Cywilizacja Polska Turystyka i Podróże
Wys�ano dnia 17-09-2006 o godz. 11:00:00 przez pala2 420
Wys�ano dnia 17-09-2006 o godz. 11:00:00 przez pala2 420
![]() | Przez dziesiątki lat, żeby dostać się w to miejsce, trzeba było ze specjalną przepustką pokonać liczne posterunki wartownicze. Dzisiaj może tu wejść każdy, jednak "małe Peenemunde" pod Łebą nadal skrywa wiele tajemnic. |
Przez długi czas utrzymywał się mit, że testowano tutaj słynne rakiety V-2 konstrukcji Wernhera von Brauna. Podtrzymywały go nawet niektóre przewodniki turystyczne i publikacje historyków-amatorów. Stąd określenie tego tajemniczego, nadmorskiego zakątka, ochrzczonego miniaturą supertajnego ośrodka doświadczalnego Peenemunde na wyspie Uznam. Jak w każdej legendzie, tak i w tej jest część prawdy. Są w niej również białe plamy, które warto wymazać.
Ogniste pióropusze na niebie
- W 1943 roku pracowałem jako robotnik przymusowy na lotnisku w Wicku Morskim - relacjonował w 1997 roku Mieczysław Więckowski. - Warunki były piekielnie trudne. Spaliśmy w drewnianych barakach, a "zupą dnia" była zazwyczaj wodnista zalewajka z brukwi. Najgorsze jednak było to, że z powodu wszechobowiązującej tajemnicy za najmniejsze odstępstwo od zarządzeń i regulaminów groziła kula w łeb - na miejscu, bez śledztwa i choćby namiastki sądu. Nie wolno nam było bez pozwolenia nawet rozmawiać z niemieckimi robotnikami. Zabronione było też opuszczanie baraków po zmroku. W dzień nie mogliśmy przebywać w żadnym innym miejscu niż strzeżony przez uzbrojonych żandarmów rejon pracy. Ja byłem murarzem. Przewozili nas z miejsca na miejsce, do różnych robót, ale i tak prawie do końca wojny nie wiedziałem, co naprawdę się tutaj dzieje. Pan Mieczysław domyślał się jednak, co Niemcy robili w nadmorskim kompleksie koło Łeby. Nieraz widział tajemnicze obiekty wznoszące się z rykiem w powietrze, ciągnąc za sobą ogniste pióropusze. Przez długie lata po wojnie, jak wielu innych był przekonany, że to osławione V-2, o których czytał w książkach. Prawda była jednak inna.
Córa Renu i jej siostry
Do tajemniczych obiektów na terenie dzisiejszego Słowińskiego Parku Narodowego wiedzie ukryta w sosnowym lesie betonowa droga, na której co rusz napotkać można niewielkie, żelbetowe bunkry strzelnicze. Po przejściu około trzech kilometrów docieramy do kompleksu większych, osadzonych w wydmowym piachu budowli obserwacyjnych i dziwnych konstrukcji na powierzchni ziemi. Jedną z najbardziej osobliwych jest stożkowa studnia-lej o betonowych ścianach z przecinającą ją stalową rampą, rodzajem rusztowania i szkieletem niewielkiej hali. Według znawców tematu była to wyrzutnia rakiet. Zbyt mała jednak, by startowały z niej pociski V-2. Co zatem z niej odpalano?
Zachowało się kilka relacji Niemców pracujących tu w czasie II wojny światowej. Jedna z nich pochodzi od ówczesnego mieszkańca Łeby i pracownika poligonu Manfreda Mantzke. Twierdzi on, że montowano tutaj i testowano przeciwlotnicze rakiety Rheibote i Rheintochter (Córa Renu), które miały zrewolucjonizować obronę przeciwlotniczą tak, jak kilkadziesiąt lat później radzieckie pociski SAM (jeden z nich zestrzelił m.in. słynny samolot szpiegowski U-2). W Łebie odbywały się też próby rakiet niekierowanych i osobliwych "skaczących" bomb lotniczych przeznaczonych do niszczenia tam i urządzeń portowych z małej wysokości.
Prace nad skonstruowaniem rakiety przeciwlotniczej naprowadzanej na cel drogą radiową i wiązką promieni radarowych rozpoczęto w Niemczech już w 1941 roku. Tego futurystycznego na owe czasy projektu podjęła się berlińska firma Rheinmetal Borsig. Już w 1943 roku, kiedy alianci rozpoczęli systematyczne bombardowania stolicy III Rzeszy, stało się jasne, że prace i badania trzeba przenieść w bardziej bezpieczne miejsce.
