Kielce v.0.8

Muzyka
10 najlepszych piosenek z Bonda

 drukuj stron�
Muzyka Świat Thunderball, Licence to kill, View to a kill, Skyfall, Diamonds are forever, You only live twice, Goldeneye, Goldfinger, Live and let die, Nobody does it betterKino Kultura
Wys�ano dnia 27-09-2015 o godz. 13:26:42 przez grolecki 15848

Książki nie ocenia się po okładce. Bonda tak. On to zniesie. Dobry tytuł i piosenka promująca film potrafią zdefiniować nie tylko sukces komercyjny, ale i klimat całego odcinka. Premiera „Writing’s on the wall” Sama Smitha to dobry moment, żeby przypomnieć sobie poprzednie serenady otwierające. Było ich aż 23, lecz tylko część zdobyła licencję na powtórne odsłuchanie. Oto 10 Bond-piosenek, którym się to udało.



10. Tom Jones – „Thunderball” (1965; John Barry, Leslie Bricusse)

„Operacja Piorun” - trzeci Bond z Seanem Connerym



Piosnka spisana na kolanie przez Johna Barry’ego i tekściarza Dona Blacka, po tym jak studio United Artists odrzuciło dwie poprzednie wersje śpiewane kolejno przez Shirley Bassey i Dionne Warwick. Dlaczego? Tytuł utworu (Mr. Kiss Kiss, Bang Bang”) nie pokrywał się z nazwą filmu. W końcu padło na baryton Toma Jonesa, który w studiu nagraniowym stracił przytomność, mocując się z wysokotonowym finałem „Thunderball”. Wyszło piorunująco i na czasie – superbohaterski tekst piosenki stanowił remedium na niepewny okres zimnej wojny. Kultura popularna zawsze umiała podnosić na duchu swoich odbiorców.

9. Gladys Knight – „Licence to kill” (1989; Narada Michael Walden, Jeffrey Cohen and Walter Afanasieff)

“Licencja na zabijanie” – drugi i ostatni film z Timothy Daltonem



Ścieżka dźwiękowa „Licencji…” z początku miała być odświeżonym motywem serii skomponowanym na gitarze Erica Claptona oraz Vica Flicka – oryginalnego wykonawcy „James Bond Theme”. Nie wyszło. MCA Records sięgnęło po sprawdzone rozwiązania rodem z wytwórni Motown. „I got a licence to kill, and you know I’m going straight for your heart” – wyznało potężne, ale czułe głosisko Gladys Knight wsparte świetnymi chórkami. Oparta na trębaczej zagrywce z “Goldfingera” kompozycja jest najdłuższą w całej bondografii; trwa ponad pięć minut. To przewrotny i trafny kompan dla jednej z brutalniejszych odsłon serii.

8. Duran Duran – „A View To a Kill” (1985; Duran Duran, John Barry)

“Zabójczy widok” – pożegnalny Bond Rogera Moore’a



Łabędzi śpiew rozpadającego się wtedy zespołu i dowód zawodowstwa Johna Barry’ego, który pomógł im oddzielić złoto od błota. Potłuczone bębny, kolonizujący całość syntezator i płaczący wokal - „Zabójczy widok” to muzyczny bryk z lat 80-tych; pozycja tak głęboko zakorzeniona w estetyce tamtego czasu, że łatwo posądzić ją o zdziadzienie. Udana kompozycja nie pozwala jednak zamknąć się w szafie grającej - wczorajszy hit jest dzisiejszym kampem. Stanowi także wspaniałe pożegnanie dla epoki Rogera Moore’a balansującego na granicy kiczu z podobną zręcznością, co ten kawałek.

7. Adele – „Skyfall” (2012; Adele Adkins, Paul Epworth)

“Skyfall” – trzeci Bond z Danielem Craigiem



W 2012 roku Bond obchodził 50. urodziny. Gorzka czekoladka wyprodukowana przez duet Adkins-Epworth, czerpiąc pełnymi garściami z dokonań Barry’ego/ Bassey, idealnie wpisała się jubileuszowość „Skyfall”. Powrót do prostej syntezy orkiestry z pianinem wyeksponował jej przewodnika – głos Adele; dostojny, ale dramatyczny - jak pokonujący swoje słabostki Bond. Wokalistkę oblał deszcz nagród i dozgonna wdzięczność właścicieli serwisów streamingowych.

6. Shirley Bassey - "Diamonds are forever" (1971; John Barry, Don Black)

“Diamenty są wieczne” – szósty i ostatni Bond z Seanem Connery produkowany przez Eon (lata później zagrał jeszcze w "Nigdy nie mów nigdy" - przeróbce "Thunderball")



Producent filmu Harry Saltzman nie znosił tej piosenki. Upór Alberta Broccoli sprawił jednak, że walijska artystka Shirley Bassey mogła zaprezentować ją entuzjastom Bonda. Melancholia „Diamonds Are Forever” patrzy oczami kobiety silnej i zawiedzionej męskim półświatkiem, którego najdotkliwszym reprezentantem jest starzejący się Bond Connery’ego – brutalny, ale intensywny; oschły, ale samczy. Diamenty są wieczne, jak tęsknota do faceta, który je przyniósł. Dwuznaczność tej ballady stawia ją na innej półce niż wesoło ironizujące „Diamonds are a girl’s best friend” z musicalu „Mężczyni wolą blondynki”. Skaza na kamieniu szlachetnym obniża wartość, lecz wzmaga sentyment.

