Jacek Nowakowski: Fruwać nie będę

O piasku, lataniu i pięknie absolutnym z Jackiem Nowakowskim rozmawia Agnieszka Kozłowska-Piasta.



Skąd wziął się pomysł na malowanie piaskiem?
To nie było tak, że w pewnym momencie doznałem olśnienia i wymyśliłem. To się rodziło, piasek powoli wchodził na moje obrazy, najpierw jako zanieczyszczenie. Pierwsze swoje "poważne" prace malowałem na działce moich rodziców pod Kielcami. Teren był bardzo piaszczysty. Opierałem obrazy o drzewa, stawiałem je na ściółce, a piach wsypywał się na mokre prace i do nich przywierał. W końcu postanowiłem nie przeciwdziałać temu procesowi i tak powoli, przez lata, opracowałem technikę własną malowania piaskiem. Zawsze interesowała mnie faktura, kolor obrazu, a piasek doskonale się do tego nadaje.

Z zawodu jest Pan architektem. Na obrazach, które widziałam w Galerii Winda, są budynki. Czy jest jakieś przełożenie Pana pracy zawodowej na obrazy?
Raczej nie. Przez wiele lat byłem znany jako ten, co głównie maluje martwe natury i pejzaże. Dopiero teraz zacząłem malować widoki miejskie. To nie są obrazy malowane przez architekta. Ich głównym celem jest stworzenie jakiejś przestrzeni, odczucia tych ścian, tego światła przy pomocy środków malarskich. Nie chodzi mi o obrazowanie konkretnego budynku i mam nadzieję, że to w dalszym ciągu są obrazy, a nie wizerunki architektury.

Czy malarstwo to hobby? Drugi zawód? Pasja?
Chyba pasja i sposób na życie.

Obrazy z wystawy są inspirowane pana podróżami, zwiedził pan całe południe Europy. Co najbardziej zauroczyło Pana w tamtych krajach?
Tam jest inne światło, inna przestrzeń, inny klimat. Nie jestem twórcą, który jeździ na tzw. motyw, w miejsca, które mnie inspirują. Większość czasu spędzam w Kielcach i tu powstają moje obrazy. Podczas moich podróży tworzę, ale tylko w głowie. Nigdy nie maluję w drodze. Przeżycia pozostają ukryte i uzewnętrzniają się przy różnych okazjach. Ja to robię przy pomocy malowania, równie dobrze może to być inny środek przekazu - muzyka, literatura.

Wcześniej malował Pan martwe natury, teraz są to domy bez ludzi. Nie ma postaci na tych obrazach.
Sam się zastanawiałem, dlaczego nie maluję portretów. Może dlatego, że jednak nie jestem z wykształcenia malarzem, nie przeszedłem kursu aktu, portretu. Choć nawet na architekturze miałem takie zajęcia, ale oczywiście w ograniczonym zakresie. Poza tym ja nie jestem dobrym psychologiem. Nigdy mnie nie fascynowało drążenie psychiki ludzkiej, zgłębianie tych wszystkich problemów, meandrów. Jeżeli malujemy człowieka, to nie dla jego cielesności czy ubrania ale po to, żeby oddać psychikę. Przed rozpoczęciem studiów dużo rysowałem. Wtedy żyli jeszcze moi dziadkowie, z którymi byłem bardzo związany. Fascynowała mnie ich psychika i ich cielesność, cierpienie, starość, stopniowe zbliżanie się do śmierci. Do tej pory przechowuję bardzo dużo rysunków mojej babci i dziadka, schorowanych, zniedołężniałych, po prostu starych. Nie wiem, czy są poprawne od strony anatomicznej, ale nawet dziś robią wrażenie na tych, którym je pokazuję. Kiedyś namalowałem swój autoportret, nawet wysłałem go na triennale autoportretu do Radomia, został przyjęty i był eksponowany. Nie czuję potrzeby, żeby dalej zgłębiać ten temat. Chociaż nie wykluczam, że zacznę portretować ludzi. Nie planuję swojej drogi artystycznej. Kilka miesięcy temu nie wiedziałem nawet o tym, że zorganizuję tę wystawę w KCK. Trudno mi powiedzieć, czy w przyszłości nie namaluję jakiegoś cyklu związanego z człowiekiem. Nie zarzekam się. W chwili obecnej nie czuję takiej potrzeby.

