Andrzej Metzger: Moje miejsce na Ziemi

Z Andrzejem Metzgerem - jednym z najbardziej utytułowanych antykwariuszy w kraju, o radości, spełnieniu i Egipcie, rozmawiała Justyna Giemza.



Przy małym stoliku popijając kawę i uśmiechając się co chwilę, rozmawiam z Andrzejem Metzgerem, właścicielem kieleckiego antykwariatu. Wokół nas książki pełne wspomnień, pełne wzruszeń, pełne informacji, niesamowite historie czekają cierpliwie, by kogoś zauroczyć, rozbawić, uspokoić. O, chyba widzę jak prof. Miodek tłumaczy komuś polszczyznę, a tam zamyślony Żeromski spogląda na ulicę. Czy to kawa? Czy czar tego miejsca? Sama nie wiem, ale żal stąd wychodzić.

Zacznijmy od gratulacji. W ostatnim czasie otrzymał Pan aż 2 wyróżnienia: Nagrodę Miasta Kielce oraz Srebrny Krzyż Zasługi od prezydenta Lecha Kaczyńskiego, obie za ogromne zasługi na rzecz książki i czytelnictwa.

- Dziękuję. Dla mnie o wiele bardziej milsza i istotniejsza jest Nagroda Miasta Kielce.

Za co Pan dostał Srebrny Krzyż Zasługi od samego prezydenta?

- Widocznie doszedł do wniosku, że dużo robię w Polsce. Jestem Przewodniczącym Sekcji Antykwarycznej Stowarzyszenia Księgarzy Polskich. Organizowałem konferencję naukową antykwariuszy w Radziejowicach, zresztą bardzo udaną. Robię także aukcje antykwaryczne o zasięgu ogólnopolskim, a nawet europejskim. W moim antykwariacie odbywają się słynne już na całą Polskę "Głośne Czytania Nocą", które przejął także Tarnów. Na nasze "Głośne czytania" przyjeżdżają ludzie z Radomia, Warszawy, Krakowa a nawet z Poznania. Na przedostatnim czytaniu pojawił się Wojciech Siesicki - syn znanej pisarki Krystyny Siesickiej. Był zauroczony atmosferą, stwierdził, że takie czytanie nie ma sobie równych nigdzie w Polsce. Taką samą opinię wyraził prof. szwejkologii - Leszek Mazan, który zaszczycił nas swą obecnością podczas wieczoru czytania fragmentów "Wojaka Szwejka". Później profesor chodził po Krakowie i mówił, jakie to w Kielcach są niesamowite wydarzenia. Kiedy opowiadał kiedyś o czytaniu moim znajomym, okazało się, że urosłem w jego opowieści do rangi bohatera niemalże narodowego. Mało to, dostałem bardzo ważną dla mnie Złotą Odznakę Honorową od Stowarzyszenia Księgarzy Polskich.

A ile Pan ma tych nagród już na koncie? Liczy je Pan?

- Do tej pory nagród nie dostawałem. Kiedyś w czasach komunizmu proponowano mi odznaczenie, chyba złotą odznakę księgarską. Wtedy powiedziałem im, że ja metalu nie zbieram, bo zajmuję się zbieraniem książek. Nie miałem ochoty na otrzymywanie odznaczeń od komunistów, zresztą była tylko jedna próba wręczenia mi jakiejś nagrody w tym czasie.
Dopiero 6 lat temu dostałem pierwsze odznaczenie od Prezydenta Kwaśniewskiego, ale wręczył mi je ówczesny wojewoda Wojciech Lubawski. A wiadomo, że jak się już jedno dostanie, to później leci. Nie policzyłem dotąd ilości odznaczeń. Chociaż na pewno jest przyjemnie otrzymywać nagrody.

30 lat minęło Panu jak jeden dzień?

