Kielce v.0.8

Sport i Rekreacja
Walka Gołota - Byrd

 drukuj stron�
Sport i Rekreacja Åšwiat Sport i Rekreacja
Wys�ano dnia 17-04-2004 o godz. 21:22:50 przez blue 13441

Jan Paweł II powiedział: Nie poddawajcie się. I ja to mówię Andrew: Nie poddawaj się - tak grzmiał Don King z mównicy niczym z ambony. I poczuł się pępkiem kosmosu: - Mam przesłanie dla świata: Amerykanie nie pękają! Czy słyszy to George W. Bush? Amerykanie nie pękają!


Andrew, skop im tyłki - tubalny krzyk Dona Kinga dobiegł zza kotary teatru w hali Madison Square Garden, gdy jeszcze daleko było do rozpoczęcia konferencji. Jakąś godzinę.

To nie był apel do Andrzeja Gołoty o skopanie tyłków wszystkim bokserom świata, ale o skopanie tyłków wszystkim dziennikarzom Polski i Ameryki męczących Gołotę przy okrągłym stoliku.

Konferencja nie zaczynała się przez ponad godzinę, pięściarze krążyli po sali jak zagubione owieczki, a King świecił najjaśniejszym światłem, wnosząc z jego słów o Papieżu - wiekuistym. Nie tylko dlatego, że jest autentyczną gwiazdą, większą niż niejeden bokser, który zamierza walczyć o tytuł mistrza świata w Madison Square Garden w sobotę, ale też z powodu szafirowej marynarki wyłożonej cekinami, która oślepiała. To chyba z jej powodu większość czarnoskórych pięściarzy miała na sobie okulary przeciwsłoneczne.

- Ludzie, ludzie, ktokolwiek powie coś złego o moim Andrew, dostanie kopa w tyłek! - grzmiał King. - Nie pytajcie mnie, czy uderzy kogoś poniżej pasa. Andrew uderza tylko w pierś. Centralnie, tak aby nikt nie miał pretensji i nie mówił, że widział coś innego. Jak walnie poniżej klatki piersiowej, na walce będę miał swój kij golfowy i mu oddam. Wprost między nogi.

Potem wziął obowiązkową ostatnio biało-czerwoną flagę i przysunął do siebie obydwu pięściarzy. - Andrew przekroczył Atlantyk, aby to się stało, aby walczyć o tytuł.

A na zakończenie King wydał z siebie przedziwny pisk, coś w rodzaju iaaaaaa, co niestety tak cienko zabrzmiało, jakby Andrzej pierwszy dobrał się do tego kija golfowego. Poważni pięściarze nie wytrzymali, podobnie jak publiczność.

Andrew w ogóle jakby nie był starym Andrew, którego w Ameryce nazywali "Mean Machine", czyli "Okropna maszynka" do niszczenia przeciwników. Był uśmiechnięty, odpowiedź na każde pytanie kończył uśmiechem. Oczywiście nie były to zdania wielopiętrowo złożone, ale i tak od walk z Tysonem, Lewisem, Bowe'em starego Andrzeja Gołotę od nowego dzieli przepaść.

Byrd po przyjściu na konferencję przeszedł za kotarę, gdzie mieszczą się szatnie dla tych, którzy przychodzą do MSG na przedstawienia. Tam rozmawiał z dziennikarzami i tam usłyszałem najdziwniejszą wypowiedź mistrza świata: - Ludzie od promocji chcą nas skłócić. Ja nie mam do niego żadnych uwag, to miły facet. Ale ludzie chcą, aby ta walka była czymś więcej. Więc stawiają tezę, że to walka białego z czarnym, że on fauluje. A co mnie to obchodzi. Ja nie chcę tego, ale teraz nie lubię go.

- Byliśmy na meczu Knicksów razem, ale nie mieliśmy wspólnych tematów - powiedział Gołota.

Rzeczywiście obaj wyglądają na swoje przeciwieństwa pod każdym względem. Byrd emanuje spokojem, jest wciąż uśmiechnięty miłym, ciepłym uśmiechem. Czy ten człowiek może być mistrzem świata wszechwag. Jest niższy ode mnie, w dresie wygląda tak niepozornie, że właściwie można go było wziąć za kierowcę tego dużego czarnoskórego pana, który stał obok niego. A jednak...

- Ja po prostu lubię walczyć z dużymi facetami - powiedział "Gazecie" Byrd swoim miodowym głosikiem. - Wszyscy są wielcy w pierwszych trzech-czterech rundach. A potem jesteśmy tacy sami. Co oznacza, że oni stają się mniejsi. O tacy...

I pokazał jacy...


Komentarze

Error connecting to mysql