Kielce v.0.8

Teatr
Nic nie boli tak, jak Kielce

 drukuj stron�
Teatr Recenzje Kielce Teatr
Wys�ano dnia 16-10-2016 o godz. 21:37:48 przez grolecki 29647

Towarzystwu wypada wyśmiać towarzystwo, lecz musi być to zgrywa kontrolowana; „Let It Bleed” Stonesów osłuchane przy pesto usmarowanym wernisażu. „Szalbierz” w Teatrze Żeromskiego (reż. Paweł Aigner) jest teatralną samokpinką z ręką na pulsie. „Może nie jesteśmy idealni…” - zdają się wołać aktorzy spod kokonu powierzonej roli – „…ale patrzcie na nich; tamci to dopiero niezdary”.



Clark Kent

O „tamtych” często się słyszy i rzadko czyta. „Tamci” są jak myszy; nikt nie chce ich widzieć, ale oni sumiennie wybiegują folklor każdej szanującej się mieściny. „Tamten” dyrektor Każyński (Mirosław Bieliński) ratuje kielecki teatr jak klub piłkarski Korona. Gubernator (Marcin Brykczyński) nie poczułby dymu nawet, gdyby płonęła mu podeszwa. Pani Kamińska (Beata Pszeniczna) chce uciec z Kielcowa do Stolicowa. Plecy Kamińskiego (Łukasz Pruchniewicz) zamieszkuje nóż wbity przez żonę. Szyjący aktor Niedzielski (Dawid Żłobiński) drobi po scenie krokiem kobiety pracującej. Pijący alkoholik Skibiński (Andrzej Plata) robi zadymę. Krytyk Psarski (Artur Słaboń) barwi nos carskim brązem.

Prozaik z rekwizytorni (Krzysztof Grabowski) nie rozpoznaje z kolei wtaczającej się do gmachu legendy, samego Wojciecha Bogusławskiego (Paweł Sanakiewicz). Zaszczuta przez cenzurę XIX-wieczna tuza przyjeżdża do Kielc na chałturę „Świętoszka” za trzy tysie. Każyński powierza celezaborycie główną rolę w przedstawieniu z nadzieją na wyjście z finansowego dołka i ciepły zez pańskiego oka. Scyzoryki nie wiedzą jednak, że gość z Warszawy zamierza wypełnić kontrakt na własnych warunkach.

Późny Bogusławski, zdaniem Spiró, to frustrat i cwaniak; artysta prawdziwy, ale gasnący. W latach 80. autor oburzył tym polskiego patriotę siwiejącego na długo przed „Kapuścińskim non-fiction”. „Polakożerca!” – grzmiał Jerzy Robert Nowak opierając się na fragmentach „Iksów”, powieści także poświęconej Bogusławskiemu. Podobne niepokoje spływają teraz po premierze „Ostatniej rodziny” z Dawidem Ogrodnikiem w roli Tomasza Beksińskiego. Wiesław Weiss, dziennikarz muzyczny i wieloletni kolega Tomka, nazywa dzieło „nieuczciwym i nikczemnym filmem”.
Nie jest to jednak tylko nadwiślańska przypadłość. Amerykańscy fani „Powrotu mrocznego rycerza” do dziś lamentują, że naszkicowany w nim portret Supermana jest niezgodny z prawdą. Glenn Kenny napisał dla Guardiana obszerny artykuł pod tytułem „Dlaczego film > w rzeczywistości nie jest o moim przyjacielu Davidzie Fosterze Wallace’ie?” Czymże jednak ta słynna rzeczywistość jest, skoro Clark Kent spotyka się w jednej budce telefonicznej z XVIII-wiecznym szlachcicem herbu Świnka?

IX Wieków Kielc

Bogusławski nigdy nie był pupilem władzy. Bez objazdowych „Kuchennych rewolucji” już dawno umarłby z głodu. Jego tymczasowym chlebodawcą staje się teatr w Kielcach. W dramacie Spiró był to teatr wileński, ale pokusa kontekstu okazała się zbyt silna. Wszak do Kielc też nadlatywali przyjaźni kosmici rangi Ireny i Tadeusza Byrskich. Spotkali się z uznaniem, choć władza PRL-u prychała wyraźną nieufnością. Ciała obce robiły problemy i w III RP – nieżyjący już Piotr Szczerski zdejmował przed premierą "Draculę" Piotra Siekluckiego ze względu na zbytnią wulgarność scenariusza.