- Moja droga, chcesz mnie odmłodzić. W sumie to już 35 lat miłej pracy, bo 5 lat w księgarstwie i 30 jako antykwariusz. Jak się lubi to, co się robi, z przyjemnością chodzi się do pracy. Chyba jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, bo tyle lat robię to, bez czego nie wyobrażam swojego życia. Poza tym mam kontakt ze szkolnictwem, który dodaje mi energii. Pozwalają sobie mną "łatać", różne dziury w programie studiów, co też lubię, bo to kontakt z młodzieżą i dobrze się w tym czuję. Praca w antykwariacie daje mi dużo radości, i wcale nie chodzi o pieniądze. Gdy jestem u klienta, który ma ciekawy zbiór, to zapominam o całym bożym świecie. Nawet kiedy mi się nie chce iść do pracy, jestem zmęczony, czy jest brzydka pogoda - trzeba nadmienić, że ja nie cierpię zimna i deszczu - kiedy wchodzę do Antykwariatu, już jest święto. Już jest pięknie i jestem szczęśliwy. Niech wszyscy mi zazdroszczą satysfakcji z pracy.

Jak się zaczęła u Pana historia z książką?

- To już historia, którą właściwie wszyscy znają. Kiedy chodziłem do Technikum Górniczego, doszedłem do wniosku, że ze mnie ani elektryka ani górnika nie będzie. W klasie przedmaturalnej zacząłem chodzić na wagary... do antykwariatu w Zabrzu. Pan Julian - właściciel antykwariatu, mówił mi "Andrzejku, to jutro te 2 regały uporządkujesz". Codziennie przychodziłem i porządkowałem kolejne regały: książki wszędzie były poukładane według alfabetu. To mi sprawiało ogromną przyjemność.

To chyba miłość do książek?

- Wyssałem ją z mlekiem matki. Moją babką cioteczną, czy ciotką babeczną, jest Maria Rodziewiczówna. Dziadek przed wojną miał bardzo "skromny" 6-tysięczny księgozbiór. Moja mamusia od dziecka sadzała mnie zimą koło pieca i czytała mnie i moim braciom książki. Do dnia dzisiejszego pamiętam, jak przeczytała po raz pierwszy "Kaczkę dziwaczkę", którą zresztą ja sam wypożyczyłem z biblioteki. Bardzo często bywałem w bibliotece, bo mamusia dużo czytała albo wyszukiwała książki, które powinienem przeczytać. Dużo rozmawiałem o książkach, głównie z mamusią i babcią. Były to rozmowy dość dziwne, bo nawet kiedy chciało się porozmawiać o czymś innym, temat książek ciągle się pojawiał i to w najróżniejszym kontekście.

W Polsce wciąż słyszy się, że czytelnictwo spada, ludzie nie kupują książek. A Pan z taką radością opowiada o pracy w antykwariacie. Czy rzeczywiście jest tak źle z czytaniem?

- Jest koszmarnie. Ostatnio miałem przyjemność egzaminować panienki z I roku zaocznego bibliotekoznawstwa. Jedną z nich zapytałem, z jakich książek przygotowała się do egzaminu. Otrzymałem odpowiedź "z Internetu" i pewnie dlatego nie znała odpowiedzi na moje pytania. Przecież bibliotekarz, który ma potencjalnie pracować w bibliotece albo nawet zostanie dziennikarką, jak to mi w/w Pani zapowiedziała, o książce coś powinien wiedzieć, i powinien umieć posługiwać się książką. Nie jest powiedziane, że każdy - tak też i ja - musi przeczytać wszystkie książki, jakie ma w swojej bibliotece podręcznej, ale musi umieć z nich korzystać w miarę potrzeby. Muszę wiedzieć w razie potrzeby, do której książki mam zajrzeć. Ktoś, kto kończy bibliotekoznawstwo i twierdzi, że korzysta tylko z Internetu, nie będzie ani księgarzem, ani bibliotekarzem, ani dziennikarzem, przynajmniej takim z prawdziwego zdarzenia.

