Ostatnie kuszenie

Jakkolwiek nie starałoby się być przerażającym, "Ostatnie kuszenie" i tak przywołuje w mojej głowie teledysk "Poison" Alice Coopera czyli coś, co mnie z reguły śmieszy.



Mało kto wie, że pierwszym odkrywcą Alice Coopera był Frank Zappa. Jednak to, co miało być kolejnym dowcipem mistrza muzycznej groteski, okazało się być największym sukcesem komercyjnym jego wytwórni. Zaś sam Alice Cooper, ze swoim teatrem makabry i wymalowaną twarzą, stał się ikoną popkultury, która... doczekała się nawet swojego komiksu dla Marvela (z tego co znalazłem w sieci, ukazał się chyba tylko jeden numer).

W każdym razie - koncepcja komiksu, który w USA był jakby swoistym dodatkiem do koncepcji płyty Coopera "The Last Temptation", kompletnie likwiduje jakiekolwiek poczucie grozy. Teatrzyk makabry Coopera był z założenia campowy i kabaretowy, tak jak w " The Rocky Horror Picture Show". Nie można było tego prekursora metalowej estetyki brać w stu procentach na serio. Zrobili to dopiero norwescy blackmetalowcy: dzięki rzygliwej produkcji, morderstwom i podpaleniom trudno posądzić ich o jakiekolwiek mruganie okiem i dystans do konwencji. I tak jak, dajmy na to, płyty Immortal, komiks "Ostatnie kuszenie" to próba przekucia metalowej estetyki na coś w stu procentach poważnego - w tym przypadku postmodernistyczną mieszankę miejskich legend i wiktoriańskiego horroru. Problem w tym, że efekt końcowy pozostawia podobne wrażenie, co lektura książeczki z tekstami do "Abigail" Kinga Diamonda. Oczywiście, kilkukrotnie lepszej literacko - ale mam nadzieję, że wiecie, co mam na myśli.

Małe miasteczko - jedna z najpopularniejszych scenerii filmów i książek grozy - to miejsce zdarzeń "Ostatniego kuszenia". W tym to miejscu jeden z dorastających chłopaków trafia do nieistniejącego teatru grozy, prowadzonego przez MC (Mistrza Ceremonii), o aparycji łudząco podobnej do Alice Coopera ze swoich najlepszych lat, kiedy wyskakiwał na scenie z trumny i śpiewał "School`s out". Ów demoniczny demiurg próbuje zatrzymać chłopca w teatrze na całą wieczność; Dawid nawet gdy opuści teatr, jest napastowany przez Mistrza Coopera wcielającego się w różne postacie z jego życia. Manifestują się one tym, że jego mama, koleżanka z klasy, wychowawczyni czy szkolny cieć nagle dostają blackmetalowego make-upu na twarzy. Zaiste straszne. Nie chcę tutaj spoilerować fabuły, ale jak w każdym rasowym, nie-strasznym horrorze, zakończenie pozostawia opcję następnych sequeli. W końcu MC Cooper jest wieczny.

Wydaje się, że Gaiman nie był najlepszą osobą do wykonania tego zadania. Komiks mógł być dużo bardziej szyderczy i campowy - wtedy doskonale korespondowałby z postacią Coopera, faceta, który jest przecież równie przerażający, co okładki Iron Maiden. Gaiman daje do zrozumienia, że kluczowym dla napisania tego komiksu był moment, w którym zrozumiał, że Alice Cooper - realna osoba i Alice Cooper - wizualna ikona to dwa zupełnie różne byty. Niestety, albo "Ostatnie kuszenie" jest po prostu zleceniem, albo Gaiman zbytnio uległ perswazjom Coopera i trochę źle usadowił go w kulturze popularnej.

Żeby nie było - to bardzo sprawny literacko, przyjemnie narysowany przez Michaela Zulli komiks. Oczywiście, Gaimanowi zdarzały się rzeczy dziesięciokrotnie lepsze, ale i dużo gorsze - vide nieudany "1602". Co z tego jednak, kiedy za tą misterną kreską, przywodzącą na myśl ilustracje do rozsypujących się w rękach, znalezionych w antykwariacie książek z "opowieści grozy", wyszukanym literacko językiem, kilkoma nawiązaniami do klasyki literatury grozy kryje się facet, który baraszkował na scenie w otoczeniu plastikowych pająków i szkieletów albo śpiewał kawałki w stylu "Hey Stupid"?

MC Cooper
Ostatnie kuszenie
Scenariusz : Neil Gaiman, rysunki : Michael Zulli

Jakub Żulczyk / o2.pl


Data publikacji: 11-06-2006 o godz. 08:00:00, Temat: Komiks

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,ostatnie_kuszenie,7573,html