Rakietowa oaza spokoju
Łeba wydawał się idealna. Poligon leżący na uboczu, niemal poza zasięgiem wrogiego lotnictwa, pozwalał mieć nadzieje na spokojne kontynuowanie eksperymentów. Prace postępowały szybko. Decydenci z Berlina byli przychylni powstaniu kolejnej, jakże potrzebnej Niemcom Wunderwaffe. W 1944 roku ośrodek odwiedził sam generał Hubert Weise, szef obrony przeciwlotniczej w Ministerstwie Lotnictwa III Rzeszy, by zapoznać się z wynikami prac. Ponoć był zadowolony. Wiadomo też, że w Łebie bywał sam ojciec broni rakietowej Wernher von Braun. Nie wiadomo w jakim celu. Niektóre źródła twierdzą, że wspomagał tutejszych naukowców swoją wiedzą i doświadczeniem, a inne, że podpatrywał konkurencję.
Ostatni kierownik ośrodka doświadczalnego w Łebie Heinrich Huppertz pisze w swoich wspomnieniach, że w przededniu wkroczenia Rosjan gotowy do odpalenia był już najbardziej tajemniczy powstały tu obiekt: ogromna, czterostopniowa rakieta dorównująca wielkością V-2). Miała mieć 15 m długości i ważyć 8 ton. Ostatecznie nigdy nie wzbiła się w przestworza i w obliczu zbliżającego się wroga została zniszczona wraz z towarzyszącymi jej urządzeniami. Koniec wojny to jednak nie koniec "rakietowego" rozdziału w historii Łeby.
Peenemunde po polsku
Mimo że rosyjscy zdobywcy wywieźli stąd większość niezniszczonego wyposażenia, po przejęciu ośrodka przez polskie władze, postanowiono kontynuować tu doświadczenia z rakietami. Na początku lat 60. zjawili się na łebskich wydmach naukowcy i inżynierowie z Instytutu Lotnictwa w Warszawie. Już wcześniej prowadzili doświadczenia z polskimi rakietami, m.in. na Pustyni Błędowskiej na południu kraju, ale Łeba wydała im się miejscem o niebo lepszym. Zwłaszcza że rozpoczynał się największy w dotychczasowej historii Polski program rakietowy. W pracowniach warszawskiego IL i halach produkcyjnych WSK Mielec powstały pierwsze egzemplarze pionierskiej rakiety Meteor.
Przez kilka lat Meteory wzbijały się w niebo z Łeby, dostarczając swoim twórcom cennych danych. W archiwach instytutu zachowały się zdjęcia z tych prób. Szczególnie interesujące jest jedno z nich, przedstawiające rakietę Meteor na wyrzutni. Dokładna analiza zdjęcia dowodzi, że jest to dokładnie ta sama wyrzutnia, której resztki w postaci betonowego leja z rampą można oglądać do dzisiaj.
Polskie Meteory były rakietami meteorologicznym, służącymi do badania górnych warstw atmosfery i okazały się udanymi konstrukcjami. Podobno kilkadziesiąt egzemplarzy wyeksportowano nawet do ówczesnej NRD. Na początku lat siedemdziesiątych przerwano jednak prace nad nimi. Dlaczego?
Odpowiedź jest prosta: monopol na rozwijanie techniki rakietowej w bloku wschodnim miał Wielki Brat - ZSRR, który nie mógł sobie pozwolić na najmniejszą choćby konkurencję pod swoim bokiem. Dzisiaj jednym z nielicznych śladów po ambitnym przedsięwzięciu polskich naukowców są właśnie pozostałości ośrodka w Łebie.
