Mafia Trojanowskiej

Izabela Trojanowska w Kielcach przygotowuje się do powrotu na scenę muzyczną - Jakubowi Wątorowi opowiedziała o swojej pasji i wrażeniach z pobytu w naszym mieście.



Co pani robi w Kielcach, w Bazie Zbożowej?

Mam tu próby z muzykami z Mafii. Pracujemy nad odświeżeniem starych piosenek, a następnie ruszymy w trasę koncertową. Jeszcze dziś jedziemy na sesję fotograficzną, a potem dalej próby i próby.

Jestem bardzo zaskoczona Bazą Zbożową. Z zewnątrz wygląda niesympatycznie, ale okazuje się, że to świetny ośrodek z olbrzymim potencjałem. Nigdzie w Polsce nie ma drugiego takiego miejsca i Kielce powinny to jak najbardziej wykorzystywać.

Co pani czuła, gdy w 1980 roku Zbigniew Kałużyński na kolanach przepraszał panią za własną krytykę?

Byłam w totalnym szoku, dostałam paraliżu mózgu i nie wiedziałam, jak zareagować. Nawet nie śniłam o takiej sytuacji.

Byłam niespodzianką dla pana Zygmunta. W pokoju obok słuchałam i oglądałam nagrywany program, w którym on mnie bardzo krytykował. Właściwie to na mnie naskoczył. „Co to za moda? Co Wy w niej widzicie?” - próbował w ten sposób prowokować, choć nie wiedziałam, czy mówi to poważnie, czy nie. W pewnym momencie dostałam hasło, że mam wejść do studia. Pan Zygmunt zobaczył mnie, wykonał skłon i ukląkł przede mną. Marzyłam, by nie zbeształ mnie na dzień dobry, a że uklęknie...

To był ewenement?

Później podobny gest wykonał kilkukrotnie, ale ja chyba byłam pierwszą osobą, która tego doświadczyła. To było niespodziewane dla wszystkich obecnych przed telewizorami i na widowni. Poznałam jego późniejsze programy i wiem, że robił to zamierzenie. Najpierw był kontrowersyjny, a dopiero potem mówił, co tak naprawdę myśli.

Prowadzącym był pan Tomasz Raczek. To był jego pierwszy program telewizyjny. Napisał później książkę pt. „Karuzela z Madonnami, czyli 57 bardzo zakręconych kobiet”, w której wspomniał o najważniejszych kobietach w sztuce, z którymi miał styczność. Zaprosił nas na promocję tej książki – między innymi Grażynę Szapołowską, Joannę Szczepkowską, Korę i kilka innych osób oraz mnie. Na samym początku konferencji prasowej powiedział, że jego kariera rozpoczęła się od tego programu. Dzięki temu skandalowi został zauważony i dostał cykl kolejnych programów. Tamten dzień był ważny nie tylko dla mnie, ale i dla niego. Zaprzyjaźnił się z panem Kałużyńskim, pisali wspólnie książki.

Z kolei w 1971 roku nagrodę na Festiwalu Pieśni Sakralnej wręczył pani kardynał Karol Wojtyła...

Jestem bardzo wierząca i to był dla mnie znak, że Bóg błogosławi tę drogę i mam śpiewać. To była nagroda im. Maksymiliana Kolbego, a w mojej rodzinie to imię jest zawsze imieniem pierwszego urodzonego mężczyzny. Mój brat, tata, dziadek, pradziadek – wszyscy mają bądź mieli tak na imię. Żartujemy sobie, że jesteśmy maxi, a nie mini.
Wcześniej tata (Maks) nie popierał mojego śpiewania. Wolał, gdy maluję. Robiłam to od dziecka. Gdy chciano, żeby mnie nie było w domu, to dawano mi kredki, stołeczek, karteczkę i był spokój. Na tamten festiwal tata jednak pojechał ze mną.

I przekonał się do pani śpiewu?

Tak, ale nie o to chodzi. On po prostu był ze mnie bardzo dumny, rozumie pan?! Był umysłem ścisłym i uważał, że lekka muzyka niekoniecznie jest potrzebna do życia, preferował muzykę poważną. Z kolei moja mama, będąc dziewczynką, była w balecie. Gdyby dziadkowie byli lepiej sytuowani, to pewnie zostałaby primabaleriną. Miała pasję i była bardzo gibka. Nawet po moich narodzinach potrafiła zrobić tzw. syrenkę, czyli wygiąć się w kółko do tyłu. Pamiętam, że chodziłam za nią, szarpałam za sukienkę i prosiłam, żeby mi śpiewała. Pasję odziedziczyłam po mamie.



Po takich sukcesach nie uderzyła pani woda sodowa do głowy?

Nie. Pomimo że kocham ludzi, to nie szanuję tych, którzy są nieodporni na sukces. Jak można myśleć, że jest się lepszym, bo uprawia się publiczny zawód? Sama nie potrafiłabym na przykład dobrze zrobić buta. Wyważyć tak, żeby ktoś w nim chodził. Dla mnie szewc jest takim samym mistrzem, a może nawet większym, niż ten śpiewający.

Nasz zawód ma wiele trudnych punktów, ale najtrudniejszym jest trema. Kilka bardzo zdolnych osób musiało zrezygnować z zawodu, bo nie wytrzymywały napięcia. Trema powodowała, że zapominali tekstu, dostawali arytmię, amok. To jest tzw. trema demobilizująca.

