Mieć albo być

Był Paryż, Barcelona, Rzym. Wartałoby coś w Stanach nakręcić. To się nakręciła Blue Jasmine. Na nową produkcję Woody’ego Allena czekałam aż rok. Dużo skojarzeń, dużo podobieństw, dużo „allenowskich” cech. Ale w żadnym razie nie nudno. No może trochę przewidywalnie, choć TU akurat wcale to nie razi, bo idąc na TEN akurat film ma się pewne oczekiwania, które absolutnie zostają spełnione.



Jasmine, w którą genialnie wcieliła się Cate Blanchett, przeżywa bardzo ciężkie chwile – właśnie zawaliło się jej cukierkowe życie i musi zaczynać wszystko od początku. Problemy finansowe, emocjonalne, rodzinne. I ze wszystkiego stara się wyjść z klasą, wykorzystując swoje „lepsze geny”. Jasmine jest męcząca, dziwna, odrobinę niezrównoważona i ciągle lekko wstawiona. Miała wszystko, a nie ma nic. Spłukana i bez pomysłu na przyszłość wprowadza się do swojej niezbyt zamożnej siostry Ginger i nie chcąc rezygnować z luksusów, do których przywykła, zaczyna chwytać się brzytwy, choć może i ta brzytwa jest także elementem jej przemyślanej strategii. Wedle zasady „cel uświęca środki” nawet zatrudnia się jako zwyczajna sekretarka, snując plan ponownego wspinania się na społeczny szczyt.

Woody Allen postanowił trochę pomieszać widzowi przeszłość z teraźniejszością– co kilka scen właściwej akcji wplatana jest retrospekcja, która z jednej strony pomaga zrozumieć zachowanie tytułowej bohaterki, a z drugiej składa nam wszystkie elementy fabuły w całość. Poznajemy w ten sposób starą Jasmine – elegancką, mieszkającą w pięknym domu i szczęśliwą u boku przystojnego, bogatego męża oraz współczesną, która jest tylko cieniem tej poprzedniej. Widzimy dramat jednostki, totalnie uzależnionej od konsumpcjonizmu, próbującej wielu sztuczek nie tylko by przetrwać, ale także by znów posiadać.

Jak przystało na Woody’ego musi być zdrada, problemy psychiczne, dziwne układy partnerskie i żądza pieniądza. No i ukazanie przykrej natury ludzkiej, którą tak bardzo próbuje się ukrywać za wieloma maskami. Jasmine jest uosobieniem czystego egoizmu. Jej działania zawsze mają na celu szczerą troskę o własne cztery litery, nie potrafi być bezinteresowna, ani nawet udawać mniej egocentrycznej. Jest krzyżówką lekko obłąkanej Marii Eleny z „Vicky Cristina Barcelona” i cynicznej Noli z „Wszystko gra”. A do tego naturalnie specyficzny humor allenowski. Wyszedł z tego taki dramat komediowy, który śmieszy swoją dosadnością i realizmem. A ujmuje przede wszystkim grą aktorską, która znów jest tu prawdziwym majstersztykiem. I tu ukłon w stronę Cate Blanchett, perfekcyjnej w swojej roli od pierwszej minuty aż do napisów końcowych.

„Blue Jasmine” to Woody Allen, jakiego uwielbiam – szczery, poruszający, wciągający, ironiczny. Z wyrafinowanym żartem i nie przebierający w słowach. Odważnie pokazujący funkcjonujące obok siebie różne światy, które się przenikają, ścierają i prezentują różne systemy wartości. Żonglujący emocjami widzów przechodząc ze śmieszności w tragizm. Po średnim „Zakochani w Rzymie” to prawdziwy popis reżyserski i kawał porządnej sztuki filmowej.

Aneta Pawłowska


Data publikacji: 25-08-2013 o godz. 21:26:09, Temat: Kino

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,mieć_albo_być,13660,html