Kielce v.0.8

Kino
Depresja kinomana

 drukuj stron�
Kino Recenzje
Wys�ano dnia 05-12-2005 o godz. 08:00:00 przez pala2 16399

Właściwie powinno się zaczynać inaczej - dlaczego nie warto chodzić do kina, albo całkiem inaczej - dlaczego nie powinno się chodzić do kina. Lub dwa powody, dla których odradzam chodzenie do kina w Kielcach. Czyli o widzach, krytykach i właścicielach.

Zaczęło się niewinnie - parę lat temu "Władca pierścieni - dwie wieże". Już w trakcie "Kroniki" (przepraszam reklam). Bliżej niezidentyfikowany osobnik zaczyna wrzeszczeć: "Karoooolinaaaa!" i tak pięć minut. A ona nic. Osobnik dalej: "Kaaaaroliiiinaaaaaaaa!!!!". A ona nic. To on dalej: "Kaaarooooliii...aaaaaaa!!!". Zaczyna się czołówka. A ona nic. W końcu z pierwszego rzędu podnosi się jakaś postać i głębokim głosem, jak mawiał pewien pisarz, z głębi macierzy stwierdza: "Fuck you man!".

A film jeszcze gorszy. Lirycznie - muzyka chlip, chlip, dramatycznie - urywa mi głowę. Operator znał w zasadzie dwa ujęcia - albo zbliżenie na wybałuszone ślepka, albo typowo przyrodnicze - bohaterowie biegną pod górkę (koniecznie zieloną, a w tle niebo szmaragdowe) i on ich dookoła. Gra aktorska porażająca - brwi marszczy, znaczy wściekły; nosek marszczy, znaczy wzruszony (obowiązkowo mokre oczka) i jeszcze elf na deskorolce. Dla mnie bomba... a talent miał tylko komputerowy stworek.

Trzecią część obejrzałem już w domu. Zastanawiałem się czy można bardziej bez sensu. Można... Wystarczy wyciąć orwellowski raj hobbitów, czyli kilkadziesiąt ostatnich stron powieści. A krytycy pieją.

Znacznie później - "Aviator" - nudnawa bzdura, "Chaplin" z Downey'em Jr. to przy tym arcydzieło, a przyznajmy - najlepszy nie był. Nie o tym jednak... siedząca za mną parka "onków" dość głośno i w słowach cokolwiek wyszukanych omawiała wrażenia wzajemne natury mocno zoologicznej. Więc z przodu Leonardo przekonuje mnie jak to Howard H. kochał latanie, a z tyłu Bawaria. Jest taka zasada, że dobry aktor, po kilku porządnych rolach zaczyna parodiować sam siebie po czterdziestce. Di Caprio zaczął grubo wcześniej - jedna dobra rola u Hallströma i koniec. A krytycy są zachwyceni.

Chrup, chrup, chrup... gul, gul, gul... no i zaczęła się ''Troja". Nawet nie było źle, tylko trochę ciamkali, ale w normie. Coś pozytywnego? Kolorki ładne i Peter O'Toole filozoficznie to przeżył. Ale po 40 latach picia dżinu wszystko można zrozumieć. Ekscytacja krytyków. Niezbyt przesadna, choć dość powszechna.

Dlatego przestaję chodzić do kina. Filmy pięciogwiazdkowe okazują się knotami, jednogwiazdkowe - wszystko wedle skali znawców - całkiem przyzwoite. Recenzje sprawiają wrażenie pisanych przez kalkę, a piszący o filmie (w większości) tworzących w stanie głębokiego zamroczenia.

Dawniej wskazówką bywały festiwalowe nagrody. Ostatnio z tym coraz gorzej; o filmach "oscarowych" nie wspomnę, bo można wiele z nich obdarzyć określeniem, którego zwykł używać Himilsbach po spotkaniu w salonie kilku eleganckich matron. Z Cannes dochodzą sygnały cokolwiek dziwaczne - w jednym roku mamy "Słonia", porządne kino, sensowny temat, ciekawe rozwiązania formalne, w następnym "Fahrenheit 9.11" socrealistyczną pogadankę o Bin Ladenie. No ja rozumiem, można "Żorżyka" nie lubić, ale do tego stopnia?

Co pozostaje? Filmy nagradzane przez publiczność na małych festiwalach -"Kontrolerzy" (bez ciumkań i przyrodniczych wstawek sąsiadów - o cudzie! w kinie "Moskwa"), "Łowca" - pierwszy film lapoński, którego pewnie nigdy w metropolii świętokrzyskich górali nie zobaczymy, również amerykański "Glum", ale to z całkiem innych powodów.

Van Sant (to ten od "Słonia") po ponad trzech latach - dziwną publiczność wychowują sobie kieleccy kiniarze, a i piszący o repertuarach dziennikarze. Potem nagle okazuje się, że technicznie sprawne, ale zaledwie odrobinę wznoszące się ponad przeciętność "Requiem dla snu" czy robiący ludzi w trąbkę Trier podawani są w ankietach jako "największe filmy w dziejach kina".