W gdyńskim Teatrze Muzycznym pani dyrektor Danuta Baduszkowa często przed premierą zmieniała obsadę. Gdy obsadzała spektakl - szczególnie młodzieżą - to zwykle tworzyła dwie obsady: pierwszą i drugą. W przypadku, gdy pierwsza nie radziła sobie przed premierą, to wpuszczano drugą, rezerwową.

W której z tych grup pani była?

Najpierw w drugiej, ale ta pierwsza nie poradziła sobie z tremą. Wystąpiłam w zastępstwie i potem już zostałam w pierwszej grupie. Mam tremę mobilizującą.

Proszę o jakiś przykład...

W 1980 roku w Opolu udało mi się nauczyć za kulisami naprawdę trudnej piosenki. Była to piosenka "Poeci" Jana Pietrzaka. Śpiewałam ją na żywo z Teatrem Syrena. Dostałam ultimatum od dyrektora Witolda Fillera – powiedział, że jeżeli nie wystąpię z teatrem, to nie będzie mnie puszczał na koncerty z Budką Suflera. Odpowiedziałam, że postanowiłam nie zaśpiewać i nie nauczyłam się tej piosenki. Niestety nie miałam wyjścia, na szczęście udało mi się tego tekstu jakimś cudem nauczyć. Mam pamięć wzrokową. Skupiłam się na kartce i widziałam ją podczas śpiewu. Czytałam z pamięci, a moja podświadomość rejestrowała do tego wszystko dookoła, nawet to, kto gdzie siedzi. Widziałam Pietrzaka, Fillera i widziałam ich reakcje, gdy „szyłam”. A „szyłam” mocno. Filler, aż gryzł paznokcie. Ale poza nimi dwoma nikt się nie zorientował. Potem usłyszałam od dyrektora, że mam przepustkę, bo zrobiłam coś niemożliwego. To był przykład mojej tremy mobilizującej. Do tego dochodzą drobiazgi typu: myślenie o rekwizytach, o tym, by nie wejść obcasem między deski. Wtedy jeszcze było tak, że kable nie były kryte i trzeba było uważać, żeby się o nie nie zabić. A chodziłam na bardzo wysokich obcasach...

Jakie miał prawo, by stawiać takie ultimatum?

Wtedy był komunizm, poza tym byłam zatrudniona w Teatrze Syrena i jako dyrektor mógł mi zabronić występów. Jednak żyłam z nim w bardzo dobrych stosunkach. Polubiliśmy się, pomimo że on był bardzo „czerwony”, a ja mocno angażowałam się w „Solidarność”. On mnie traktował na specjalnych zasadach. Wolał, żeby grano kantyleny, ale jeśli publiczność chce Trojanowską, to on tak ustawi repertuar, żeby przychodzili ludzie. Teatr przechodził wtedy na własny rozrachunek i żył jak to powiedział "z Trojanowskiej".

Moje koleżanki mnie znienawidziły, bo w różnych, niezwiązanych ze mną sztukach, młodzież z widowni krzyczała „Iza, Iza”. Bardzo to przeszkadzało w pracy. Współczułam im, ale nie mogłam na to nic poradzić. I tu jest przykład, że nie uderzyła mi woda sodowa. Zawsze sztuka była na pierwszym miejscu i wiedziałam, że jeśli się ją dobrze i rzetelnie wykona, to będzie to miało sens samo w sobie. Będzie po co żyć. Trzeba wykonywać ten zawód z pasją. Inaczej się nie uda, bo to ciężka praca – całe życie trzeba się uczyć.

Pani pasja nie wygasa?

Staram się pisać. Mam za sobą jedną płytę autorską. Właściwie to półtorej, bo napisałam też kilka tekstów do płyty nagranej wspólnie z Tadeuszem Nalepą. Zresztą to za jego namową zaczęłam w ogóle pisać.

Gdyby to nie była moja pasja, to przecież już nic bym nie robiła. Nic nie muszę, bo już zrobiłam karierę, osiągnęłam sukcesy. Śpiewanie sprawia mi jednak przyjemność i nawet, gdybym nie była popularna, to i tak bym śpiewała.

Nawet teraz, gdy przyjeżdżam do Dusseldorfu, gdzie mieszka moja rodzina, to siadamy i śpiewamy, a bracia grają na gitarach. Śpiewamy piosenki greckie, ale i rosyjskie, stare przepiękne pieśni. Nie mają one nic wspólnego z polityką. Muzyka jest muzyką.

Gdyby pani chciała dziś zaśpiewać „wszystko, czego dziś chcę, to”...

Chciałabym nie zawieść wszystkich tych, którzy tyle czasu czekają na moją płytę. Po dzisiejszej próbie jestem bardzo dobrej myśli. Muzycy grają bardzo rzetelnie a jednocześnie między innymi przez swój młody wiek unowocześnili brzmienie moich piosenek sprzed lat. Proszę nam życzyć powodzenia!

W takim razie dziękuję za rozmowę i trzymam kciuki.

Ja również dziękuję.

Więcej wywiadów Jakuba Wątora na stronie www.homodicit.pl, zdjęcia: Marcin Boruń - www.marcinborun.com


Data publikacji: 28-04-2009 o godz. 17:00:00, Temat: Muzyka

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,mafia_trojanowskiej,11527,html