Słyszałam, że jest Pan bardzo wymagającym pedagogiem.

- Owszem, jestem wymagający, ale dwój do indeksu nie stawiam. Mam nawet zaprzyjaźnionych byłych studentów. Jedna z nich - studentka z Ostrowca, była u mnie na egzaminie 6 razy i za każdym razem mówiła: "Z ogromną przyjemnością przyjdę do Pana na egzamin jeszcze raz". Nie krzywdowała sobie tego, że musiała przychodzić tyle razy, bo po prostu nie umiała, a ja jej nie stawiałem oceny, dopóki się nie nauczyła.

Kielecki antykwariat jest w opinii wielu poważnym centrum kultury.

- Wiem, dla mnie też to jest w pewnym sensie zaskakujące stwierdzenie. Aczkolwiek zawsze twierdziłem, że księgarnia nie jest miejscem handlu, ale kultury. Tak powinno być. Tym bardziej antykwariat. Kiedy w wykazie zobaczyłem, że mój antykwariat wymieniany jest jako ośrodek kultury, bardzo mnie to połechtało, bo ktoś docenił moją działalność. Tu odbywają się nie tylko "Głośne czytania nocą", ale też spotkania autorskie, organizowane są wernisaże młodych artystów. Antykwariat nie zajmuje się jedynie handlem, lecz także opracowywaniem książek, współpracą z bibliotekami, a także okazjonalnie, lecz systematycznie współorganizuje imprezy niekoniecznie związane z samą książką. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie warunki - nasz ładny i obszerny lokal. Zgrzeszy ten, który powie, że to nie jest najładniejszy antykwariat w Europie. Moi przyjaciele, np. z Niemiec czy Włoch złożyli mi kilkakrotnie wizytę. Sądzili, że przesadzam chwaląc swój antykwariat, szykowali się na opowieści o tych, które znają ze swoich krajów. Gdy tu weszli, nie mogli przestać się zachwycać. Pewnego razu przyjechała też delegacja z Niemiec, która chciała nawiązać współpracę z polskimi antykwariatami. Gdy przyjechali byli bardzo "napompowani", butni, ale gdy zobaczyli ten antykwariat powietrze zaczęło z nich uchodzić i kiedy wychodzili - byli już naprawdę malutcy. Uważali, że przyjadą tu i powiedzą "Zobacz, Metzger - my tu Ci rękę podajemy, bo taki biedny jesteś". A tu się okazało, że są w o wiele gorszej sytuacji, bo ich lokale to klitki. Oczywiście, ten lokal mamy dzięki zapobiegliwości Prezydenta Miasta, który doszedł do wniosku, że warto byłoby, gdyby kulturalne placówki powstawały w centrum. Więcej galerii, księgarń z prawdziwego zdarzenia, kafejek, restauracji. Zresztą obok antykwariatu powstaje najprawdopodobniej restauracja w stylu lat 20-tych. Do tego cała kamienica będzie odnowiona i podrobiona pod styl z okresu przedwojennego. Kiedy to wszystko dojdzie do skutku, każę sobie zrobić widokówkę z rzutem na Antykwariat.

Znany jest Pan z akcji wspomagających młodych ludzi, np. organizuje wspomnianą "Galerię młodych". A przecież są galerie, biura wystaw, czemu więc pokazują swoje prace w antykwariacie?