A jak u Pana wygląda połączenie pracy zawodowej z artystyczną? Czy to się da pogodzić?
To jest bardzo skomplikowana rzecz, życie każdego człowieka, jest wypadkową tego, co chciałoby się robić i tego, co należy zrobić. Ideały mieszają się z życiem codziennym, z rzeczywistością, z życiem rodzinnym. Praca zarobkowa jest ważna: trzeba mieć pieniądze na utrzymanie, na życie, na mieszkanie, na dom. Chcemy z żoną mieszkać w ładnym otoczeniu, a to - mimo ogromnego wkładu własnego, bo wiele rzeczy robimy samodzielnie - sporo kosztuje i trzeba na to zarobić. Przy pomocy malowania nie jest to łatwe, zwłaszcza, że mam opory i nie maluję tylko po to, aby sprzedawać swoje prace. Dlatego najpierw jest praca zawodowa, a potem malowanie, ale tylko wtedy, gdy nie trzeba pracować w ogródku, poświęcać czasu rodzinie itp. Artysta nie jest człowiekiem zawieszonym w pustce, fenomenem, który czerpie swoje inspiracje nie wiadomo z czego. Troski, przeszkody w życiu codziennym często są impulsem do pracy artystycznej. Czasami rozmawiam o tym z Markiem Wawro. On potrafi namalować obraz, jeżeli coś go zbulwersuje, wzruszy. I wtedy jego praca ma jakąś niesamowitą siłę. Jeżeli podchodzimy do działalności artystycznej abstrakcyjnie, teoretycznie, prace mogą być piękne, ale chyba nie będą miały tej mocy. Choć inni mogą uważac inaczej. Twórczość jest bardzo indywidualna i każdy ma swoje metody dochodzenia do celu.

Zdaniem pana Marka Wawro to o tę moc chodzi właśnie w prawdziwej sztuce. Prace jedynie piękne nazywa rzemiosłem...
A jeśli jakiś rzemieślnik zaczyna zaprzeczać ogólnie przyjętym standardom produkowania np. butów, to czy to nadal jest rzemiosło?

Chyba już nie. Rzemiosło jest powtarzaniem schematu, który raz wyszedł. Nie ma w tym duszy, jedynie powielanie czegoś co już raz się sprawdziło...
Ludzie zajmujący się sztuką też powielają, czego ja jestem doskonałym przykładem. Opracowałem technikę własną i też padam często ofiarą jej powtarzania. Trudno przez całe życie, które przecież trwa tylko chwilę, dążyć ciągle do czegoś nowego, innego. Ci najwięksi artyści tak próbują, ale też w pewnym momencie nie wytrzymują. Ci mniejsi, do których zaliczam siebie, dochodzą do jakichś rozwiązań i, tak jak ja, wykorzystują je na dobre i na złe. W sumie można by się zastanawiać, na ile to jest świeże...

Czy ma Pan naśladowców?
Jeżeli patrzymy na twórców z naszego kręgu kieleckiego to technikę piaskową stosuję tylko ja, więc jestem jedyny i niepotwarzalny. Gdybyśmy próbowali wziąć pod uwagę większy rejon, to trudno powiedzieć. Jest tylu twórców w innych krajach, na innych kontynentach, o których nic nie wiemy. Być może gdzieś w świecie znalazłby się niejeden Nowakowski.

