Ostatni śmieje się Wajda

„Harper” (reż. Grzegorz Wiśniewski) to chyba najlepsza rzecz, jaką wystawił Teatr Żeromskiego pod dyrekcją Michała Kotańskiego. Nie trzeba doszukiwać się w niej jakości. Ona tam jest, na wierzchu, spieniona w natężeniu prawie wajdowskim, które jeszcze kilka lat temu było obciachem dopijanym pod stołem. Dziś znów jej łakniemy.



Ścierpnięte ręce

Widzowie potrzebują prostych historii o złożonych problemach; zespolenia z bohaterem, a nie z pajęczyną pomysłów inscenizacyjnych. Żaden człowiek nie okazuje się być prosty, kiedy zaczynamy z nim rozmawiać. To my go upraszczamy, poszukując czasu antenowego dla ego niańczonego przez portale społecznościowe. Tymczasem wypracowaną w pocie czoła metodologię rozbić potrafi wystający ze śmietnika nagłówek. Puenta, metafora i anegdota nie są dziś lekarstwem, ale narkotykiem. Po zażyciu jednej działki natychmiast aplikujemy kolejną. Nie zaspokajamy głodu, szukamy smaku. Wiedza smaczna nie jest. Smakowite są opinie, najlepiej skrajne. Pojmujemy coraz mniej, więc uciekamy w uczucia – samousprawiedliwiający się stan, gdzie można więcej. Jeśli uważamy, że jedna osoba sprzedaje głupoty, to każemy jej spadać. Jeśli druga z ich powodu płacze, to próbujemy ją pocieszyć. Dlaczego? Bo emocje obezwładniają i wyrównują szanse; są uściskiem dwóch ścierpniętych rąk.

Nieprzysiadalni

Harper Regan (Magda Grąziowska) nie potrafi poradzić sobie z występkiem męża (Artur Słaboń), humorami córki (Anna Antoniewicz), charakterem matki (Joanna Kasperek), korpo-racją szefa (Wojciech Niemczyk) i umieraniem ojca. Ucieka w uliczną odyseję – picie, bójki, seks z obcymi, których twarze układają się w kojące domino. Pielęgniarka taty przypomina matkę, chłopak z dworca łagodzi wizerunek pryncypała. Nowe zostaje oswojone przez pryzmat starego. Dziury starego wypełnia świeże. Percepcja traci wzrok, bo rzeczywistość łamie nogę. Deska teatru staje się platformą dla powstającego na żywo wspomnienia; projekcją obaw i potrzeb Harper. Jej samotność jest w stanie „nieprzysiadalnym”. Nie da się nią podzielić. Można z niej najwyżej zrezygnować. Ale nie chce. Człowiek woli sernik domowej roboty; własne dwie lewe ręce. Bohaterka pożycza od poznanego ćpuna-żurnalisty niebieską kurtkę, którą wywraca na kolor czerwony. To kapitulacja i manifest siły w jednym – nie umiem być z wami, bo wiem, kim jestem.

Adam i Ewka

Simon Stephens, autor oryginału, tłumaczył w wywiadzie, że „Harper Regan” opowiada o życiu w świecie nieobecnego Boga. Pachnie banałem wietrzonym przez dowolnie wybranego, „zafascynowanego człowiekiem” reżysera. Ale coś w tym jest. Wiśniewski, swoim zwyczajem, każe widzowi podglądać i unika kulminacyjności. Strachliwa natura ludzka też przecież od niej stroni. Nie chce zapeszać. Dopiero mijający czas podpowiada, że przypadkowa rozmowa na peronie mogła być mecenasem kolejnych wydarzeń. Teraźniejszość konstytuuje przeszłość, barwi ją aktualnym stanem ducha. Ważną sceną o sile konstatacji jest kąpiel Harper i Jamesa (Krzysztof Grabowski). W jej trakcie nagość nie komponuje erotyki, tylko piętrzy zażenowanie. Seks to sklep samoobsługowy bez koszyków – weź w łapę i się wynoś. Wanna z kolei nie jest rekwizytem służącym przyjemności. Jest ciasną puszką usiłującą pomieścić dwa bezpańskie stworzenia. Adam i Ewka wygnali Boga z raju.