- Młodego artystę, który nie ma jeszcze dyplomu w kieszeni, nie jest znany, najczęściej się ignoruje. Bardzo często starsi, doświadczeni, tłamszą tych młodych, którzy coś wiedzą i potrafią. Mnie się to nie podoba, bo czasami okazuje się, że młodzież wie na pewne tematy dużo więcej niż my - "dorośli", więc dlaczego nie mielibyśmy się dzielić tymi informacjami? Bardzo chętnie widzę u siebie artystów, którzy się jeszcze nie prezentowali. Wyjątkiem jest Agnieszka Łuczyńska, która co prawda wystawiała się w Anglii, Hiszpanii czy Egipcie, ale w Polsce pierwszą wystawę miała w kieleckim antykwariacie. Zresztą zaraz po tym wydarzeniu została przyjęta do Związku Artystów Polskich, mimo, że nie ma wykształcenia artystycznego. Chcę promować ludzi, którzy chcą i mogą coś temu miastu dać. Rozmawiałem ze studentami, którzy mieli robić tu Akademię Humoru. Ale oni po pierwszym nie do końca udanym spotkaniu ogonki schowali. Zarzucali mi, że nie daję studentom pola do działania. A sami po jednej porażce rezygnują. Ja wiem, że jak coś się nie uda, to robię to następny raz i następny, ucząc całe towarzystwo dookoła, że to jest dobre i warto to czynić. Czasami studenci robią sobie w antykwariacie nasiadówki. Kiedyś obsiedli wszystkie stoliki, aż musieliśmy dostawiać krzesła i sobie debatowali, czytali. Mnie to nie przeszkadza, bo antykwariat to miejsce spotkań i chcę, aby takim pozostał.

Czy wzorował się Pan na jakimś miejscu, tworząc ten Antykwariat? Np. w Warszawie jest księgarnia "Czuły Barbarzyńca", znana z tego, że można sobie tam siąść z książką i napić się kawy czy herbaty.

- Nie, choć o możliwości serwowania kawy i herbaty także myślałem, ale do tego potrzebna jest jeszcze większa powierzchnia i zgoda Sanepidu. Bo jeśli miałbym pobierać np. złotówkę za kawę, to musiałbym zbudować toaletę męską, żeńską i nijaką! To ja mam pół antykwariatu na ubikacje przerobić? Dlatego się wycofałem z tego pomysłu. Oczywiście, gdy przyjdzie ktoś znajomy i to kawę czy herbatę dostanie, my ją zrobimy, ale nie pobierzemy za to opłaty - przynajmniej oficjalnie (śmiech) Wydaje mi się, że księgarnia i antykwariat powinny być miejscami, gdzie ludzie mogą się spotkać, jeśli nie chcą iść do jakiejś knajpy. Bo dziś przyjdą porozmawiać, ale jutro, pojutrze, za 2 tygodnie, może wrócą i kupią książkę.
Organizujemy np. lekcje księgarskie dla dzieci czy młodzieży. Mówimy, co to antykwariat, do czego służy, jaka jest historia książki. Mamy takich lekcji sporo w ciągu roku, chociaż teraz nauczyciele boją się gdziekolwiek jeździć z dziećmi, bo spoczywa na nich za duża odpowiedzialność. Te lekcje cieszą się powiedzeniem i przyjeżdżają grupy z Kielc i okolic, np. z Dębskiej Woli. Zresztą też jeżdżę do różnych szkół z pogadankami, bo kiedy oni nie mogą przyjechać, to ja muszę. Pomagałem organizować wystawę ekslibrisów w Nowej Słupi, z czym połączony był konkurs na ekslibris szkoły organizowany przez księgarza Wiolę Purską. To wszystko dlatego, że Ci uczniowie są potencjalnymi klientami księgarni czy antykwariatu. Jeśli ja bym im dziś nie powiedział, co to jest księgarnia i antykwariat, to oni za parę lat pewnie by do niego nich wstąpili, bo by się bali. Jest bardzo dużo ludzi, którzy przechodzą koło antykwariatu i nie wiedzą czy wolno im tu wejść! Wspólnie z Wojewódzką Biblioteką Publiczną i Radiem Kielce pod patronatem Marszałka Województwa, organizujemy konkurs czytelniczy - wybieramy książkę pór roku. Wpadłem na taki pomysł, ale nie mogę go sam zorganizować. Można głosować na stronach internetowych radia, biblioteki i antykwariatu, bezpośrednio w antykwariacie oraz przez kupon w miesięczniku "Nasz Region". To też dla promocji książki, księgarni i antykwariatu. Chcę też postawić rzeźbę przed lokalem.