5. Nancy Sinatra – You Only Live Twice (1967; Leslie Bricusse, John Barry)

“Żyje się tylko dwa razy” – piąty Bond z Seanem Connerym



Klasyczne zagranie otwierające, zainspirowane koncertem fortepianowym Aleksandra Czeriepnina, przeszło już do historii muzyki popularnej. Wielu późniejszych artystów zasięgu Coldplay czy Bjork wyszarpywało je sobie z rąk. „You Only Live Twice”, w przeciwieństwie do np. przyciężkawego „Smoke on the water”, nie zaczyna zawodzić z końcem otwierającego riffu i dogania ucięty przez popkulturę ogon skojarzeń. Barry chciał oddać w nim głos Arecie Franklin, ale producenci postawili na Nancy Sinatrę, która w tamtym czasie święciła triumfy z „These Boots Are Made For Walkin’”. Jej płynące z orkiestrą wykonanie wypowiada się o Bondzie Connery’ego inaczej niż on sam. To pokraczny Prometeusz, którego sępem jest martini, ogniem zaś Walther PPK.

4. Tina Turner – GoldenEye (1995; Bono, The Edge)

„GoldenEye” – pierwszy Bond z Piercem Brosnanem



Panowie z U2 napisali ten kawałek specjalnie dla 56-letniej wówczas Tiny. Swoim przyczajonym w krtani tygrysem zaatakowała go z taką mocą, że Brosnan nie musiał się nawet odzywać. „GoldenEye” wytłumaczył Bonda lepiej niż sam Bond. Producenci wiedzieli, na kogo postawić, bo Turner zdążyła już wtedy rozsławić inny film – „Mad Max: Pod kopułą gromu” (1985). Zagrała tam obok Mela Gibsona dorzuciwszy w pakiecie przebój „We Don’t Need Another Hero”. Piosenka tytułowa Bonda z Izabellą Scorupco świetnie oddaje klimat opowieści o dwóch kumplach z branży spotykających się po przeciwnych stronach barykady. Prawie jak w „Psach” Pasikowskiego.

3. Shirley Bassey – Goldfinger (1964; John Barry, Leslie Bricusse, Anthony Newley)

“Goldfinger” – trzeci film z Seanem Connerym



Filmowy “Goldfinger” to w ogóle projekt dla Bonda kanoniczny. Był pierwszym, zakrojonym na wielką skalę, hitem o budżecie dorównującym dwóm poprzednim produkcjom. To do niego tęsknił „Skyfall” wciskając Craigowi Astona Martina DB5 albo wcześniejszy „Quantum of Solace” mordujący Gemmę Arterton w zezłoconym stylu prekursora. John Barry zaangażował do zaśpiewu swoją ówczesną dziewczynę i współpracownicę Shirley Bassey. Nie była to oczywiście żona swojego męża, ale już wtedy ogromnie znana piosenkarka popowa. Wspólnie popełnili majstersztyk mitologizujący i kobieciarza Jamesa Bonda, i diabła wcielonego Aurica Goldfingera. Któż bowiem może być tym słynnym Panem Złotą Rączką? Obaj mają niezbędne atrybuty. Zabawne, że pierwszą melodią, na którą wpadli współpracownicy Barry’ego była „Moon River” Henry’ego Manciniego. Może stąd słychać tę wyrachowaną przerwę między „gold” a „finger”.

2. Paul McCartney & Wings – Live and let die (1973; Paul McCartney, Linda McCartney)

“Żyj i pozwól umrzeć” – debiutancki Bond Rogera Moore’a



Legendy o przebłyskach geniuszu McCartney’a prawem powieści szkatułkowej przeszły już do kolejnej legendy. O tym, jak przyśniło mu się „Yesterday” albo „Let it be” napisano już niejeden doktorat. Ten naturalny dar wdychania powietrza i wydychania piosenki słychać też w „Live and let die” – rzeczy napisanej w jeden wieczór. Marshall McLuhan dzielił wtedy media na zimne i gorące. Piosenka do Bonda autorstwa McCartney’a jest gorącym zimnem, obudowanym żelazną ramą luzem i mccartney’owskim gwizdnięciem z ręką w kieszeni. Kapitalne zmiany tempa, spadający ze schodów riff, reggae’owe wtrącenie i początek o randze „Hey Jude” uczyniły z tej pioseneczki klasyk. Świetnie zresztą pasujący do krokodylich tańców Moore'a - czasu ze wzruszeniem wspominanego przez bohaterów "Kingsmana". &rsquo

1. Carly Simon – Nobody Does It Better (1977; Marvin Hamlisch, Carole Bayer Sager)

“Szpieg, który mnie kochał” – trzeci film z Moorem



Chyba najlepszy Bond dekady Rogera Moore’a i najlepszy Bond-kawałek w ogóle. „Nobody Does It Better” to utwór wyzwolony z piętna „bondowskiej piosenki”. Pomogły mu w tym liryka Simon i jakość kompozycji Hamlischa, który większość rzeczy zamieniał wtedy w złoto. W przeciwieństwie do bombastycznej wizji McCartney’a „Nobody…” wykazuje się ascezą – słychać tu przede wszystkim klawiszowe przejścia i bicie akustycznej gitary. Już otwierająca zagrywka fortepianowa spuszcza całe powietrze z balonu oczekiwań. Traktując Bonda z lekka protekcjonalnie, skrycie wyznaje mu uczucie. Razem z Carly kupujemy go jako sprzedawcę grzesznych przyjemności widza, który to widz winien preferować „Obywatela Kane’a”. Widz jednak oszukać się nie da, bo wie, że „nikt nie zrobi tego lepiej”. I tak oto wszyscy jesteśmy Barbarą Bach.

Grzegorz Rolecki
grolecki@wici.info


Komentarze

Error connecting to mysql