Wiem, że czasem po rozum można chodzić daleko, ale z zasady coś można krócej trzymać w tej lodówce, a czwartek naprawdę zmienić na piątek lub sobotę.

Pozdrawiam serdecznie właścicieli kin i tych od pogadanek przyrodniczych również, to było... pouczające.


Komentarze

Komentowanie niedozwolone dla anonimowego u�ytkownika, prosze sie zarejestrowa�

Mastadobalina 05-12-2005 o godz. 14:05:01
Dobrze napsiane , Zgadzam sie prawie w 100% ( mam inne zdanie na temat Fahrenheita 9/11 ale to sie chyba wiaze z moim podejsciem do tego filmu i z tym czego od niego wymagalem)Faktycznie Oscary od dluzszego czasu zrobily sie smieszne, a do gazet typy Film czy Cinema to mozna tylko po to zerknac zeby wiedziec co nowego wyszlo, (jak widze nawalonch gwaizek przy jakis Efektach Motyla czy powtotach do Garden State to nie wiem o co w tym wszystkim chodzi), ewentualnie mozna wybrac konketnego recenzenta ktory najbardziej trafia w nasz gust ( albo nie trafia) . Nagrody festiwalowej piblicznosci to tez nie zawsze chyba najlepszy pomysl ( z tego co pamietam Piła dostała gdzies taka nagrode-bubhahahah ) ...to tyle ... a dicaprio dobry był jeszcze Chlopiecym swiecie
Agape 06-12-2005 o godz. 09:22:43
Tak, coś w tym jest, że odkąd filmy oscarowe możemy oglądać przed wielką galą akademii, okazuje się, że one wcale nie są takie fajne. Zresztą nie od dziś wiadomo, że amerykańskie kino robią specjaliści od..., niekoniecznie artyści, reżyserzy (to to już najmniej), aktorzy. Przemożna siła reklamy, marketingu i PR wielokrotnie była obśmiewana nawet przez ludzi Hollywood. Szkoda, że z tego śmiania wychodzą głównie kolejne okrągłe miliony zysku, a nie reforma kina. A co do zachowania: przysięgam się, że jeśli przy następnej wizycie w kinie zadzwoni jakaś komórka, na cała salę wrzasnę i zapytam, kto dzwonił. Może jakiś kretyn, co ma jedną komórkę w mózgu, a drugą za paskiem wreszcie zrozumie, że to niegrzeczne przeszkadzać innym.
PS. Na "Requiem dla snu" pluć nie pozwalam. Wznosi się ponad przeciętność i coś w sobie ma. Na tyle, że nie odważyłam się jeszcze - mimo upływu lat - obejrzeć tego filmu po raz drugi. Ale to moja osobista ocena. W sumie, żyjemy w czasach relatywizmu i wolno mi :)
pilon 06-12-2005 o godz. 20:49:46
"Fahrenheit 9/11" - mój zarzut w stosunku do tego filmu dotyczy sposobu interpretacji faktów, czasem miałem wrażenie, że jeśli fakty się nie zgadzają to tym gorzej dla faktów; natomiast naprawdę podziwiam i reżysera, i studio, i klimat i kraj, w którym film tak zrealizowany, z taką tezą mógł powstać, co nie zmienia mojej opinii, że to propaganda. Co do "Chłopięcego świata", to owszem, ale to również film z początków jego kariery.
"Requiem dla snu"... ale to dobrze, ze ktoś się ze mną nie zgadza! Dla mnie ten film, pomimo oczywistej sprawności technicznej i braku amerykańskiego happy endu jakoś nie przemówił. Można go spokojnie i pewnie się powinno puszczać w szkole na lekcjach wychowawczych - bo w tym względzie jest akurat doskonale oczywisty i narracyjnie jest dostosowany dla takiego odbiorcy. Oczywiście każdy może zapytać jeśli nie "Requiem dla snu" jest dla ciebie filmem przekonującym... To co? Odpowiem - "Stracony weekend".
tedman (tedman@op.pl) 07-12-2005 o godz. 17:50:46
Nie jest tak źle, można zobaczyć sporo niezłych filmów , co oczywiście nie znaczy, że każdy z nich jest wybitny. Ale czy w innych dziedzinach sztuki nie jest podobnie? Zawsze istnieje nurt komercyjny i inne pomysły niż dzieło dla kasy. Nie czarujmy się tak było, jest i będzie. A to, że Oskary od dawna służą show-bisnesowi made in Hollywood ? Jasne! Jak by nie było, jedyne kryterium oceny to obejrzenie filmu, żadne „ciało” opiniotwórcze tego Ci nie zastąpi. Jak chcesz się przekonać – musisz spróbować - nie ma wyjścia. Reszta to tylko tęsknota do idealizmu – ktoś za nas coś oceni i pomoże dokonać wyboru. Nie ma lekko!
Error connecting to mysql