Ogniste pióropusze na niebie
- W 1943 roku pracowałem jako robotnik przymusowy na lotnisku w Wicku Morskim - relacjonował w 1997 roku Mieczysław Więckowski. - Warunki były piekielnie trudne. Spaliśmy w drewnianych barakach, a "zupą dnia" była zazwyczaj wodnista zalewajka z brukwi. Najgorsze jednak było to, że z powodu wszechobowiązującej tajemnicy za najmniejsze odstępstwo od zarządzeń i regulaminów groziła kula w łeb - na miejscu, bez śledztwa i choćby namiastki sądu. Nie wolno nam było bez pozwolenia nawet rozmawiać z niemieckimi robotnikami. Zabronione było też opuszczanie baraków po zmroku. W dzień nie mogliśmy przebywać w żadnym innym miejscu niż strzeżony przez uzbrojonych żandarmów rejon pracy. Ja byłem murarzem. Przewozili nas z miejsca na miejsce, do różnych robót, ale i tak prawie do końca wojny nie wiedziałem, co naprawdę się tutaj dzieje. Pan Mieczysław domyślał się jednak, co Niemcy robili w nadmorskim kompleksie koło Łeby. Nieraz widział tajemnicze obiekty wznoszące się z rykiem w powietrze, ciągnąc za sobą ogniste pióropusze. Przez długie lata po wojnie, jak wielu innych był przekonany, że to osławione V-2, o których czytał w książkach. Prawda była jednak inna.
Córa Renu i jej siostry
Do tajemniczych obiektów na terenie dzisiejszego Słowińskiego Parku Narodowego wiedzie ukryta w sosnowym lesie betonowa droga, na której co rusz napotkać można niewielkie, żelbetowe bunkry strzelnicze. Po przejściu około trzech kilometrów docieramy do kompleksu większych, osadzonych w wydmowym piachu budowli obserwacyjnych i dziwnych konstrukcji na powierzchni ziemi. Jedną z najbardziej osobliwych jest stożkowa studnia-lej o betonowych ścianach z przecinającą ją stalową rampą, rodzajem rusztowania i szkieletem niewielkiej hali. Według znawców tematu była to wyrzutnia rakiet. Zbyt mała jednak, by startowały z niej pociski V-2. Co zatem z niej odpalano?
Zachowało się kilka relacji Niemców pracujących tu w czasie II wojny światowej. Jedna z nich pochodzi od ówczesnego mieszkańca Łeby i pracownika poligonu Manfreda Mantzke. Twierdzi on, że montowano tutaj i testowano przeciwlotnicze rakiety Rheibote i Rheintochter (Córa Renu), które miały zrewolucjonizować obronę przeciwlotniczą tak, jak kilkadziesiąt lat później radzieckie pociski SAM (jeden z nich zestrzelił m.in. słynny samolot szpiegowski U-2). W Łebie odbywały się też próby rakiet niekierowanych i osobliwych "skaczących" bomb lotniczych przeznaczonych do niszczenia tam i urządzeń portowych z małej wysokości.
Prace nad skonstruowaniem rakiety przeciwlotniczej naprowadzanej na cel drogą radiową i wiązką promieni radarowych rozpoczęto w Niemczech już w 1941 roku. Tego futurystycznego na owe czasy projektu podjęła się berlińska firma Rheinmetal Borsig. Już w 1943 roku, kiedy alianci rozpoczęli systematyczne bombardowania stolicy III Rzeszy, stało się jasne, że prace i badania trzeba przenieść w bardziej bezpieczne miejsce.
Rakietowa oaza spokoju
Łeba wydawał się idealna. Poligon leżący na uboczu, niemal poza zasięgiem wrogiego lotnictwa, pozwalał mieć nadzieje na spokojne kontynuowanie eksperymentów. Prace postępowały szybko. Decydenci z Berlina byli przychylni powstaniu kolejnej, jakże potrzebnej Niemcom Wunderwaffe. W 1944 roku ośrodek odwiedził sam generał Hubert Weise, szef obrony przeciwlotniczej w Ministerstwie Lotnictwa III Rzeszy, by zapoznać się z wynikami prac. Ponoć był zadowolony. Wiadomo też, że w Łebie bywał sam ojciec broni rakietowej Wernher von Braun. Nie wiadomo w jakim celu. Niektóre źródła twierdzą, że wspomagał tutejszych naukowców swoją wiedzą i doświadczeniem, a inne, że podpatrywał konkurencję.
Ostatni kierownik ośrodka doświadczalnego w Łebie Heinrich Huppertz pisze w swoich wspomnieniach, że w przededniu wkroczenia Rosjan gotowy do odpalenia był już najbardziej tajemniczy powstały tu obiekt: ogromna, czterostopniowa rakieta dorównująca wielkością V-2). Miała mieć 15 m długości i ważyć 8 ton. Ostatecznie nigdy nie wzbiła się w przestworza i w obliczu zbliżającego się wroga została zniszczona wraz z towarzyszącymi jej urządzeniami. Koniec wojny to jednak nie koniec "rakietowego" rozdziału w historii Łeby.