Dzieje grzechu

31-letnia Magda Grąziowska gra postać bez metryki. Pewnego dnia zwolniła się z WF-u i już nie wróciła. Córka Sarah może być jej siostrą. Po nic nadziewanie dziewczyny na slalomujący po scenie hoverboard. Duet funkcjonuje na bliźniaczej dojrzałości. Odbity na policzku Sary „liść” to nie pieczęć hierarchy, ale cios wymierzony we własne podbrzusze – „cholera, nie radzę sobie z córką”. Dopiero w sekwencji szpitalnej Harper wykuwa autorskie prawo do smutku.

- Czy ktoś przy nim był? – deklamuje salowej, której krew płynie jak kroplówka. – Czy ktoś był przy moim ojcu, kiedy umierał?

„Beznamiętne monstrum” – pomyśli widz. To jednak krzywa poznawcza samej bohaterki. Nikt nie wydaje się nam wystarczająco czuły, gdy cierpimy. Kamyk w bucie pielęgniarki to proza obcojęzyczna. Twarz Harper deformuje się wtedy w pantomimie rozpaczy ukazując sedno tego dramatu – absencję patrona. Figura ojca wypełnia swoją nieobecnością sztukę Stephensa w stylu „Rebeki” Alfreda Hitchcocka. Druga pani de Winter nie potrafi zastąpić pierwszej. Miłość Harper do ojca kradnie relację z matką, zniekształca związek z mężem i sabotuje relacje z Sarą – córeczką tatusia numer dwa.

Bezradność Harper wyraża się w przebłyskach jej infantylności i – chyba zbyt częstym – pilnowaniu urody przez Grąziowską. Image pani Magdy przed dzwonkiem na spektakl jest ładniusi, dziewczęcy i niezblazowany. Odpiera ataki reżyserów skuszonych wizją rozpadu – jeden będzie topił ją w wannie, drugi tarzał po podłodze, trzeci upijał do nieprzytomności. Wszystko po to, żeby widz w drodze do szatni mógł zdiagnozować złamanie z przemieszczeniem. Patrzcie, co życie zrobiło z tym zapiętym pod szyję stworzeniem; może utonąć na śmietniku, jak Maciek w "Popiele i diamencie"! Aktorce, na złość sadystom, i tak przecieka przez palce uśmiech będący blogerem scenicznych wydarzeń. Wietrzy zaduch, lecz dystansuje blokadą piątego biegu, np. w scenie rozmowy z matką albo finałowym dialogu z córką. Zbyt łatwo to wszystko powiedziane i wysłuchane. Nikt przecież powiedzieć ani wysłuchać tego nie chce. Ale robi to - mówi i słucha! Tu tkwi zapałka.

Zmierzch długiego dnia

„Harper” jest na szczęście propozycją tak wysokiej klasy, że elementy udane windują te, nad którymi kumkać można z powątpiewaniem. Finał dramatu schodzi z ringu, kapituluje na rzecz fantazji. Cofa się w przód śladem "Zmierzchu długiego dnia" Eugene'a O'Neilla, o którym Stephens myślał pisząc "Harper Regan".

- Na litość boską, Mary! Zapomnij o przeszłości! - krzyczy James Tyrone.
- Dlaczego? Jak mogę? Przeszłość to teraźniejszość, nieprawdaż? To też przyszłość. Wszyscy próbujemy się z tego wykpić, ale życie nam nie pozwala.

Mirek Kaczmarek jest narratorem o czystym głosie. Tłumaczy frazeologię „życiowego zakrętu” na język scenografii - z pociągiem, który nie nadjeżdża i ojcem, który milczy. Widzimy dwie dworcowe platformy oddzielone drabiną torów – jakieś „tam” i jakieś „tutaj”. Ta zbyt skomplikowana dla człowieka prostota przypomina, że niedobre jeździ z nami w jednym przedziale. Patrzymy w podłogę, gdy stoi zbyt blisko. Po wysiadce ulga. Pojechało dalej, z babciami i studentem. Nazajurz nasze mętne spojrzenia znów zderzą się w noworocznym toaście. A gdy kieliszek wreszcie pęknie, uśniemy na sianie, razem z Reganami.

"Harper" czyta przewodnik i nie boi się zgubić. Instaluje się w widzu jak gruba powieść, chociaż i nie zmyka przed trzewikiem poezji. Wniosek? Ostatni śmieje się Andrzej Wajda.

Grzegorz Rolecki
grolecki@wici.info
fot. Krzysztof Bieliński




Data publikacji: 17-10-2016 o godz. 14:26:57, Temat: Teatr

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,ostatni_śmieje_się_wajda,13937,html