Pan Paweł Pierściński, z wykształcenia inżynier twierdzi, że sztuką rządzą prawa matematyczne. Czy pan jako architekt to potwierdzi, czy zaprzeczy twierdzeniu?
Całą konstrukcję świata można ująć w reguły matematyczne. O tym mówi fizyka, matematyka. Jeśli ktoś maluje, tworzy, pisze muzykę, nie robi tego z pewnością według jakiegoś wzoru. Jego geniusz, jego talent polega na tym, że te zasady tkwią w nim i on nieświadomie przelewa je na swoje prace. Dopiero analiza tych artystycznych dokonań pozwala stwierdzić, że są one zgodne z jakimiś regułami, zasadami matematycznymi. Krytycy zajmujący się percepcją sztuki wielokrotnie pokrywali wykresami, liniami, punktami, figurami geometrycznymi dzieła największych artystów. Jeżeli ktoś znajdzie u mnie jakąś zasadę matematyczną jest pewne, że zrobiłem to nieświadomie.

Jaką rolę odegrał w Pana drodze artystycznej dom rodzinny? Zarówno Pan, jak i Pana brat (Radek Nowakowski) na stałe związaliście się ze sztuką.
Klimat, jaki nam stworzyli rodzice, szczególnie mama, sprzyjał realizacji naszych zapędów artystycznych. To bardzo duża zasługa mojej mamy, że jeden z jej synów pisze, gra, drugi maluje. Nie sądzę jednak, że to jest reguła. Są wielcy artyści którzy wywodzą się z domów, gdzie wręcz zwalczano ich pasję, a chęć poświęcenia się sztuce traktowano jak zło konieczne. Brak akceptacji ze strony rodziny z jednej strony, a wola pójścia swoją drogą z drugiej były olbrzymim impulsem w rozwoju niejednego artysty. Ani ja, ani Radek nie musieliśmy się konfliktować z rodziną. To chyba przechodzi z pokolenia na pokolenie, bo moja żona i dzieci też mają dusze artystyczne. Ten klimat domu rodzinnego, o którym na wernisażu mówiła pani Kusztal, odczuwam nadal. Przeniosłem go z mieszkania rodziców w bloku, do domku, w którym teraz mieszkam.

Wspomniał Pan, że ma Pan wątpliwości dotyczące swojej wystawy. Na konfrontację swoich prac z publicznością trzeba mieć chyba dużo odwagi.
Tutaj też nie ma reguł. Konfrontacja jest dobra i pozwala na weryfikację, ale tylko w przypadku, gdy twórca liczy się ze zdaniem innych. Wtedy spostrzeżenia widzów, krytyków mogą pokazać mu kierunek, w jakim powinien dalej pójść. Przecież są bezkompromisowi artyści, którzy nie zwracają uwagi na reakcje odbiorców. Są przeświadczeni o wartości tego co tworzą i wychodzą z założenia, że jeśli ktoś ich nie rozumie, to tylko strata tego kogoś. Artysta musi mieć odwagę. Jeśli tworzy gdzieś po cichu, po kryjomu, to może liczyć jedynie na szczęście, że ktoś go przypadkiem odkryje. Z drugiej strony zbytnia prężność, nachalność i promowanie siebie też nie jest dobre. Traci się coś cennego, zbyt wiele energii wkładając w kolejne wystawy, doskonałe opinie, gromadzenie rzeszy odbiorców. Nie ma reguł. Każdy jest osobną wyspą, innym człowiekiem.

A jakie cechy charakteru, poza talentem oczywiście, musi mieć ktoś, kto chce się zajmować sztuką?
Nawet paskudny, wstrętny człowiek może tworzyć wyjątkową, piękną sztukę. Pamiętam słowa profesora Nowosielskiego, który dzielił artystów na dwie skrajne postawy w sztuce: jedni zostawiają brud w środku, a tworzą piękne obrazy, drudzy działają na odwrót: aby ocalić w sobie piękno, cały brud wkładają w swoje prace. Nowosielski zaliczył siebie do pierwszej grupy i twierdził, że to jest strasznie męczące. Jego obrazy są piękne, to czysta metafizyka. W środku zostawał mu niesmak życia, który topił w alkoholu. Ci drudzy oczyszczają się dzięki sztuce, tworząc przeżywają katharsis i dzięki temu jest im łatwiej żyć. Myślę, że każdego artystę można spróbować umieścić na tej skali, między dwoma skrajnościami.