Peenemunde po polsku
Mimo że rosyjscy zdobywcy wywieźli stąd większość niezniszczonego wyposażenia, po przejęciu ośrodka przez polskie władze, postanowiono kontynuować tu doświadczenia z rakietami. Na początku lat 60. zjawili się na łebskich wydmach naukowcy i inżynierowie z Instytutu Lotnictwa w Warszawie. Już wcześniej prowadzili doświadczenia z polskimi rakietami, m.in. na Pustyni Błędowskiej na południu kraju, ale Łeba wydała im się miejscem o niebo lepszym. Zwłaszcza że rozpoczynał się największy w dotychczasowej historii Polski program rakietowy. W pracowniach warszawskiego IL i halach produkcyjnych WSK Mielec powstały pierwsze egzemplarze pionierskiej rakiety Meteor.
Przez kilka lat Meteory wzbijały się w niebo z Łeby, dostarczając swoim twórcom cennych danych. W archiwach instytutu zachowały się zdjęcia z tych prób. Szczególnie interesujące jest jedno z nich, przedstawiające rakietę Meteor na wyrzutni. Dokładna analiza zdjęcia dowodzi, że jest to dokładnie ta sama wyrzutnia, której resztki w postaci betonowego leja z rampą można oglądać do dzisiaj.
Polskie Meteory były rakietami meteorologicznym, służącymi do badania górnych warstw atmosfery i okazały się udanymi konstrukcjami. Podobno kilkadziesiąt egzemplarzy wyeksportowano nawet do ówczesnej NRD. Na początku lat siedemdziesiątych przerwano jednak prace nad nimi. Dlaczego?
Odpowiedź jest prosta: monopol na rozwijanie techniki rakietowej w bloku wschodnim miał Wielki Brat - ZSRR, który nie mógł sobie pozwolić na najmniejszą choćby konkurencję pod swoim bokiem. Dzisiaj jednym z nielicznych śladów po ambitnym przedsięwzięciu polskich naukowców są właśnie pozostałości ośrodka w Łebie.
Tomasz Zając / www.o2.pl
Warning: Missing argument 1 for OpenTable(), called in /home/klient.dhosting.pl/rafanoo/wici.info/public_html/modules/News/article.php on line 228 and defined in /home/klient.dhosting.pl/rafanoo/wici.info/public_html/themes/Wici/theme.php on line 267
Warning: Missing argument 2 for OpenTable(), called in /home/klient.dhosting.pl/rafanoo/wici.info/public_html/modules/News/article.php on line 228 and defined in /home/klient.dhosting.pl/rafanoo/wici.info/public_html/themes/Wici/theme.php on line 267
Warning: Missing argument 1 for OpenTable(), called in /home/klient.dhosting.pl/rafanoo/wici.info/public_html/modules/News/article.php on line 246 and defined in /home/klient.dhosting.pl/rafanoo/wici.info/public_html/themes/Wici/theme.php on line 267
Warning: Missing argument 2 for OpenTable(), called in /home/klient.dhosting.pl/rafanoo/wici.info/public_html/modules/News/article.php on line 246 and defined in /home/klient.dhosting.pl/rafanoo/wici.info/public_html/themes/Wici/theme.php on line 267
Warning: Missing argument 7 for DisplayTopic(), called in /home/klient.dhosting.pl/rafanoo/wici.info/public_html/modules/News/comments.php on line 91 and defined in /home/klient.dhosting.pl/rafanoo/wici.info/public_html/modules/News/comments.php on line 477
Warning: Missing argument 8 for DisplayTopic(), called in /home/klient.dhosting.pl/rafanoo/wici.info/public_html/modules/News/comments.php on line 91 and defined in /home/klient.dhosting.pl/rafanoo/wici.info/public_html/modules/News/comments.php on line 477
Warning: Missing argument 2 for OpenTable(), called in /home/klient.dhosting.pl/rafanoo/wici.info/public_html/modules/News/comments.php on line 503 and defined in /home/klient.dhosting.pl/rafanoo/wici.info/public_html/themes/Wici/theme.php on line 267
Komentarze |