temat biografii podmiotu zdarzeń. Rytmiczne brzmienie i wpadająca w ucho melodia intryguje i zachęca do poznawania okruchów z życia nieznanego piosenkarza.
Sensacyjne plotki i pogłoski o samobójczej śmierci na koncercie oraz poetyckie teksty  (pięknie przetłumaczone na język polski) budują napięcie widza. Cudownie się słucha tytułowej piosenki o srebrnych łodziach, których, według ich autora, "cenna zawartość",  miałaby jakoby uzależniać od kolorowych snów. Sam autor, jak pokazują dalsze wypowiedzi, w przyszłości pozostał jednak od nich wolny, wiodąc szczęśliwe i skromne życie.
Kolejność relacji ludzi na temat mężczyzny w ciemnych okularach nie jest przypadkowa. Widz od początku śledzi wysiłki dziennikarzy w celu poszukiwania do coraz to nowych źródeł i docierania do kolejnych świadków zdarzeń.
Zagadka zostaje wprawdzie  rozwiązana, lecz nie do końca. Reszta zaś, jakby rzekł Szekspir,  jest milczeniem.
Brak tu jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, dlaczego ktoś mający spore szanse na zdobycie sławy i pieniędzy, tak łatwo z nich rezygnuje, wybierając przez resztę życia ciężką pracę fizyczną.
Interesujący jest sposób przedstawiania zdarzeń oraz konstrukcja filmowa, przypominająca fabularne wątki. Bardzo żywe sekwencje filmowe ani przez chwilę nie pozwalają nam oderwać oczu od ekranu.
Dokument zachęca także do poszukiwania analogii. Można ich znaleźć sporo, ale żadna z nich nie będzie tą właściwą. Jednak legenda Sixto Rodriqueza jest bezprecedensowa. W czasach rasistowskiej nagonki prawdopodobnie żaden syn imigrantów nie miał możliwości zachłyśnięcia się sławą.
Podkręcona przez dziennikarzy muzycznych wyniesiona na piedestał story wydaje się czymś niemożliwym, którą trzeba między bajki włożyć. Widz ma prawo w nią nie wierzyć. „Amerykanie lubią słuchać pięknych historii”- wyznała jedna z córek Rodriqueza. Rzeczywistość mogła być inna.
Zbyt świeżo mamy jeszcze w pamięci biograficzny film Leszka Dawida ”Jesteś Bogiem”, w którym perypetie muzyków miały się trochę inaczej do rzeczywistości. Wątpimy więc czy i te dokumentalne odniesienia są rzetelne.
Obrazowi towarzyszy nostalgiczna muzyka. Pomiędzy faktami gdzieś jakby z oddali brzmią dźwięki muzyki skądinąd nie gitarowej, wywołując gdzieś z przeszłości cienie dawno zapomnianych zdarzeń.
Odkopana historia z lat siedemdziesiątych może stać się dobrym materiałem pod warunkiem, że jest wybornie skonstruowana. Ten film dobrze spełnia te wymogi. Dokument "Sugar Man" zdobył najważniejszą nagrodę (Najlepszy Film) na corocznej gali International Documentary Association - IDA Documentary Awards 2012. Obraz Malika Bendjelloula otrzymał również statuetkę za najlepszą muzykę. Tak więc muzyka tutaj broni się sama.
Nie wiem, jaki naprawdę jest Sixto Rodriquez, ale wiem, jaki jest film o nim. Gorąco polecam!

A.P.


Data publikacji: 27-05-2013 o godz. 14:37:27, Temat: Kino

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,sugar_man,13611,html