Kielce v.0.8

Sztuki plastyczne
Marian Rumin: Sztuka na metry

 drukuj stron�
Sztuki plastyczne Rozmowy Marian Rumin,Kielce
Wys�ano dnia 23-04-2012 o godz. 13:07:16 przez rafa 10544

Szara rzeczywistość PRL-u pozostawiła po sobie wiele osobliwości. Betonowe osiedla, surowe przestrzenie pobudzały do działań, które ubarwią świat wokół. Rodziły się pomysły oraz rozwiązania systemowe, o których już dziś prawie nikt nie pamięta. O realizacjach plastyków oraz zwykłych mieszkańcach i ich sposobach na upiększenie przestrzeni miejskiej z Marianem Ruminem, który przez ponad 35 lat prowadził galerię BWA w Kielcach, rozmawia Małgorzata Chmiel.



Skąd w PRL-u wziął się pomysł, by na gotową już architekturę nanosić zdobienia?

Panowała wówczas pewna unifikacja architektoniczna. Blokowiska czy wcześniej architektura bez ozdób, która wynikała z propozycji międzywojennej awangardy artystycznej, była powszechnie stosowana. I to ona wymuszała na ludziach potrzebę jakiegoś dodatkowego piękna, przyozdobienia chociażby. Między innymi dlatego masowo na nowych osiedlach powstawały maleńkie ogródki warzywne, kwiatowe, w których obok czteropiętrowych pięciokondygnacyjnych bloków po prostu uprawiało się marchewkę, pietruszkę i kwiatki. Był to też czas migracji ludzi ze wsi do miasta.

W jakim stopniu miało to wpływ na przestrzeń?

Ludzie osiedlali się w nowym miejscu ze swoimi pojęciami o pięknie, ze swoimi potrzebami estetycznymi. Wielu z nich poczucie piękna przenosiło ze swoich środowisk w takiej mierze, w jakiej było to zakodowane w ich mentalności, często wiejskiej czy małomiasteczkowej, czego wyrazem były między innymi kwiatki uprawiane przez mieszkańców pod oknami wieżowców.

A jak na tę szarą rzeczywistość reagowali artyści?

Myślę, że artyści, którzy przecież kończyli różne uczelnie, byli najbardziej świadomi i wyczuleni na piękno, szukali sposobu upiększenia i wprowadzenia tego piękna w przestrzeń miejską. Był to też sposób zarabiania na życie, pozwalający połączyć ładne z użytecznym, a jednocześnie z tego żyć. I o tej właśnie formie twórczości użytkowej między innymi w architekturze najczęściej mówiono jako o zdobieniu.

Czy owo zdobienie wszystkim odpowiadało?

Ten sposób dekoracji przestrzeni był odbierany często jako nie do końca pozytywny, bo z istoty, w teorii sztuki wówczas panującej, zdobnictwo było trochę takim kwiatkiem do kożucha. Obawiano się go, gdyż najczęściej prace były wtórnie przylepiane do już istniejących realizacji. Nie wynikały z istoty projektowania, kiedy to od początku artyści mogli współpracować z architektami.

Stąd sceptycyzm?

Próbowano to przełamać. Między innymi czynili to: Adam Wolski, Andrzej Grabiwoda, Zbigniew Moralski, Henryk Papierniak i inni, kiedy na etapie projektowania próbowano przewidzieć ewentualność zaistnienia form rzeźbiarskich, malarskich, ceramicznych. Z tego co pamiętam, kiedy projektowano nowe osiedla mieszkaniowe, to na etapie projektowania inwestycji zastrzegano prawnie pewien procent kosztów inwestycji na poprawienie estetyki poprzez wprowadzanie różnych form tak zwanej estetyzacji. Pojawiło się pojęcie estetyzacji osiedli, budynków. Najczęściej zajmowali się tym artyści plastycy, rzadziej architekci.

Gdyby dziś chcieć znaleźć pozostałości owej estetyzacji, gdzie należałoby szukać?

Na terenie miast, miasteczek. Rzadziej na wsiach. Im większa miejscowość, tym większe szanse na znalezienie tego typu prac. Zdobiono głównie budynki użyteczności publicznej: administracji państwowej, domy kultury, kluby, świetlice, zakładowe domy kultury – chociażby Dom Kultury KZWP w Niewachlowie, w Masłowie. Jeszcze żyją ludzie, którzy tam pracowali i je współtworzyli.

W Polsce zdarzały się takie przypadki, że podczas remontu, po zdjęciu ocieplenia budynku nagle okazywało się, że na ścianie pojawiało się malowidło sprzed kilkudziesięciu lat. Czy jest szansa, by coś podobnego mogło zdarzyć się w Kielcach?

