Jesteś tylko diabłem

„Black mass” z Johnnym Deppem – najnowsza ofiara gangstera Bulgera.



Johnny Depp próbuje wrócić do kina gangsterskiego formatu „Donnie Brasco". Rozgrywa je jednak w masce wampira-golibrody. Jego sinooki „Whitey” Bulger, awatar szefa bostońskiego gangu Winter Hill, z każdą kolejną sceną przepoczwarza się w humanoida. Mord produkuje w ilościach dyskontowych; wyrzuty ma, ale ciał do Zatoki Massachusetts. Jak to się więc stało, że przez 15 lat (1975-1990) funkcjonował jako informator FBI?

Najpierw odpowiedzi próbowała udzielić wydana w 2001 roku książka “Black Mass: The True Story of an Unholy Alliance Between the FBI and the Irish Mob” Dicka Lehra i Gerarda O’Neilla. Dziś temat wałkuje oparty na niej film Scotta Coopera, twórcy oscarowego “Szalonego serca” z Jeffem Bridgesem. I staje się najnowszą ofiarą legendy Bulgera.

Papier czyta, soczewka widzi. Tam, gdzie papier poszerza, soczewka musi zwęzić. Tam, gdzie soczewka milczy, papier musi splunąć. Jeśli przez soczewkę widać papier, to równie dobrze można przeczytać książkę. „Pakt z diabłem” kicha podobnym katarem. Jest za długi, nie może się skończyć i gubi puentę na rzecz suchego sprawozdania:

- Ten dostał 40 lat, tamten wyszedł na wolność, siamtego wylali z pracy.

Konstrukcja jest zbyt sztampowa. Kolejne lata brudnej roboty Bulgera, filmowego dziania się, ułożono w kolejności chronologicznej, żeby przedzielić je później fragmentami przesłuchań jego eks-karków. To oni zanurzają widza w kolejnych okolicznościach. „W latach 80-tych Bulger stał się naprawdę potężny” albo „Bulger zaangażował się w działalność IRA”. Ogląda się to jak dziennikarski research rozpisany na dialogi. Już pierwsze sceny – chociażby powrót Connelly’ego do żony pilnującej zlewu – rażą potrzebą historycznego rozrysu. Clou wieczoru tkwi bowiem gdzie indziej, chociażby w pytaniu „dlaczego?”. Co takiego miał w sobie Bulger, że był w stanie manipulować połową Federalnego Biura Śledczego? Że zabijał, kradł i groził w samo południe, na oczach Gary’ego Coopera? Tego na ekranie nie ma. Jest pełzający po ulicach Bostonu psychopata; postać uszyta antycharyzmą Deppa, nie celnym scenariuszem. Żaden z niego w tym filmie szef gangu, raczej siła natury, upiorna odsłona „Mózgu” z „Drobnych cwaniaczków” Allena. Widz musi uwierzyć na słowo opowieściom o rozgrywanej poza kadrem partii szachowej, której zwycięzcą ma być Bulger.

„Ojciec chrzestny”, „Chłopcy z ferajny”, nawet „Blow”. Kino gangsterskie tworzy aktorskie tło. Tu wszyscy, oprócz Deppa, są poszerzonymi na gębie mamrotaczami. Nawet Benedict Cumberbatch średnio sprawdza się w roli senatora Billy’ego Bulgera, młodszego brata Jamesa. Miałkość bohatera drugoplanowego w tym filmie, celowa lub nie, każe przypuszczać, że pozycję Whitey’ego budowali ludzie chciwi i głupi. No bo kim był sam Irlandczyk? „Bandziorem” – odpowiada w finale były podwładny. Takich zwykłych bandziorów mamy wszędzie; i na kieleckim Czarnowie i na Nowej Hucie w Krakowie. Wampirza maska Deppa ilustruje przecież figurę nieśmiertelną; wieczną pokusę w drodze na szczyt. Prawdziwym diabłem jest nie tyle Bulger – on jest „tylko” diabłem, jak w kryminale Joe Alexa - ile chęć użycia go w szczytnym celu.

Główny bohater został poprowadzony nie po dzisiejszemu. W tak jednoznaczny sposób już się przecież nie kleci. Frank Underwood, Walter White i Joker Heatha Ledgera też są bandziorami, ale uposażonymi w fatalną umiejętność wciągnięcia widza w swoją grę. Bulger od początku do końca jest odrażający – i w czułopodobnej scenie rozmowy z synem i wtedy, kiedy dusi przybraną córkę swojego pracownika. Czy zatem warto robić o nim film? Coś lepszego od „Paktu z diabłem” na pewno by się przydało.

Grzegorz Rolecki
grolecki@wici.info




Data publikacji: 20-10-2015 o godz. 20:58:09, Temat: Kino

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,jesteś_tylko_diabłem,13891,html