Przejęta pięć minut temu kamienica przy Sienkiewicza nadal macha do pałaców kultury. Raz widłami, raz widelcem. Obrzucamy czy chcemy kawałek? Przystań na prowincji czy dryf w krainę czarów? Teatr imienia Mrożka czy teatr imienia Żeromskiego? Sukcesy międzynarodowe „Samotności pól bawełnianych” tylko rozdrapały te pytania. Sztuka Aignera trafnie puentuje głośny kompleks prowincji przechodzący w cichy patriotyzm lokalny.

- Wybaw nas, panie! – zdaje się wołać zespół na samym początku. Wielu jednak szybko zmienia zdanie i oburza się w zaciszu foyer. Kim jest ten cały Bogusławski, żeby mówić nam, jak mamy grać? To nasz teatr i nasza publiczność!
A jak jest naprawdę? Nowy dyrektor teatru, Michał Kotański, zaczął od wznowienia „Samotności…” na Dużej Scenie. Dziś z pewnością szuka kolejnego Rychcika. Świadczy o tym nacisk na współpracę z młodymi reżyserami, m.in. z Deptą i Żurowskim. Apetyt – widzów, zespołu i władz – nieustannie rośnie.

Żandarm z Saint-Tropez

Korowód aktorów TŻ obtańcowuje to kieleckie chcenie i trwanie w sposób niemiłosierny. Granie postaci będącej fatalnym aktorem jest zadaniem teatralnym najwyższej próby. W „Szalbierzu” reżyser kazał świetnemu aktorowi naigrywać się z aktora fatalnego - ręką, nogą, wrzaskiem i wślizgiem. Zabawa przednia, ping pong w sam raz na końcówkę sezonu, ale wybiegana farsa nie znajduje odpowiedniej riposty. Niewyposażeni w nią aktorzy muszą dokarmiać kaczory pływające w parku Staszica, rzut guzikiem od gmachu Żeromskiego. Jeśli widza nie zbawi okruszek uśmiechu, to wepcha się mu pajdę rechotu. Ten wątłej jakości komizm interpretacyjny „Świętoszka” zaraża pomysł na „Szalbierz”. Historyczne dylematy Każyńskiego zostały zagłuszone Mirosławem Bielińskim w roli „Żandarma z Saint-Tropez”. Reakcje chemiczne zachodzące w relacji Rogowski-Bogusławski rozpadły się wraz z „fikcyjnym” Orgonem, który w pewnym momencie zaczyna grać „prawdziwego” Rogowskiego. Sanakiewicz wypada dobrze, ale rwący potok za plecami wypłukuje go z przekazu. Aktorzy są słabo poprowadzeni. W jednej z meta-scen Bogusławski karci zresztą reżysera Każyńskiego za nieszczerość i brak wiary w intelekt widowni. Później jednak sam wykuwa swoją rację posługując się podstępem. Czy zatem chodzi tu o klarowanie prawdy? Nietrudne to zadanie, odstęp czasowy daje twórcom fory. Publiczność słysząc „zabór rosyjski” i „polityka” od początku jest po stronie Bogusławskiego. Bardziej idzie o zdrowy ferment, którego produkcja winna być celem statutowym każdego teatru.

Przyjazne widzowi BHP odziera adaptację Aignera z czegoś, do czego próbuje on powrócić w drugim akcie – z rangi wydarzeń. Estetyczna wolta tylko pogłębia tę pustkę, bo zakręt został ścięty już wcześniej. Epilog nie jest krajobrazem po bitwie, ale zbiorem stenogramów odczytanych przez bohaterów.

Matematyka spektaklu – scenografia z epoki w pierwszym akcie, aktorzy w strojach współczesnych, sceniczna pustka w akcie drugim i wykonawcy w kostiumach – nie nadaje mu intelektualnego szelmostwa. Stuka w parapet melodią straconej szansy.

Krakszawa

„Szalbierz” zdobył nagrodę dziennikarzy na Dzikiej Róży 2016. Podoba się, bo czyn autoironiczny zawsze jest w cenie. Stanowić ma pokutę za te wszystkie razy, kiedy pod mankietem pękała żyłka. Przeterminowany dystans do siebie premiuje ego skuteczniej niż w czas przyjęte cięgi. To moment fałszywego, lecz potrzebnego triumfu krytyka i krytykowanego.

Sztuka Aignera dobrze pokazuje też szpagat człowieka tutejszego. Lokalnego dziennikarza „od teatru”, lawirującego między recenzją a recenzowanym, z którym pił wczoraj wódkę. Miejscowego aktora na etacie tańczącego znajomym to, co mu zagra nazwisko z Krakszawy. Także dyrektora uwieszonego w kolejce linowej na trasie teatr-departament kultury. Bogusławski odjechał, bez szalbierstw się jednak nie obejdzie.

Grzegorz Rolecki
grolecki@wici.info
fot. Krzysztof Bieliński


Komentarze

Error connecting to mysql