Słyszałam, że są pomysły, by postawić właśnie.. Andrzeja Metzgera.

- Ale tylko czytającego na głos! (śmiech). Myślę, że byłoby fajnie i takich głosów jest sporo, by postawić ławeczkę, na której siedzi dama w stroju z lat 20-tych, za nią stoi gentleman także w stroju z epoki i podaje jej książkę. Byłoby niedopowiedziane skojarzenie z Ireną Szala'y i Stefanem. Byli to ludzie, którzy pracowali przed wojną w dyplomacji, min. w Ambasadzie Polskiej w Berlinie czy Harbinie w odległej Mandżurii. Po wojnie Stefan Szalay otworzył księgarnię spółdzielni "Czytelnik" na rogu ulic Kilińskiego (obecnie Mała - przyp. red.) i Sienkiewicza, zaś jego małżonka Irena była pierwszym po wojnie antykwariuszem w Kielcach. Niedługo potem usunięto ją ze stanowiska za nieodpowiedni "kręgosłup ideologiczny". Później pracowała w bibliotece Seminarium Duchownego i do końca swoich dni, jeżdżąc na wózku podejmowała ludzi z kręgów kościelnych. Tłumaczyła dla nich teksty na różne języki, a znała ich wiele, np. chiński. Była kobietą niezwykle uroczą, nawet w wieku 90 lat. Kiedy do niej przychodziłem, musiałem być ogolony i wypachniony, wszystko musiało być na tip-top. Zawsze mnie obtańcowywała, kiedy usłyszała, że ktoś na mnie powiedział coś złego w mieście, i chwaliła, kiedy coś dobrego zrobiłem. Ona mnie wychowywała i uczyła, jak być dobrym antykwariuszem. Szalayowie mają wiele zasług dla księgarstwa, dla Kielc, a także dla Polski.

Wróćmy do "Głośnego czytania nocą". Jak narodził się pomysł?

- Pierwsza myśl o takiej imprezie powstała, kiedy jeszcze antykwariat mieścił się na Placu Wolności, ale tam nie było warunków lokalowych. Przyjechał do mnie przyjaciel Lamin Mansaray z Sierra Leone, stanął sobie na środku Sali, wziął "Lokomotywę" i zaczął czytać ją na głos. Można sobie wyobrazić jak wyglądało czarne Murzyniątko, które czyta głośno bajkę po polsku. Kiedy tylko zaczął, sam nie wiem skąd, wokół niego pojawiło się mnóstwo dzieci - cały antykwariat był zapchany! Wtedy pomyślałem, że to jest właśnie to! Robiłem już tutaj akcję "Cała Polska czyta dzieciom", ale przyznaję, że mi to zbytnio nie wychodziło i wolałem zostawić głośne czytanie dzieciom dla pań z bibliotek. Właściwie Magdalena Kusztal zapytała mnie pewnego dnia, co myślę o głośnym czytaniu dla dorosłych. Pierwszych parę spotkań zrobiliśmy razem Później kontynuowałem "Głośne czytanie nocą" sam.Teraz organizuję to z pomocną dłonią Dariusza Detki oraz Cezarego Lisowskiego. Darek Detka odgrywa dużą rolę, bo poświęca przygotowywaniu imprez sporo czasu i wybiera, co uczestnicy mają czytać oraz wymyśla różne "głupie" tematy. Skoro każde czytania gromadzą 80 - 100 osób, to chyba się udaje i kielczanie polubili nasze spotkania.

A jakie są plany, co do "Głośnego Czytania Nocą"?

