O, Mela, zyskałaś przyjaciela

Bywalcy kieleckiego Czerwonego Fortepianu mieli okazję wysłuchać w środę wykładu pod tytułem "dlaczego pop Meli Koteluk to dobry pop?". Muzyka, z którą smarkula strzeli sobie selfie, a brodaty drwal wypierze ją w ulubionej flaneli. Pytanie nie wymagało referendum i odpowiedziało na siebie samo - zwiewnym, ale konkretnym koncertem. Gdyby dało się go wypić, to smakowałby pewnie jak herbata z prądem.



Mela. Blond dziewczyna w koszuli, która nawet w sukience wydaje się być dziewczyną w koszuli. Urodę ma widoczną, ale niejasną, trudną do spamiętania - Google Grafika z pomocą nie przychodzi, bo na każdym kolejnym zdjęciu twarz eksponuje inny swój odcień. Na żywo, w kapryśnie oświetlonym klubie, jest to jeszcze trudniejsze do uchwycenia. Próby recenzenckie rozprasza szalona grzywka zmieniającą swoje położenie w nietakt kolejnych wersów. Wokalistkę zdecydowanie łatwiej rozpoznać po dźwiękach. Mela wygląda tak, jak brzmi.
Przestrzenny pop inspirowany, jak sama zdradziła w jednym z wywiadów, Cocteau Twins oraz Dead Can Dance, też nie potrzebuje katalogowania. Ja sam nie wybieram się za granicę i bardziej słyszę tam Maanam czy pomysły aranżacyjne w stylu Grzegorza Ciechowskiego. Gdyby Mela była wtedy, a nie teraz i nazywała się Justyna Steczkowska, to na pewno też zrobiłby jej “Dziewczynę szamana”. Ale Mela to Mela - kiedyś dośpiewująca u innych (np. u Gaby Kulki, której portret w Fortepianie wisi teraz obok portretu M.K.), dziś autorka dwóch świetnie przyjętych płyt. Pęcznienie cudzych nazwisk w opisie twórczości jest zbędnym labiryntem i niezawodną podpowiedzią, że świadomy artysta pochodzi z wielu wymiarów.

Mela Koteluk udowodniła to kameralną sztuką w wypełnionym po same brzegi Czerwonym Fortepianie. Partnerował jej Tomasz “Serek” Krawczyk, wioślarz zespołu. Aranżacje zredukowane do jednej gitary świadomie wytracają prędkość na rzecz spójnej, lirycznej opowieści o niezjednoczonych stanach ducha. To również muzyczny powrót do Avonlea - ponowna wizyta w tych wszystkich kuchniach, korytarzach, kanapach i busach, w których te utwory powstawały. Usłyszeliśmy zestawy z obu albumów, m.in. “Tragikomedię”, “To nic”, “Jak w obyczajowym filmie”, “Stale płynne”, “Działać bez działania”, “Stan dusz”, “Wielkie nieba”, “Melodię ulotną” oczywiście, “Migracje” i “Pobite gary”. Na dokładkę objazdowy cover “To tylko tango” Maanamu. Całość wiedziona ciemniejącym w odpowiednich momentach wokalem i sprawną akwarelą na czarnym Gibsonie.

Wyszło dobrze, bo jest w tym melopopie skracająca dystans szczerość i poszukiwanie jasności. Kiedy widzowie wpadali w zbytnie skupienie Koteluk pytała z uśmiechem:
- Czy u państwa wszystko w porządku?
Były także pozdrowienia dla obecnych na sali mamy i siostry Kornela Jasińskiego, na co dzień basisty kapeli.

I nawet, kiedy robiło się smutno, to w jakiś taki leczniczy sposób. Może lepiej pobić własne gary niż dryfować miastem w poszukiwaniu idealnej karty dań? Pogimnastykować się z własnym origami zamiast marnować papier na przepyszne domki z kart? Spróbujmy.Stylowa melancholia rani jakby mniej.

grolecki / FOTO:źródło: www.facebook.com/mela.koteluk


Data publikacji: 10-09-2015 o godz. 10:00:05, Temat: Muzyka

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,o_mela_zyskałaś_przyjaciela,13864,html