Kielce v.0.8

Kuchnia
Weekend kulinarny w Madrycie

 drukuj stron�
Kuchnia Åšwiat Kuchnia
Wys�ano dnia 01-03-2009 o godz. 09:07:23 przez sergio 3613

Dobrą knajpę poznasz po śmieciach na podłodze - trudniej wybrać między uchem a ogonem byka. Hiszpański byk nawet na talerzu pozostaje narowisty. Może być z grilla, w kawałkach albo po galicyjsku, pokrojona w plasterki z ziemniakami i słodką papryką (pulpo a la gallega).

Ośmiornica jest też ważnym składnikiem salpicón de mariscos, sałatki z owocami morza w sosie winegret
Nie można powiedzieć, żeby Madryt zrywał się o świcie i z pośpiechem zaczynał dzień. Śniadanie zaczyna się o 10. Do obowiązkowej kawy tostada - podpieczona kromka białego pieczywa lub bagietki, con marmelada lub con tomate, ze startym pomidorem pachnącym słońcem, odrobiną oliwy i soli.

Mnóstwo śmieci pod stołami to gwarancja, że miejsce jest warte odwiedzenia. Stary hiszpański zwyczaj nakazuje rzucać zużyte serwetki na podłogę - ilość świadczy o klientach, czyli im więcej, tym lepiej. Do kompletu bezpretensjonalna atmosfera - nikomu nie przeszkadza brak krzesła czy stolika.

Spacer po Madrycie zaczynamy od dzielnicy Salamanka. Ulice Serrano, Velazquez, Goya Carlos to nie tylko sklepy i bary warte uwagi, ale i piękne stare kamienice. Wybija 14 i miasto zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. O tej godzinie w Hiszpanii nic się nie załatwia, nigdzie się nie dzwoni. Na ulicach robi się pusto i cicho. To doskonała pora, żeby zasmakować lokalnej kuchni.

Wziąć byka za uszy

Zapada decyzja, że jak lunch w Madrycie, to ruta de tapas, czyli rundka po barach, a w każdym niewielka przekąska. Moi przewodnicy wybierają okolice calle de las Huertas. Jest tu chyba najwyższy wskaźnik liczby barów na mieszkańca. Gdzie nie spojrzeć, minilokal, rzadko miejsca siedzące, czasem kilka stolików barowych.

Wdycham zapach oliwy z czosnkiem i... niespodzianka! Moja przewodniczka Celia (gdzie tu kobieca solidarność?!) z typowo hiszpańskich zakąsek zamówiła dla mnie, do wyboru, ucho (małe chrupiące kawałki) lub ogon (w formie gulaszu) byka. Przełknęłam. Bez specjalnego problemu, jak się okazało, ale już nigdy więcej tego nie powtórzę. Ciąg dalszy obiadu w Casa del Abuelo, gdzie bywa już trzecie pokolenie madrytczyków. Malutki lokal mieści zaledwie kilka wysokich stolików, przy których można zjeść krewetki smażone w oliwie z czosnkiem i krewetki smażone w panierce oraz napić się domowego wina. Menu nad wyraz skromne, ale chętnych nie brakuje.

MÄ…twy i paskudy

W kolejnych lokalach próbujemy smażonych małych zielonych papryczek posypanych grubą solą (pimientos del padrón), muszelek w kilku rozmiarach (na liście ulubionych prym wiodą te najmniejsze, berberechos), ośmiornicy z papryczką (pulpo a la gallega), mątwy z patelni i z sosem czosnkowym (sepia a la plancha con alioli) - mimo, że mątwa brzmi mało zachęcająco, jest pyszna. W kategorii "czegoś tak paskudnego nie tknę za nic na świecie" wygrywają navajas - bardzo długie muszelki o średnicy 1 cm otwarte na krańcach i kryjące w środku mięczaka wyglądającego jak glista - kiedyś widziałam je żywe i gotowa byłam się założyć, że nie wezmę ich do ust, ale smażone na oliwie z czosnkiem okazały się wyśmienite.

W Hiszpanii pory jedzenia są ściśle ustalone i sumiennie przestrzegane. Lunch musi być wystarczająco obfity, by dotrwać po nim do późnego wieczora. Gdy około 20 robię się głodna, gospodarze zgodnym chórem wydają okrzyk zdziwienia. Hiszpanie wyjdą na kolację najwcześniej za dwie godziny. Nawet jakbym chciała coś teraz zjeść, mogłoby się to okazać niemożliwe, a co najmniej trudne. W godzinach 16 - 20.30 raczej trudno coś dostać poza barem nastawionym na zagranicznych turystów lub fast foodem.

Paella Hemingwaya

Kiedy nadchodzi pora, idziemy do Botín - restauracji, która według Księgi rekordów Guinnessa jest najstarsza na świecie! Mimo że lokal zdominowali turyści, i tak unosi się tu czar dawnych bywalców. Paellę uczył się tu przyrządzać zaprzyjaźniony z właścicielami Hemingway!

My wybieramy to, co większość madrytczyków na kolację w restauracji - soczysty, kruchy stek, zdaniem moich przewodników kwintesencję hiszpańskiej kuchni. Mało przypraw, żadnych sosów i dodatków, podstawa smaku to doskonała jakość mięsa. Do tego tinto de verano, czyli czerwone wino pół na pół z gaseosa (gazowana woda z cytrynowym posmakiem) i dużą ilością lodu.

Najedzona, zmęczona i zachwycona Madrytem zerkam na zegarek. Pierwsza w nocy, czas iść spać. O, nie! - wykrzykują równocześnie moi kompani. Przecież nie możesz być w Madrycie i nie pójść w środku nocy na churros con chocolate, czyli nieduże, podłużne ciasteczka do maczania w gorącej czekoladzie. Najlepiej w San Gines przy calle Arena. To najstarsza chocolateria w mieście, zawsze otwarta i pełna gości. Kelner, klucząc pomiędzy gośćmi z piramidą pełnych filiżanek na tacy, wyjaśnia, że czekolada powinna być taka, żeby churro stało. Ilość kalorii niepoliczona, ale chwile przyjemności bezcenne.

I tak kończy się mój smakowity weekend w Madrycie. Mimo późnej pory na mieście gwar i ruch. To jedyne miasto, jakie znam, gdzie największe korki są o 22, kiedy wszyscy próbują dojechać na kolację, i nad ranem, kiedy wracają do domów.


Beata Sobczyk Rzeczpospolita.pl


Komentarze

Error connecting to mysql