A Pan zalicza się do pierwszej, czy drugiej grupy?
Skrajne postawy dotyczą największych artystów, dla których twórczość jest podstawą egzystencji. Nie mierzę tak wysoko i na tej skali jestem gdzieś blisko środka, choć po stronie Nowosielskiego. Złe rzeczy chciałbym zachować w sobie. To, co jest lepsze staram się zawierać w moich pracach. Chcę, aby dobre siły były światem moich obrazów: to słońce, powietrze, cienie, piachy. Gdybym malował ludzi, wtedy musiałbym stanąć przed wyzwaniem ciemnych sił. Może też dlatego unikam tego tematu.

Żyjemy w dobie relatywizmu. Czy wierzy Pan w piękno absolutne?
Nie. Człowiek wykształcony nawet na podstawowym poziomie, jeżeli chodzi o historię sztuki, estetyki wie, że nic takiego nie ma. Wizje piękna się zmieniają, ostatnio coraz szybciej. Chociaż jakby przypomnieć te reguły matematyczne, które są też prawidłami dzieła sztuki, być może one są takie same dla drzeworytu japońskiego Toshusai Sharaku, czy obrazu mojego ulubionego Nicolasa De Staela. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Lubię poznawać twórczość innych oczywiście, ale przeważnie nie oceniam jej jak krytyk sztuki. Odbieram ją żywiołowo i to głównie jest dla mnie pociągające. Takie analizy mogłyby mnie przyprawić najwyżej o ból głowy.

Czy odbiorcy Pana prac też powinni w ten sposób je oceniać?
Nawet minimum wiedzy czyni nas niezdolnym do naiwnego i nie poddanego żadnym uprzedzeniom osądom dzieła sztuki. Każdemu z nas w procesie wykształcenia narzucono pewne kanony, które wypaczają nasz ogląd. Żyjemy w czasie, w kulturze i nie możemy się od tego uwolnić. Naiwnością jest twierdzić, że nasz osąd, nasza wizja i odbiór sztuki są od tego niezależne. Problem pojawia się wtedy, gdy wiedzy narasta zbyt dużo i staje się ona balastem, przeszkodą w prawidłowym odbiorze sztuki. Intelektualne konstrukcje przytłaczają przeciętnych ludzi. Tylko wybitne umysły nie dają się temu zniewolić. Z drugiej strony nie można powiedzieć, że czytanie dużej ilości książek o sztuce czy filozofii jest szkodliwe. Nie możemy tego propagować. Są różne charaktery i usposobienia ludzi. Jedni są intelektualistami, drudzy raczej nie. Można czytać masę książek i nie mieć wielkiego, analitycznego umysłu. Można chłonąć literaturę piękną, zanurzać się w impresjach Hrabala czy innego wybitnego pisarza i nie analizować ich w sposób intelektualny. To samo ze sztuką. Można oglądać tysiące, setki obrazów, jeździć po muzeach, galeriach na świecie, czytać książki, wiedzieć o szkołach, okresach, poznać biografie, daty ale nie analizować tych dzieł. Bardziej je smakować, poznawać, zachwycać się nimi.

O czym Pan marzy?
Miałem więcej marzeń, gdy byłem młodszy. Z wiekiem jest chyba mniej buntu, człowiek się godzi ze swoim losem. Marzenia, które w młodości go napędzają, łagodnieją. Mam marzenia, ale są one w miarę realne.

Czyli nie buja Pan w obłokach?
Tak, chodzę po ziemi i chcę, aby to chodzenie było jak najładniejsze. Fruwać nie będę, więc po co o tym marzyć.

Dziękuję za rozmowę

Internetowa Galeria Jacka Nowakowskiego www.nowakowski.wici.info

Rozmawiała Agnieszka Kozłowska-Piasta, fot. Rafał Nowak


Data publikacji: 07-06-2006 o godz. 14:00:00, Temat: Sztuki plastyczne

Artyku� pochodzi z serwisu Wici.Info Array
Link do artyku�u: Array/News,jacek_nowakowski_fruwać_nie_będę,7557,html