„Tu nie ma umiaru” – Kryszak w Kielcach

Uroda dynastii Piastów, luźna wstążka siwych włosów, popielcowy tembr głosu, dłonie splecione w pozie tragikomicznej i „ten” gest – palce obejmujące spuszczony na kwintę nos, który oddycha pytaniem „da się w tym kraju czy się nie da?”. Jerzy Kryszak wystąpił wczoraj w kieleckim Czerwonym Fortepianie.



65-letni kabareciarz wpadł do klubu jak huragan. Szczupły, stylowy, z mapą rodzinnego Kalisza na twarzy. Bez zaliczania garderoby i bez przygotowania. „Wskakuję na żywioł; jeśli nie dam rady dopłynąć, to spróbuję zawrócić” - mówi w wywiadach. Płynąć płynie rytmem zawodowca, kryszaulem. Tu coś chlapnie, tam wynurzy. Nie lubi opowiadać dowcipów, zna trzy na krzyż. One najczęściej nie mają autorów. Kryszak nim jest.

Tego wieczoru zaczął od rozkopów w Kielcach, by później skręcić w stronę terytorium uprawianego od czasów „Polskiego Zoo” – napływu imigrantów („w Polsce jest problem, ale nie ma uchodźców”), prezydenta Dudy, Obamy, Putina, Komorowskiego, Jarubasa i Korwina. Na dłużej zaparkował przy wspomnieniach teatralnych – ze Słowackiego w Krakowie (1974-78) i Ateneum w Warszawie (1978-1993). Grał z największymi – Elżbietą Starostecką, Gustawem Holoubkiem i Jerzym Kamasem. Smaczki? Okazuje się, że tuza polskiego aktorstwa Aleksandra Śląska była niemałą „śmieszką”, która bawiła Kryszaka do łez. Ten z kolei miał odwiedzać niedawno Dom Artystów Weteranów Scen Polskich i wpaść w drzwiach na jedną z jego lokatorek.

- O, poznaję pana! Po tych piórach! Już z nami?
- Nie w tym tygodniu. – odpowiada K.

Jednemu z gości nie spodobał się styl, w jakim artysta kreślił starość kolegów ze Skolimowa. Styl, żeby było jasne, zakotwiczony w dobrodusznym uśmiechu filmu „Jeszcze nie wieczór”, a nie „Sensie życia według Monty Pythona”. Kryszak mógł wtedy raz jeszcze udowodnić, że ma klubowe zacięcie. Zbył obrażalskiego słuchacza krótką polemiką, żeby później – punkt pierwszy encyklopedii komika - powracać do niego w złośliwych puentach. To reprezentant jasnej strony insult comedy. Odwalając klasyczny numer z zarekwirowaniem telefonu, nie próbuje rozpętać u widza bitwy ze wstydem, ale rozpiąć mu płaszcz; otworzyć na doświadczenie. Podobnie, gdy komentuje napływ drinków do sąsiadującego z mikrofonem stolika:


- Tu nie ma umiaru, w tych Kielcach! - krzyczy K.

Kryszak przyznaje się do bycia sentymentalnym; emanuje tęsknotą do roztropnego kabaretu („ratowanie się zezem i sztucznymi zębami to jarmark”) i teatru, który, jak wspomina, „kumulował w sobie społeczne dążenie”. Słychać to w utopijnej przeróbce Rynkowskiego; zamykającej cały występ „Szczęśliwej Polski już czas”. Wszystko to nienowe, odbyte i przydzielone staremu wydze próbującemu dogonić płynną rzeczywistość - sam, w jednym z wywiadów, przyznał, że drugiego „Zoo” już by nie zdubbingował, bo materiał byłby zbyt obszerny. Szczerze to jednak i bez pozy. A jeśli z pozą, to ujmującą.

Skrywający się za gębą parodysty Kryszak pozwala sobie na więcej. Wałęsą sobie wczoraj pogadał, a jakże, i podzielił się wrażeniami ze spotkania dwóch mitów – Mitta Romney’a i tego drugiego mitu, „elektryka, który się skomplikował”. Trzecim jest on sam. Miś z okienka przywoływany magicznym „przełącz na Kryszaka” i facet umiejący opowiadać o surowiźnie polskich przemian. Człowiek kultury, który zagra i Konwickiego i swojego chłopa w opolskim amfiteatrze.

A że ostrze zaczyna pokrywać się szlachetną patyną? Prawa klasyki. Debiutował 41 lat temu w „Termidorze” Stanisławy Przybyszewskiej. Nawet od roli doktora Kołka albo Kotka, Anioł wie, minęło ponad trzydzieści wiosen. Tamten Kryszak nie zestarzeje się nigdy. Ten z Czerwonego Fortepianu mieszka już poza YouTube, najchętniej we własnym ogrodzie („na pierwszy rzut oka widać, że Ogórek z gruntu nie jest”). Kurzy już tylko e-papierosy, ale nadal potrafi zrobić zadymę.

Grzegorz Rolecki
grolecki@wici.info
fot. Czerwony Fortepian




Data publikacji: 02-10-2015 o godz. 19:26:04, Temat: Kabaret

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,i8222tu_nie_ma_umiarui8221_i8211_kryszak_w_kielcach,13880,html