- Oby nam starczyło pomysłów na tematy, choć przyznam, że już mamy ich sporo. Np. we wrześniu w Kielcach odbędzie się sesja naukowa na temat "Polscy sportowcy w świecie" organizowana przez Akademię Świętokrzyską oraz Instytut Biografistyki w Paryżu. Dyrektor tej placówki - prof. Zbigniew Judycki dzwonił już do mnie w sprawie zorganizowania "Głośnego czytania nocą" związanego z tematem tej sesji naukowej. Zaproszonymi gośćmi będą Robert Korzeniowski oraz kieleccy sportowcy.

Bardzo dużo Pan podróżuje. Czy znalazł Pan już swoje miejsce na ziemi?

- Tych miejsc mam dużo. Lwów jest moim ukochanym miastem, kolejne miejsce to Egipt - nie ze względu na tamtejszy brud czy nieciekawe zachowanie się tubylców w stosunku do turystów, ale ja po prostu kocham wysokie temperatury. Jeśli jest 32 stopnie, dla mnie wcale nie jest za gorąco, 36 jest w sam raz. Kiedy w Kielcach leje, wieje, jest zimno, to ja się źle czuję. Im wyższa temperatura, tym się lepiej czuję. Ale pierwsze miejsce to jednak są Kielce. W Polsce jest wiele ciekawych miast, w których miło byłoby mieszkać, jednak Kielce mnie wchłonęły i nie wyobrażam sobie, żeby funkcjonować gdzie indziej. A propozycji miałem sporo, nawet ze Lwowa, gdyż Uniwersytet Lwowski stara się by mer tego miasta dał mi lokal.

Planuje Pan podbicie rynku antykwarycznego we Lwowie?

- Są prowadzone rozmowy w sprawie lokalu dla antykwariatu, ale nie robię sobie zbyt dużych nadziei. A jeśli, to już funkcjonować raczej jako doradca. Antykwariat chętnie otworzyłbym w jakimś mieście w Egipcie.

Co Pana tak urzekło w Kielcach, że zdecydował się Pan tu zostać?

- Kiedy zdałem maturę miałem propozycję pracy w antykwariacie w Zabrzu, ale też i w księgarni w Kielcach. Zawierzyłem wtedy, że tu będę mógł być antykwariuszem. Wierzyłem, że będę mieć swój własny antykwariat. A gdzie dostałbym piękniejsze miejsce, niż tu - w Kielcach?

Lokal lokalem, ale za drzwiami jest miasto, któremu chyba wiele brakuje do ideału. Z pewnością nie jest to Kraków czy Wrocław?

- Mam tu znajomych, przyjaciół, ludzi mi bliskich. Nie wyobrażam sobie wyjazdu i oderwania się od wszystkiego. Kielce są po prostu ładnym miastem. Wcale nie jest tak źle, nikt nie powinien narzekać na mieszkanie tutaj. Uważam, że każdy na swoim miejscu powinien sprawiać, by w Kielcach żyło się lepiej. Bo jeśli ja będę zadowolony z tego, co robię i wykonuję dobrze swoją pracę, to inni też będą zadowoleni. To taki mój apel, by nie narzekać, a po prostu żyć. Piękno miasta tworzą mieszkańcy. Jeśli wszyscy będziemy zabiegać o to, by przyczyniać się do tworzenia nowych Kielc, ładniejszych, weselszych i ruchliwszych, to nawet Łódź czy Kraków przy nas wysiądzie. Kielce górą!!!

Ma Pan jeszcze jakieś marzenie jako antykwariusz?

- Moje marzenia się spełniły: mam piękny antykwariat. I jeśli miałbym sobie czegoś życzyć, to żeby w moim antykwariacie wszyscy czuli się dobrze. Moje pragnienia się spełniają na bieżąco, bo nie myślę o pieniądzach. Najważniejsze to miło, spokojnie żyć i robić to, co się lubi. Nauczyłem się cieszyć, tym, co robię, i to jest mój skarb.

Rozmawiała Justyna Giemza


Data publikacji: 04-05-2007 o godz. 17:10:11, Temat: Literatura

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,andrzej_metzger_moje_miejsce_na_ziemi,9437,html