Ja wiem, że takie dekoracje były np. na wieżowcu ściany przy Hali Widowiskowo-Sportowej w Kielcach. Tam była malarska ściana szczytowa, czyli wiele pięter w formie mondrianowskich geometrycznych podziałów i niezwykle radykalnych barw nie do końca zgodnych z ideą Mondriana. Jako abstrakcja geometryczna wywoływała bardzo różne reakcje. Architektonika budynku też była z podziałami geometrycznymi. To jeszcze bardziej pogłębiało surowość i chłód architektury, bo nie zmiękczało jej formy w żaden sposób.

Czyli praca nie była udana?

Można powiedzieć, że idea była chybiona, ale przecież nikt tej pracy nie zamalowywał. Często tego typu dekoracje okazywały się nie do końca trwałe, tak jak nie były trwałe ówczesne farby oraz tynki, więc prace ulegały degradacji. Może poza takimi formami jak sgrafitto. Dla przykładu Kazimierz Grodziski szczycił się, że jego sgrafitto, które zrealizował na „Żeromszczaku”, przetrwało kilkadziesiąt lat. Bardzo sobie to cenił.

Jak odbierano te prace wówczas, a jak teraz? Niektórzy mówią o nich jak o chałturach.

Przykładowo: istniał płot z malowanych przez artystów płyt wzdłuż Grunwaldzkiej na wysokości Społem, który przesłaniał niezbyt estetyczną niską zabudowę szopopodobnych obiektów. Była to ewidentnie chałtura. Płaciło się przecież od malarskiej powierzchni i to na podobnej zasadzie jak za dzieła sztuki. Nie rozróżniano sztuki czystej od użytkowej, więc jak z metra się płaci, a ma się setki tych metrów, no to jest to ewidentny przykład chałtury lub chałturopodobnego zjawiska. Adam Wolski w procesie budowy teatru, dziś będącego Kieleckim Centrum Kultury, już na etapie projektowania włączył się ze swoimi wizjami. Miały stać się częścią architektury mającej współgrać z całym budynkiem.

A na zewnątrz budynków? Oprócz już wyżej wymienionej trwałej techniki sgraffitto, jakie jeszcze realizowano formy zdobnicze?

Przede wszystkim jeśli chodzi o zewnętrzną stronę budynków, to poszukując owej trwałości, bardzo upowszechniła się w latach 60. mozaika ceramiczna. To znaczy różnie wtórnie użyte formy ceramiczne w postaci płytek ceramicznych. Tłuczono stare talerze czy też wykorzystywano odpady ceramiczne z fabryk. Były wielobarwne, miały wzory, najczęściej w formie kalkomanii, ale też były w miarę trwałym elementem zdobniczym poprzez szkliwa, które powodowały, że można było z nich układać trwałe kompozycje, różne obrazy, które mogły estetycznie oddziaływać. Takie ceramiczne obrazy były na zewnątrz hotelu centralnego (dziś Łysogóry), na zewnątrz szkoły przy ulicy Prostej.

Czy wiele podobnych ozdób może jeszcze istnieć w Świętokrzyskiem?

Myślę, że gdyby pojeździć po różnych miejscowościach i pooglądać albo popytać właścicieli, to może udałoby się część z nich odnaleźć. Może przetrwało bogato zdobione metaloplastyczne „rycerskie” wnętrze autorstwa Władysława Łydźby w restauracji we Włoszczowie?

Ale czy taka praca może zachwycić współczesnych?

Dzisiaj ten sposób zdobienia niekoniecznie by nam odpowiadał, ale jest to kulturowy ślad dawnych sposobów tworzenia i poczucia piękna, dlatego bardzo sobie chwalę, że budując stadion narodowy w Warszawie, jedną z rzeźb lekkoatletów z lat 50. zostawiono jako relikt ciągłości kulturowej. Uważam, że tak jak chcemy, żeby była ciągłość narodowa, tak powinna być zachowana ciągłość kulturowa. Dlatego nie niszczmy przeszłości ołtarzy jak mawiał poeta, choć sami mamy doskonalsze wznieść. Dopóki jednak nie wzniesiemy tych doskonalszych, wznośmy je obok, a nie na gruzach tego, co inni wznosili.


Rozmawiała: Małgorzata Chmiel


Komentarze

Komentowanie niedozwolone dla anonimowego u�ytkownika, prosze sie zarejestrowa�

Anonim 28-04-2012 o godz. 10:01:38
Ci wspaniali Świętokrzyscy, wysoce świadomi koryfeusze i krytycy orz "krytykantki" sztuki sami wiele zniszczyli i niszczą uprawiając prywatę w imię tzw. szerzenia kultury i sztuki. Wystarczy przejrzeć stare egzemplarze np.:Słowa Ludu, Echa Dnia, Trybuny Ludu, katalogi wystaw min. BWA Kielce z tekstami krytycznymi na temat sztuk plastycznych. Łatwo zwalają pszaśność tej sztuki na PRL, a sami zatwierdzali te projekty do realizacji i dawali tym "twórcom" nagrody!
Anonim 01-06-2012 o godz. 23:54:25
napisz więcej na ten temat. zacytuj. etc... pozdrawiam
Error connecting to mysql